niedziela, 24 listopada 2024
lt09Uczeni z IPN uczą, że ukrywanie błędów i wypaczeń młodości jest niehalo. Po latach okazuje się raptem, że to nic wstydliwego, żaden obciach, co najwyżej jakieś kompleksy, z którymi pora się uporać.



Cóż, mógłbym zalec na kozetce u psychologa, u trenera osobowości lub innego psychoanalityka, który profesjonalnie popuka w skorupę skrywającą obolałe wnętrze. Mając możliwość wywleczenia wszystkiego na wierzch (może ktoś to przeczyta?), nie potrzebuję tracić kasy na nierefundowane usługi medyczne. Wiem, prościej kupić flaszeczkę i dokonać autolustracji: zerkając w lustro wiele sobie wybaczyć. Rozliczając się z przeszłością na sucho, a więc bez wspomagaczy, do tego publicznie, daję świadectwo towarzyskiego otrzaskania. Dzisiaj nasze wnętrzności może oglądać każdy, przykładem zakręcone programy Ewy Drzyzgi, Kuby Wojewódzkiego czy innego Ędwarda Ąckiego.

Problem w tym, że do gadanego show nikt mnie nie zaprosi, nie jestem przecież Tomaszem Pajacykowem, mimo, że staram się ile wlezie. Niestety, nie mogę przekroczyć opłotków gminnej sławy… Zawsze chciałem grać na puzonie. I co? Nie gram! Skończyło się na chciejstwie. Ażeby rzecz rozwikłać muszę cofnąć się do słodkiej młodości i przywołać prawdziwie swojskie klimaty.

Mamy schyłkowe lata sześćdziesiąte. Na przydrożnym kasztanie pojawiło się wykaligrafowane zdobnymi literami ogłoszenie: „Uwaga!!! Ochotnicza Straż Pożarna w Łosiowie organizuje potańcówkę. Zabawa odbędzie się w sobotę w Domu Ludowym, początek o 8 wieczorem. Przygrywa zespół „Wrzos”. Wstęp 10 złotych od pary. Bufet obficie zaopatrzony!!! Strażacy zapraszają!!!!!”. – Proszą wylewnie – muszę po latach uzupełnić.
Zaproszenia z taką samą ilością wykrzykników zawisły w newralgicznych punktach Strzelnik, Różyny i Jasiony. To wystarczyło by do Łosiowa ściągnęli amatorzy zabawy z okolicznych miejscowości: Janowa, Kruszyny, Prędocina, Wronowa, Kopania, Leśniczówki, Buszyc, Małej Nowej Wsi i Zwanowic. Niekiedy pojawiali się też miastowi z Lewina Brzeskiego, a nawet z samego Brzegu. Jakim sposobem w czasach bezkomórkowych rozchodziły się wieści o planowanych zdarzeniach towarzyskich? – nikt już dzisiaj nie dojdzie.
wrzos

Znakomita część przybyłych oddawała się tanecznemu szaleństwu. Z kronikarskiego obowiązku wymienię kilka tytułów ówczesnych hitów skomponowanych w sam raz do tańca: Dziewczyna z Portofino, Apassionata, Podróż do gwiazd, Hiszpańskie oczy i Ostatni walc. To lata zapomnianych już gwiazd estrady: Sławy Przybylskiej, Connie Francis, Engelberta Humperdincka i Janusza Gniatkowskiego. Ech… i ten „Wrzos”, a ściślej: uzdolnieni muzycznie bracia Wrzosowie. Akordeon, trąbka, klarnet, saksofony – altowy i tenorowy, no i niekiedy puzon, w późniejszych latach doszła jeszcze perkusja. Zero wzmacniaczy, kabli, mikrofonów i playback’ów. Prawdziwie żywa muza! Dzisiejsze kapele to rozmiłowany w disco polo komputerowiec z „wszystkomogącym parapetem” i pozbawiona talentu szansonistka. „Wrzos” to dopiero była formacja! Czy ktoś czuje jeszcze takie klimaty? – pytam retorycznie.

Jak wspomniałem – większa część gości przychodziła z nastawieniem tanecznym. Ale była też niemała grupa wykluczonych, facetów nieprzysiadalnych, swojsko nazywanych korytarzowymi. Szło im równie o względy ekonomiczne, co o zwykłą bliskość z drugim człowiekiem. Na balową salę wpuszczano głównie pary. Single mogły do woli podpierać ściany ciasnego korytarza z dostępem do bufetu obficie zaopatrzonego.

Ludzie! Co tam się działo! Totalne zagłuszanie wrzosowych dźwięków! W kłębach „sportów” i „giewontów” – poklepywanie i przepychanie, obściskiwanie i odpychanie. No, było bardzo wesoło. Nie muszę za bardzo wyjaśniać na co korytarzowi przeznaczali pieniążki, za które opcjonalnie można było nabyć bilet wstępu. Było to wino marki wino patykiem pisane i zalatujący rumem „kordiał”. „Musztardówka” okazywała się ekstrawagancją, albowiem spożywanie odchodziło wprost z opakowania, czyli z gwinta i obowiązkowo w kręgu towarzyskim.
kordial_musztardowka

Trzeba dodać, że były t o czasy bez HIV-a i że ludzkie zbliżenia przybierały wymiar organoleptyczny. Świńskiej grypy nawet lekarz Stanisław Lem nie przewidywał, choć, jako wizjoner sf, wieszczył już erę Internetu. To jednak nie oznacza, że pośród korytarzowych nie było świń. Owszem, świńskie wyjątki to ci, którzy kwotę równą paru biletom wstępu puszczali na przelew i nurzali się w konsumpcji indywidualnej, bez dzielenia się z uboższymi miłośnikami klimatów około tanecznych.

Końcowa faza potańcówki była zawsze taka sama. Nad ranem, pomiędzy trzecią a czwartą, w porze mocno odhumanizowanej, ostatecznie znikali bramkarze i ci, którzy nie polegli mogli przekroczyć próg sali. A tam, na woskowanych dechach, w rytmie przeboju Neil’a Sedaki „Oh! Carol” snuły się niedotańczone pary. Wreszcie człowiek, ten sam, który przed momentem był zdeterminowanym korytarzowym, mógł zobaczyć Wrzosów w akcji! Trochę już wczorajszych, ale – zapewniam – warto było czekać. Choćby na ten lśniący puzon pana Henia Wrzosa. I to jemu moje skromne memuary dedykuję…

Leszek Tomczuk

tomczuk na pasku