W ten czas około choinkowy, kiedy personel Biedronek uwija się pomiędzy
regałami w mikołajkowych czapach rozpocznę od starej kolędy. Pieśnią
troszeńku przerobioną chcę powitać na polskiej ziemi głowę państwa –
pana prezydenta prof. Lecha Kaczyńskiego
– Powitajmy Maleńkiego i Maryjkę, żonkę jegooo…
Pamiętajmy, że śpiewać należy rozwlekle acz uroczyście, co najmniej ze dwa razy. Pisząc te słowa, nie wiem jeszcze, jak przebiegło lądowanie. Posiłkując się prawem Murphe’go wierzyć trzeba, że jeśli kiedyś coś zamarzło na pewno w końcu się rozmrozi. Brawurowa podróż głowy państwa do Azji jest dziełem wiekopomnym, to nie tylko sukces dyplomatyczny, to także świadectwo naszej doskonałości, dowód, że polskie możliwości są nieskończone. Niech przypomnę, że nadwiślański pilot poleci nawet na drzwiach od stodoły, a kierowca z krainy wierzb płaczących rozpędzi Fiata Seicento do 180 km/h.
Mam już dość tych zamrożonych skrzydeł, turbulencji i chorowitych cesarzy, których boli głowa. Głowę państwa chciałbym już wybić ze swojej głowy, tym bardziej, że nawet Janusz Palikot wielkodusznie ogłosił milczenie w temacie polityka mającego trzyprocentowe poparcie. Ogłaszając swoje postanowienie lubelski poseł tym razem żadnego łba do studia nie przytaskał. Milczenie ofiarowuje głowie państwa w prezencie, tak jak ja moją kolędę.
W zalewie newsów umykają nam wieści naprawdę ważne. Media podniecają się prezydenckim zaharowaniem, które zaowocowało licznymi wetami, tak krytykowanymi przez ekipę rządzącą. – A pan prezydent przecież z prawa weta korzystał niezmiernie rzadko – objawia światu Przemysław Gosiewski. – Jeśli chodzi o ostatnie przypadki, to służą one temu, by polskie prawo nie było psute. – Mówienie, że PiS czy pan prezydent przeszkadza w rządzeniu PO jest po prostu zabawne – czaruje uśmiechem przewodniczący klubu PiS.
Ale zostawmy krajowe dąsy i w ten czas przedświąteczny zajmijmy się rodakami na wygnaniu. Jakiś czas temu Wirtualna Polska opublikowała pozornie nic nieznaczący news.
30 letni Krzysztof K. został skazany przez sąd w Newport za udział w bijatyce przed jednym z pubów. Sprowokowały go antypolskie komentarze, które RZEKOMO SŁYSZAŁ (podkreślenie moje – LT) od miejscowych.
Jak podaje serwis southwalesargus.co.uk, ofiarą napaści Polaka był niejaki Andrew Buchanan, który jak się okazało, całkiem przypadkowo przechodził obok pubu Cotton Club w Newport. Z zeznań świadków wynika, że kompletnie pijany Krzysztof K. podbiegł do niego i uderzył go dwukrotnie w głowę. W obronie napadniętego stanęli jego kompani. Po kilku minutach na miejscu była już policja.
Sprawa trafiła do sądu, gdzie Polak przyznał się do zarzutu sprowokowania bójki. Nie był wcześniej karany, dlatego też wyrok jest dość łagodny – 150 godzin prac społecznych. Podczas rozprawy Polak usłyszał od sędziego, że poprzez swój czyn "zawiódł oczekiwania swojej rodziny". Krzysztof K. tłumaczył, że tego wieczoru był bardzo pijany i WYDAWAŁO MU SIĘ (pokreśl. LT), że ktoś obraża jego ojczyznę.
- Mieszkasz tu od pięciu lat i pewnie zamierzasz zostać na stałe. Przyłóż się więc do nauki języka angielskiego, a twoje życie z pewnością stanie się prostsze – powiedział sędzia zwracając się do skazanego Polaka.
Któryś z internautów skomentował tę wiadomość krótko: kto obraża Polskę i Polaków -powinien być lutowany w dziób. Ktoś inny dodał: przecież to normalne zachowanie Polaka na obczyźnie, za to nas przecież wszędzie bardzo lubią.
Jeśli dodamy do tego wieści z Cypru i bezczelną próbę wyłudzenia od posłów PiS 10 tys. euro za rzekome zniszczenie wózków golfowych to aż żal człowiekowi, że tam zabrakło Krzysztofa K. Przecież niewinność parlamentarzystów jest oczywistością, zwłaszcza w przypadku pana Karola Karskiego, za którym wstawił się sam Jarosław Kaczyński argumentując, że to doktor, wykształcony człowiek z Uniwersytetu Warszawskiego. Szkoda, że prezes nie wspomniał o dawniejszym zaangażowaniu pana doktora w PRON-ie.
Z newsów smutniejszych był ten o kilkudniowym koczowaniu Polaków w Tajlandii, którzy nie mogli wrócić do kraju. Teraz już wiem dlaczego. Na pewno przez to, że w europejskim rankingu spożycia alkoholu na głowę spadliśmy na daleką 26 pozycję.
Rosjanie z problemem nielatających samolotów poradzili sobie po swojemu. Gazeta.pl zadała internautom pytanie z trzema ewentualnymi odpowiedziami. - Co zrobili rosyjscy turyści, których na lotnisku w Bangkoku zatrzymali antyrządowi demonstranci? – a) porwali samolot i odlecieli bezpiecznie do sąsiedniej Kambodży; b) poszli do demonstrantów z butelką wódki i "dogadali się"; c) podjęli walkę i opanowali terminal.
Nietrudno zgadnąć, która odpowiedź jest prawdziwa. Ech Rosja… z Ruskimi naprawdę idzie się dogadać. Morał: Zwiewajmy z angielskojęzycznej Anglii i bojkotujmy Cypr, gdzie gadają – aż strach napisać – po turecku i grecku.
Leszek Tomczuk