W „cywilu” p. Krzysztof jest cenionym kompozytorem muzyki teatralnej i współpracuje z Białostockim Teatrem Lalek oraz innymi scenami. Rola księdza Antoniego, w trylogii filmów wyreżyserowanych przez Jacka Bromskiego: U Pana Boga za piecem (1998), U Pana Boga w ogródku (2007) i U Pana Boga za miedzą (2009), przysporzyła mu niemałej sławy. Mimowolnie stał się pierwowzorem filmowych księży, którzy brylują w co drugim tasiemcu telewizyjnym.
Zapanowała przecież moda na seriale typu „Plebania” i „Ojciec Mateusz”, w których podziwiamy domorosłych Sherlocków Holmesów i bystrych mentorów odzianych w sutanny.
Podejrzewam, że produkcja telewizyjna, niezawierająca choćby epizodu z osobą duchowną, nie ma szans na emisję. A o „misyjnej” dotacji z kasy państwa nie ma co marzyć. Prawie, jak za komuny: dziełem bezideowym stawał się film, w którym nie grał kryształowy bonza z jedynie słusznej partii. Wysyp seriali z księżmi to, niestety, kiepskie kalki, odgapienie pierwszego filmu z tryptyku, czyli „U Pana Boga za piecem”, i sequel włoskiej telenoweli „Don Matteo”. Czy ktoś tego chce, czy nie, to Jacek Bromski był pierwszy i chapeau bas! Po naszemu: mohery zgłów!
Na czym zasadza się oryginalność pomysłu trylogii „U Pana Boga za…”? Na pokazaniu prawdziwej prawdy, że pozwolę sobie sparafrazować klasyka (tego od „oczywistej oczywistości”). Dopytywałem kiedyś kumpla Aleksieja o klimaty podlaskie. Jako, że nie dane mi było odwiedzenie tego zakątka Polski, chciałem wiedzieć, jak na Białostocczyźnie ludziom się żyje. Ów kolega, prawnik po renomowanej uczelni, przykuwał uwagę charakterystycznym zaśpiewem w mowie. Na początku znajomości ironizował, że skoro nie znam swojego języka żaden ze mnie Ślązak, bo przecież rozmawiam „po polsku”.
Właśnie Aleksiej, pozytywnie zakręcony patriota lokalny, wolny od wstydu posługiwania się regionalną gwarą (z białostockim zaśpiewem wręcz się obnosił), zaproponował mi obejrzenie filmu Jacka Bromskiego, który rzekomo oddaje rzeczywisty obraz Podlasia. Cóż, nie znałem wtedy jeszcze innych białostockich Krzysztofów: Putry z mega wąsami i Kononowicza z jego „co-sie-stało-sie”, którzy obraz Białegostoku dopełniają.
Krzysztof Dzierma, jako ksiądz proboszcz Antoni, gra… Krzysztofa Dziermę! W realu jest taki sam. Bynajmniej nie ironizuję, a prawię komplementy. Antoni (lub Krzysztof) to człowiek pełen ciepła, życzliwy wobec wszystkich, ale i bardzo wymagający, zarazem sprawiedliwy i zdroworozsądkowy. W prosty sposób łączy sacrum z profanum, za co swoje zapłacił, nigdy mianowicie nie awansował i już na zawsze został zwykłym proboszczem. Tak ma wyglądać dusza każdego mądrego Podlasianina. Choć są wyjątki od reguły, ot, niektórzy przecież dekorują twarz obciachowymi wąsiskami.
Ziemia Brzeska, tak jak i Podlasie, leży daleko od ministerialnych
urzędów. Powinniśmy sami zadbać o siebie, wszyscy jesteśmy
odpowiedzialni za nasz Królowy Most. Niestety, wieści z najbliższej
okolicy w temacie mostów są zdecydowanie zasmucające. U nas mostów nie
buduje się wcale, ba, burzy się je, niechby tylko metaforycznie. No bo,
jak należy traktować którąś tam wojnę brzesko-skarbimierską? Bój, który w
scenach batalistycznych można przedstawić, jako szarpaninę wedle
remizy. O co? O akty zgonów i urodzin…
leszek.tomczuk@gmail.com