Zapanowała moda na nieposiadanie telewizora. Znam paru ortodoksów,
którzy swoje dzieci przed owym „diabelstwem” chronią i obraną „metodę
wychowawczą” uznają za swoisty nakaz religijny. W przypadku ludzi
reprezentujących prowincję popieranie telewizji staje się bezsensowne
Od paru miesięcy nawet ja jestem trendowaty i nie zasiadam przed odbiornikiem. Trendowatość w moim przypadku jest adekwatnym określeniem i zupełnie nie ma związku z trądem. Nie będąc manifestującym wrogiem TV często zadaję sobie pytanie, czy w ogóle z tego medium korzystać. Skoro mimowolnie nadążam za modą nie jestem jeszcze trendy, a jedynie trendowaty. Dzieje się tak trochę z musu, nie mam bowiem warunków, właśnie przemeblowuję życie i nieco na sobie eksperymentuję. Nie czarujmy się: odbiornik TV to taki sam mebel, jak szafka nocna, z tym, że za szafę nie każą płacić abonamentu. Podobnie, jak za pralkę i akwarium.
Zasiadanie przed telewizorem jest samą przyjemnością. Niejeden Polak podczas świąt kona ze śmiechu oglądając nie wiadomo po raz który kłótnie Kargula z Pawlakiem. Powtórki są potrzebne, bo przecież lubimy to, co znamy, wzorem inż. Mamonia, który z kolei „lubił tylko te piosenki, które już znał”. Dzięki przekazowi telewizyjnemu na okrągło możemy podziwiać Janosika i jego wesołą bandę. Polacy kochają tego wspaniałego zbója, w każdym odcinku stającego po stronie człowieka biednego. Podobnie, jak jego współcześni epigoni, ostatnio umedalowani przez prezydenta: Janusz Śniadek i Karol Guzikiewicz, obaj piękni i waleczni, niczym ich pierwowzór z ciupażką.
Na ekranach brylują głównie ważni politycy i „topowi” dziennikarze, wypowiadają się bezustannie i na każdy temat, takie z nich alfy i omegi. Uwielbiają telewizyjny ekshibicjonizm, bez którego byliby nikim. Nie zajmę się dzisiaj fenomenem Piotra Farfała, uchodzącego za nominata przegranego polityka – Wielkiego Akuszera Becikowego, który w dość wyrafinowany sposób mąci w TVP. Nie będę również poruszał sprawy abonamentu, bo to temat już wyeksploatowany.
Pochylę się za to nad dolą działacza lokalnego, któremu - tu na dole - łatwo nie jest. O wiele trudniej niż panu prezydentowi, czy jego przybocznemu od bezpieczeństwa - ministrowi Aleksandrowi Szczygło (według R. M. Grońskiego to taki Rydz-Szczygły). O wiele łatwiej ma też komentator Piotr Semka, właściciel zniewalającego głosu, ze swoim podobno prawicowym emploi. To szpica, wybrańcy niemalże na sztywno podłączeni do kamery. Ogoleni, odprasowani i upudrowani, zawsze gotowi do transmisji na żywo.
Bardzo przepraszam, ale jakoś sobie nie wyobrażam brzeskiego starosty w mundurze polowym, który łamie się opłatkiem z polskimi chłopakami w Afganistanie. Tak samo nie widzę naszego burmistrza w strażackim kasku i woderach, niosącego otuchę pogorzelcom albo powodzianom. I nie dlatego, że starosta za mało odważny i pobożny, a przypadku pana burmistrza, że w magazynach kwatermistrzowskich zabrakło rynsztunku w rozmiarze XXXL.
Lokalni politycy mają naprawdę ciężko. Ich pracy nie pokaże TVN24, a tym bardziej niszowa TVP Kultura. To cisi bohaterowie, o których pisał Stefan Żeromski w „Ludziach bezdomnych”. Jak pokazać dorobek bez telewizji? Tylko namacalnymi czynami i tak właśnie czynią politycy szczebla municypalnego.
Najprostszym sposobem byłoby nazywanie miejsc, obiektów i przedsięwzięć ich imieniem. Dla przykładu: Rondo Huczyńskiego, Samorządowa Akademia Wdzięku i Urody im. A. Ogonka albo Strefa Biznesowa Pulita. Byłoby niebanalnie i prawdziwie. Ale to nie przejdzie. Nienawistnicy zakraczą, obśmieją, wyszydzą, że wiocha albo jeszcze gorzej. A zresztą - Brzeg to nie Korea Północna, gdzie ukochanym przywódcom pomniki stawia się już za życia. Polityk dołowy (tak, to sensowne określenie) prędzej pogardy się doczeka, aniżeli zainteresowania ze strony red. Moniki Olejnik.
Wspomniałem akurat o urzędnikach relatywnie majętnych, którzy mają jakieś dochody i mogą nam wszystkim coś dać. O wiele trudniej ma starosta powiatowy. Nie dość, że gospodaruje znaczonym pieniądzem, przysyłanym z Warszawy w ilości niedostatecznej, to na dodatek niektórzy złorzeczą, że powiaty są bez sensu i muszą być zlikwidowane. Są momenty, kiedy polityk tego szczebla może się pokazać, choćby podczas peregrynacji prezydenta po kraju, czy na konferencji naukowej o zagrożeniu Śląska ze strony Niemiec. Jest to jednak pokazanie się w tle, za plecami znamienitych gości. W takich przypadkach liczy się jednak wzrost i na szczęście pan starosta nie musi stawać na palcach. Ale są to chwile ulotne, o których przy kolejnych wyborach wszyscy już zapomną.
Jak pozostawić po sobie materialny ślad? Okazuje się, że można. Przykład mamy na sygnalizacji świetlnej skrzyżowania ulic Łokietka z Piastowską. Oczekując na zielone światło człowiek nie musi się zaraz nudzić. Wystarczy szerzej otworzyć oczy i sobie poczytać, dowiedzieć się, kto tak naprawdę w Brzegu steruje ruchem. W abonamentowym telewizorze tego nie pokazali. Precz z Farfałem!
Leszek Tomczuk