Gdy słyszysz słowo „adaptacja,” myślisz, że idzie o przełożenie dzieła literackiego na ekran. W przypadku filmu „Narodziny narodu” („The Birth of a Nation”) z 2016 roku jest inaczej na dwu płaszczyznach.
Po pierwsze – film zapożycza tytuł nie od powieści czy opowiadania, a od innego obrazu z roku 1915. Trzygodzinny, niemy obraz opowiada o czasach po Wojnie Secesyjnej i zabójstwie prezydenta Abrahama Lincolna (1865), na tle których ukazane są stosunki dwu rodzin – proniewolniczych Cameronów i antyniewolniczych Stonemanów. Relacje między białymi właścicielami a czarnymi niewolnikami ukazano w taki sposób, że do dziś film uznawany jest za najbardziej odpychająco rasistowskie dzieło w historii Hollywoodu. Scenarzyści narysowali niewolników jako ludzi niższych intelektualnie, niebezpiecznych seksualnie wobec białych kobiet, a rolę czarnoskórych w większości grali biali aktorzy z pomalowanymi na czarno twarzami i ciałami. Z drugiej strony film promował wysiłek wojenny Konferedracji jako sprawiedliwy, heroiczny, a Ku Klux Klan został przedstawiony jako organizacja pełna bohaterów, odgrywająca ważną rolę w podtrzymywaniu amerykańskich wartości i zachowująca supremację białych. Efektem tak nieodpowiedzialne zarysowanej rzeczywistości było odrodzenie się KKK (w kilka miesięcy po premierze filmu) i wzrost liczby linczów dokonywanych na niewolnikach. Poza interesującymi nas tu sprawami amerykańskiego rasizmu warto dodać, że w warstwie technicznej nieme „Narodziny narodu” są filmem prekursorskim – pierwsze zbliżenia kamery na aktorów, pierwsze wyciemnienie ekranu i pierwsza scena batalistyczna w historii kina, w której odpowiednie ustawienia kamery dały wrażenie obecności tysięcy żołnierzy na polu walki sytuacji, gdy w scenie grało „jedynie” kilkuset aktorów i statystów. To także pierwszy film, który wyświetlono oficjalnie w Białym Domu.
Po drugie – młodsze „Narodziny narodu” roku opowiadają o innych, acz związanych z niewolnictwem, wydarzeniach. Zacznijmy od krótkiego pytania: czy jeśli powstanie trwało 48 godzin, można je nazwać „największym?” Okazuje się, że tak. Ned Turner wywołał i przeprowadził trwające dwa dni – ale jednak uznawane za największe w historii amerykańskiego południa – powstanie, podczas którego niewolnikom udało się zabić prawie 60 białych mężczyzn, kobiet i dzieci. Ten maksymalnie krótki opis prawdziwych wydarzeń z 1831 roku prowadzi do solidnej zagwozdki moralnej – czy możliwe jest usprawiedliwienie czynu Turnera, skoro zdecydował się zabijać nie tylko gospodarzy plantacji, ale także ich żony i dzieci. W takich okolicznościach o uzasadnienie krytyki niewolnika nietrudno – dzieci, choćby u Bergmana, prawie zawsze są przecież niewinne. Jedyną realną obronę poczynań Neda widzieć można w odpowiedzi na pytanie – „Co jest moralne, a co nie, w okowach tak niemoralnego systemu?”.
Sam film, jako biografia, nie zawodzi. Widzimy początki nauki czytania Neda w wieku kilku lat i to, do czego ta nauka doprowadziła kilkanaście lat później – biblijne odczyty dla niewolników z tej samej plantacji bawełny. Warto jednak widzieć rzadką wśród niewolników znajomość liter metaforycznie – to droga do wolności. Zresztą, już niemetaforycznie, umiejętność czytania Turnera doprowadziła do zmiany prawa w południowych stanach – nauczanie niewolników stało się na kilkadziesiąt lat poważnym wykroczeniem.
Rolę główną gra Nate Parker, znany z „Arbitrażu” Nicholasa Jareckiego. Jest także scenarzystą i reżyserem filmu, co jest nie bez znaczenia jeśli zważyć, że jest ciemnoskóry. Zresztą przyznawał w wywiadach, że napisał scenariusz z myślą o pokazaniu dehumanizujących warunków, jakie najpierw koloniści europejscy, zamienieni potem w Amerykanów zgotowali niewolnikom. I tę żywiołowość wynikającą m.in. z faktu, że Parker gra postać, którą, umownie, nazwalibyśmy jego „przodkiem,” w kilku scenach widać. Na przykład w tej, kiedy jego bohater zmuszony jest, w obecności niewolników z okolicznych plantacji, wygłosić kazanie z Biblią w dłoniach i cytować wersety stwierdzające, ze niewolnik musi być posłuszny swemu panu. Ekspresja na twarzy aktora, pasja, z jaką wypowiada słowa, krzyk prawie tak doniosły, jak u Skolimowskiego, niekoniecznie tu oznacza zgodę z treścią, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę to, po której stronie relacji właściciel-niewolnik znajduje się sam Ned. Raczej odnaleźć tu należy zaczątek buntu po tym, co bohater widzi na innych plantacjach – przerażające sceny odczłowieczenia, tortur, wybijania zębów, zakuwania w kajdany. Na rodzimej plantacji tego nie ma, właściciel, niemal równolatek, wychowany razem z nim, traktuje go bardzo dobrze, co jest historycznym faktem, ale i ogromną rzadkością w tamtych czasach.
Zastanawia jedno – dlaczego scenarzysta/reżyser nie zdecydował się na bardzo brutalne, do bólu zgodne z prawdą, pokazanie mordów, jakich dokonali niewolnicy – przypomnijmy – w ciągu dwu dni – na swych białych właścicielach. Sceny są relatywnie delikatne, śmiertelne ciosy siekierami pokazywane są poza kadrem, jedynie zabójstwo Samuela – właściciela Ned – pokazane jest z pewną brutalnością. Być może scenarzyście wydawało się, że scena ta pokaże brutalność zbuntowanego niewolnika wobec osoby, od której – do pewnego momentu – zaznała wiele dobrego i że to wystarczy. Nie wystarcza, przeoczenie żądzy krwi Turnera uznać należy za mankament filmu. A trudno uwierzyć, że Parker zamiarował w ten sposób w pewnym stopniu wybielić Neda.
Interesująco jest ukazany związek Turnera z jego przyszłą żoną. Ned wypatruje ją na targu niewolników, jego pan kupuje ją za 1,75 dolara. Początkowo niechętna do nawiązania kontaktu (domyślamy się, że wykorzystywana seksualnie u poprzedniego właściciela), z czasem nabiera zaufania do Neda, następuje rychłe zbliżenie. W innym filmie uznalibyśmy to za błąd scenariuszowy, niewiarygodny motyw. Tutaj, w świecie niewolników, gdzie jedna grupa ludzi ma tak silną, wielopłaszczyznową przewagę nad drugą, przekonujemy się, jak mało trzeba, aby zasłużyć na szczerą miłość drugiego człowieka. Przypomina to wątki miłosne z „Ucieczki z Sobiboru” czy „Zagubionego czasu,” filmów osadzonych w rzeczywistości hitlerowskich obozów koncentracyjnych.
Warto też poczynić niewielkie porównanie filmu z literaturą polską. Mamy w „Narodzinach narodu,” podobnie, jak u Prusa, motyw zaćmienia słońca. W zamyśle fabularnym polskiego pisarza kapłani egipscy wykorzystują swą wiedzę astronomiczną do zastraszenia ludu i żołnierzy. Prawdziwe wydarzenie z biografii Neda Turnera posłużyło scenarzyście do pokazania, jak to zjawisko wpływa na bohatera filmu. Otóż zaćmienie następuje 12 lutego 1831 i jest doskonale widoczne w Wirginii. Ned widzi w tym zdarzeniu dłoń czarnoskórego człowieka przesłaniającą Słońce. Odczytuje to jako sygnał do rewolty. Ta dzieje się w sierpniu tego roku po tym, jak Turner ponownie obserwuje przyciemnione Słońce, tym razem wyniku erupcji wulkanu. Warto pamiętać, ze Ned jest kaznodzieją czytającym Biblię, wierzy, że to boska interwencja.
Ned Turner był amerykańskim rewolucjonistą, nigdy jednak za takiego nie został uznany. W Stanach Zjednoczonych czarnoskórzy ludzie, którzy stają do walki z białymi stosując przemoc, nie są szanowani. Oficjalnie tylko jedno miejsce w USA ma Turnera za patrona – park w mieście Newark obok Nowego Jorku, imię nadane ledwie w 2009 roku. W dodatku do płyty z filmem zobaczyć można film dokumentalny, w którym młoda kobieta, historyczka i archeolożka, wskazuje miejsce w małym mieście w Wirginii, gdzie, jak podejrzewa, spoczywają szczątki Turnera. Ciekawe, że interesuje się tym prywatna osoba, nie władze stanowe lub federalne.
Twórcom obu „Narodzin narodu” przyświecały różne przesłanki i cele. W przypadku filmu sprzed 107 lat cele – można zaryzykować twierdzenie – zostały osiągnięte. Systemowy rasizm w południowych stanach USA został znacząco wzmocniony. Gdy idzie o współczesny obraz, Parker na pewno odniósł sukces – recenzje były korzystne, otrzymał kilka nagród, a nie wolno zapomnieć, że prawa dystrybucyjne do filmu po zwycięstwie w Festiwalu Sundance zakupił Disney za 17,5 miliona dolarów. Czy jednak odniósł jakikolwiek sukces społeczny? I czy film został oficjalnie pokazany w Białym Domu?