Dwanaście wierszy, dwanaście obrazów. Dwanaście malarsko-poetyckich stacji. Mrocznych wizji. Koszmarnych snów na jawie. Powidoków. Osadów pamięci.
Wiersze Krystiana Ławreniuka, obrazy Marcina Kosteckiego. Ich wspólny projekt, wspólna wystawa.
Wiersze jak obrazy, obrazy jak wiersze. Jedno dopełnia drugie. Jednak na początku było słowo. Obrazy powstały później. Jako ilustracja do wierszy. Obrazy ilustrują wiersze i są zainspirowane wierszami. Interpretują wiersze i traktują je jako pretekst do opowiedzenia własnej historii. Obrazy poszerzają znaczenie wierszy, a wiersze poszerzają znaczenie obrazów. Obrazy i wiersze ciekawie korespondują ze sobą, rozmawiają. Uwidacznia się tutaj naturalna przyjaźń poezji i malarstwa, ich odwieczne pokrewieństwo. Malarstwo to najbardziej literacka z pozaliterackich sztuk. Literatura zaś to malowanie słowem. Ut pictura poesis - powiada Horacy, i powiada słusznie. Z drugiej strony, dobrze, że wiersze i obrazy są eksponowane tak blisko siebie, w takiej ze sobą zgodzie, unii i symbiozie - bo to pokazuje i przypomina, że mimo ich przyjaźni i wspólnego kulturowego rodowodu, literatura nie zastąpi malarstwa ani malarstwo nie zastąpi literatury, granica wyznaczająca ich specyficzne kompetencje jest nieprzekraczalna. Trzeba o tym pamiętać, aby w malowaniu słowem czy w upoetycznianiu wizji malarskich nie posunąć się za daleko, przekraczając granicę oddzielającą jedne kompetencje od drugich.
Tematem "Wschodów Zachodów" - bo taki tytuł nosi wystawa, którą możemy do końca września oglądać w Galerii brzeskiego Ratusza - jest wojna. Młodzi artyści próbują zrozumieć, opowiedzieć sobie i innym, własnymi słowami, własną kreską, konturem, kolorem, to, co było już tyle razy opowiadane, ale czego nie zrozumieją, jeśli sami sobie tego nie opowiedzą, bo tylko w taki sposób mogą to przeżyć. Jak nie popaść w rutynę w obchodzeniu świąt narodowych, kolejnych bohaterskich i martyrologicznych rocznic? Jak zainteresować nowe pokolenia, wychowane na wideoklipach, grach komputerowych, historią? Zapewne nieraz zadawali sobie te pytania, szukając dla starych treści nowych form wyrazu. Stąd w ich pracach surrealizm, poetyka komiksu, horroru, krzykliwa ekspresja, wyrazistość połączona z wieloznacznością, symbolizm, mityzujące przekształcenia, jak przeobrażenie się czołgu-pułapki, straszliwego epizodu powstańczej stolicy, w niszczycielskiego Lewiatana, dzięki którym to przekształceniom historia przeradza się w mit, a mit wydobywa z historii ponadczasowy sens i ponadczasowy bezsens, absurd, to, co "tu i teraz", przenosi w sferę "zawsze i wszędzie", przede wszystkim pokazuje historię jako "historię spuszczoną z łańcucha", której usiłuje przeciwstawić się trudna odwaga żołnierzy i jeszcze trudniejsza - bezbronnych ofiar. Stąd migawki, wydobyte fleszem z ciemności demony, bohaterstwo i śmierć, pamięć i zapomnienie, pragnienie zapomnienia o tym, co straszne, śmierć za życia - tych, co ocaleli, tych, co chcą, a nie potrafią zapomnieć, a nie chcą o tym mówić i nie chcą, żeby przeszłość do nich wracała. W takim migawkowym ujęciu postacie: Kotwicz, cichociemny; kapitan Raginis, dowódca spod Wizny, "polskich Termopil"; ciężarne kobiety w Ravensbrück; zakochana para zastrzelona przez snajpera; gdańscy pocztowcy, adresaci i nadawcy listów, które spłonęły, a wraz z nimi spłonęły ludzkie losy i pamięć o nich; ludzie, którzy przeżyli, ale są na wpół umarli, jak ten człowiek-drzewo, hybryda ludzko-roślinna, której konary układają się w żebra klatki piersiowej, jakby w stylu Gigera; kolejna postać, jakby prześwietlona roentgenem, jeszcze żyje, a już jest martwa, w geście obronnym zasłania się przed czymś ręką, przed wybuchem?, oślepiającym światłem?, wiemy, że utraciła mowę, wiemy, że odbudowa świata jest niemożliwa, a historię tę znamy dobrze, bo jest stara jak świat, wszyscy żyjemy na zgliszczach, grzebiemy w popiołach: Troi, Kartaginy, Jerozolimy, Rzymu, Warszawy; a zamiast mowy z ust pięknej, inteligentnej dziewczyny z naszych czasów, która chciałaby zrozumieć, ale nie potrafi, wylewa się rzeka ludzkich czaszek; a zmarli czasem wracają dzięki naszym wspomnieniom - cisną się u progu otwartych drzwi, napierają jedni na drugich, kiedy przy stole toczy się opowieść; i tak dalej, i tak dalej, migawki, migawki, migawki, chwile, chwile, chwile, wyobraźnia, skojarzenia, czyli to, co rzeczywiście jest własnością pamięci, nie długi ciąg przyczynowo-skutkowy, narracyjnie uładzony, tylko przebłyski chwil, i te chwile w wierszach i obrazach, bo wiersze i obrazy z natury swej zatrzymują właśnie pojedyncze chwile.
***
Najtrwalszą z ojczyzn jest ojczyzna słowa. Kiedy wszystko się rozsypie, rozpadnie, pozostaje jeszcze ona. Możemy przenieść się na Marsa albo dalej, może już nie być Polski ani Ziemi, a słowa Pana Tadeusza będą znaczyły to, co znaczyły, ilustracje Andriollego będą znaczyły to, co znaczyły, mimo że świat, który przedstawiają, dawno odszedł w niebyt.
Życzmy "Wschodom Zachodom" powodzenia, bo to nie ostatnia prezentacja tej wystawy w Polsce.
Komentarze
Przez chwilę znów byłem tam, na tej małej salce galerii, na skrzyżowaniu pogmatwanych nici Chaosu, wżynających się w Rzeczywistość.. .
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.