Poważne pisanie o tenisie stołowym przychodzi mi z trudem, gdyż sam nie uważam tej dyscypliny za zbyt poważną. Bo tak - staje dwóch (ew. czterech lub czworo) Homo Sapiens po przeciwnych stronach stołu przedzielonego siateczką z ok. 300 oczkami i odbija piłeczkę zrobioną z wyciągu ze skorupy żółwi z Galapagos
W dłoniach trzymają rakietki, które dziś kosztują jakieś cztery stówy nówka, co dla laika tez jest szokiem – za kawałek drewna i gumy 400 zł? No, jeśli rakietka ma być bardziej wyszukana, to i sześć stówek może być za mało…
Dodatkowo za innym zielonym stolikiem siedzi (przy deblach stoi) sędzia, który musi wodzić oczami za każdą piłką i niewątpliwie w piątym roku kariery dostaje oczopląsu, zmuszony jest zatem do leczenia się u, jak wiadomo, świetnych polskich lekarzy. Ponieważ dziś w Polskim Związku Tenisa Stołowego rządzi prezes, nie jakiś tam komisarz od ministra-chodziarza, to załatwi się wizytę u okulisty nie za 6 miesięcy, jak u normalnych śmiertelników, tylko za 3, jak na polecenie rządowe przystało.
Czasem zdarza się tak, nawet w możliwej ostatnimi czasy konfiguracji niebieski stół – żółta piłeczka, że przeciętny widz nie jest w stanie dostrzec piłki uderzanej przez zawodowców z prędkościami rzędu 170 km/h (przy smeczu) i musi bazować na reakcjach zawodników tudzież bardziej wprawionej publiczności, jeśli chce szybko zorientować się, kto zdobył punkt.
Mógłbym o różnych śmiesznostkach i niedorzecznościach związanych z tą dyscyplina sportu tak jeszcze długo, zmierzam jednak do tego, by dotrzymać pewnej obietnicy. W jednym z komentarzy do jednego z tekstów jednego z felietonistów www.brzeg.com.pl (no przecież jakoś muszę uniknąć wymienienia godności tegoż Pana, skoro zgłosił pretensje po ostatnim felietonie, w którym Jego imię i nazwisko to dwa pierwsze słowa tekstu!) zapowiedziałem wyjaśnienie, skąd znam wiceprzewodniczącego Rady Miejskiej w Brzegu, Grzegorza Surdykę. Otóż i ono: w 1988 roku, jako uczniowie Szkoły Podstawowej nr 6, rozegraliśmy mecz tenisa stołowego na turnieju zorganizowanym przez mojego Ojca i Pana Zbigniewa Makowieckiego. I jak się okazało (a zapytałem niedawno), Grzesiek pamięta ten mecz, a ponieważ jestem kulturalny, jemu pozostawię ogłoszenie urbi et orbi, kto wygrał.
Wspomnienie pingpongowych meczów rozgrywanych na korytarzach nowego wówczas budynku „B” ówczesnej „Szóstki” skłania mnie do refleksji na temat stanu brzeskiego ping-ponga. Czytam dziś tabele seniorskich lig wojewódzkich – w III lidze UGKS Odra Brzeg na ostatnim miejscu, w IV lidze BTMTS Szczęśliwa Siódemka Brzeg – na ostatnim miejscu.
Zapytuję zatem, co się stało z brzeskim tenisem stołowym, który tak długo w latach 90. wdrapywał się na szczyt opolskiej hierarchii ping-pongowej? Czyżby tylko po to, by szybciutko ze szczytu spaść? Czy tylko dlatego, że czołowi brzescy zawodnicy grają w innych zespołach lub zakończyli kariery zawodowe Brzeg po kilku latach dominacji w wojewódzkim męskim ping-pongu ma dostawać w ligach tęgie lanie?
Jako osobie, która z pomocą i pod kierunkiem swego Ojca, a także Jerzego Mularza, Zbigniewa Piątkowskiego, Tadeusza Stępnia, Stanisława Lubaszczuka (ten człowiek nauczył mnie grać na zawodowym poziomie, czego nie zapomniałem, Staszku!), a także Zdzisława Grobelskiego i wszystkich zawodników z przełomu lat 80. i 90. poprzedniego wieku wyprowadziła brzeski tenis stołowy ze świetlic na opolskie salony, los tej dyscypliny w naszym mieście leży mi głęboko w sercu.
I nie ma znaczenia, że w pewnej chwili brzeski ping-pong okazał się niewdzięczny, odwrócił się ode mnie, pozwalając zresztą na reprezentowanie barw innego klubu z regionu, gdzie odniosłem największe sukcesy w kategorii seniorów. To wspomnienie osobiste i oczywiście popełniam felietonowa gafę uderzając w takie tony, ale cóż – takie moje zbój…, przepraszam, felietonowe prawo.
Czy zatem brzescy instruktorzy tenisa stołowego – Zdzisław Grobelski i Zbigniew Piątkowski (zaznaczam, iż wymieniam alfabetycznie) w zarysowanej sytuacji mają pomysł, jak powrócić na szczyt? Jest doświadczony Krzysztof Pacek, jest utalentowana młodzież – rodzeństwo Bajorów, bracia Kędrowie, Darek Kałuziński i pewnie jeszcze kilku (lub kilkoro) innych, których za pominięcie przepraszam. Być może uda się szybko załatać pokoleniową dziurę, jaka powstała po odejściu najlepszych graczy, z których jedyną pozostałością jest wymieniony Krzysztof Pacek, zresztą dziś wicemistrz Opolszczyzny.
Tego naszym trenerom życzę, zapowiadając baczne obserwowanie postępów brzeskiej ping-pongowej młodzieży.
Kreślę się w tenisowym pozdrowieniu, były, zgodnie z tytułem, mistrz Opolszczyzny,
Grzegorz Omelan