W historii kina mieliśmy wiele filmów wielowątkowych – żeby wspomnieć jedynie naszą relatywnie udaną „Warszawę” czy bardzo udane „Cztery pokoje” w Rodriguezowsko-Tarantinowskim anturażu.
W filmach tych scenarzyści albo rozbijają akcję na kilka niezależnych od siebie wątków (nierzadko wówczas mówimy o filmowej antologii), lub tworzą wątki, które początkowo wydają się niezależne, by później okazać się ze sobą powiązane przez miejsce akcji czy bezpośrednie spotkania bohaterów.
Duńskiemu filmowi „Cienie pod powiekami” bliżej do tej drugiej subkategorii. To oparty na faktach dramat wojenny opowiadający o akcjach lotnictwa alianckiego na terenie okupowanej Kopenhagi pod koniec II Wojny Światowej (to częściowa prawda, ale zdając sobie sprawę, że ta mini-recenzja jest czytana przez osoby, które filmu nie widziały, warto uniknąć głębokich spojlerów). Wielowątkowość scenariusza polega tu na spojrzeniu na to samo wydarzenie z kilku perspektyw – brytyjskich lotników, kopenhaskich dzieci, ich rodziców, sióstr zakonnych prowadzących szkołę, duńskich więźniów. Trochę – z zachowaniem proporcji – przypomina to „Dunkierkę” Nolana.
Najwyższy poziom artystyczny film osiąga, gdy na ekranie są dzieci. Kunszt aktorski duńskiej młodzieży jest niebotyczny – każdy ruch, każdy grymas ust lub oczu, każde słowo (choć wypowiadane w nieznanym większości Polaków języku) zdaje się być na miejscu. Zadanie zagrania dziesięcioletniego chłopca cierpiącego na zespół stresu pourazowego wydaje się trudnym, a jednak dziecięcy aktor gra bezbłędnie.
Jednym z najciekawszych momentów filmu jest przedostatnia scena – bieg jednej z bohaterek po ulicach kopenhaskiej starówki. Sekwencja fantastycznie sfilmowana, ze świetnym drugim planem, ale najważniejszy element to twarz aktorki – oddaje każdą emocję, jakiej możemy oczekiwać w tym momencie opowieści.
Jeśli miałbym coś filmowi zarzucić, to przeoczenie możliwości niewielkiego wydłużenia jednej ze scen przy pomocy odpowiedniego montażu. Aby nie zdradzić treści filmu: należało stopniowo wyciszyć głos, 3-4 razy szybkimi cięciami montażowymi zmienić ujęcie z chłopca na salę teatralną i z powrotem. Ten zabieg dałby jeszcze większa głębię emocjonalną tej granicznej sytuacji.
„Cienie pod powiekami” to film wybitny. Jest dramatem wojennym, w którym dramaturgii jest bardzo dużo i jest bardzo mądrze podana. Samych działań wojennych nie jest wiele, scenarzystę interesuje raczej to, co z nich wynika, szczególnie dla ludności cywilnej. No i można się pokusić o stwierdzenie, że film to także studium przypadku – trochę jak u Kieślowskiego w filmie „Przypadek,” czy w tekście piosenki Mieczysława Szcześniaka. Wiele dzieje się przypadkiem, nierzadko od przypadku zależy czyjeś życie.