czwartek, 21 listopada 2024

a boberskiLiteratura puszczona w świat żyje sobie własnym życiem, kręci się jak perpetuum mobile, naukowo, fantastycznie i romantycznie...

 

 

Ciąg dalszy

z cyklu
APOKRYFKI I WYZNANIA
JÓZEFA KOŁOBRZESKIEGO

 

 

Wartość literatury polega na możliwości mistyfikacji i w mistyfikacji właśnie tkwi prawda literatury. Falsyfikat zatem, jako mistyfikacja mistyfikacji, równa się prawdzie do drugiej potęgi.

Italo Calvino, Jeśli zimową nocą podróżny, przeł. Anna Wasilewska

 

Jaki był ciąg dalszy? Ano taki: po tym, jak wyszło, że jego nadzieja - profesor Geist jest naukowym szarlatanem, po tym, jak niektórzy znający się na życiu i zaradni rodacy okrzyknęli go "cipą", nieudacznikiem, życiowym bankrutem, Wokulski popłynął, uciekając od świata, od ludzi, od rodaków, na Tajemniczą Wyspę, za siedmioma morzami, gdzie spotkał dożywającego ostatnich godzin kapitana Nemo, również Polaka, również byłego powstańca, kolegę z oddziału, i pożegnał się z nim, tak jakby z sobą się żegnał. Wokulski dowiedział się od umierającego, że Nautilus nie zatopił ani jednego okrętu wojennego Rosji, ponieważ nigdy się nie zanurzył, nigdy nie wyszedł w morze, nigdy nie został zbudowany. Istniał jedynie w szalonej głowie udręczonego emigranta, wygnańca, którego pewnego razu na wyspie odwiedził był młody pisarz z Francji, Juliusz Verne, szukający jak zwykle niezwykłych tematów. Juliusz Verne żałował później, że dał się przekonać wydawcy, którego wcześniej przycisnął ambasador rosyjski, i Polaka przemienił w Hindusa, każąc mu na kartach swej powieści zatapiać nie rosyjską, a brytyjską flotę wojenną. Tam następnie, na tej małej, słabo zaludnionej wysepce z wygasłym przed tysiącami lat wulkanem, któremu ani śniło się przebudzić, z pychy i rozpaczy Wokulski przemienił się w King Konga. Tak jest, proszę państwa, Wokulski przemienił się w King Konga! Jako King Kong dalej nie radził sobie w życiu uczuciowym. Dalej nie mógł znaleźć właściwej kobiety. A kiedy wreszcie znalazł, bo w końcu szczęście się do niego uśmiechnęło, musiało się jeszcze raz uśmiechnąć, a ten uśmiech raczył on tym razem odwzajemnić, kiedy Marię i Martę w jednej osobie, drugą panią Stawską los mu zesłał - Wokulski znów stracił życie, i znów dla kobiety, jak kodeks romantyka przykazał. Bo klęska jest nam pisana, tak czy inaczej, różne może być tylko jej źródło, różna praprzyczyna, a klęska spowodowana przez kobietę, z jej winy: myśli, mowy, uczynku i zaniedbania, czy bez jej winy, jest godna mężczyzny. Jeśli ginąć, a wszyscy musimy zginąć, skoro się urodziliśmy - jeśli ginąć, to z powodu kobiety! Tak rozumował Wokulski. Tak rozumują romantycy. Między innymi o tym rozmawiał z Wokulskim Merian Cooper. Merian Cooper był amerykańskim pilotem, który w eskadrze kościuszkowskiej walczył w wojnie polsko-bolszewickiej. On i jego koledzy, jankescy lotnicy w polskich mundurach, pięknie dali się we znaki armii konnej Budionnego, o czym wspomina w swoich nowelach i dzienniku uczestnik tamtych wydarzeń, z wrogiego nam obozu, od początku przekonany o słuszności polskich racji, Izaak Babel, klasyk literatury rosyjskiej, a my to z wielką satysfakcją czytamy, bo miło jest czytać o naszych zwycięstwach, klęsce wroga, szczególnie gdy opisują to inni, nie Polacy, a jeszcze szczególniej gdy relacja pochodzi od wroga, który z polską stroną sympatyzował. Po zapisaniu tej chlubnej karty Cooper poświęcił się X Muzie: został producentem filmowym, reżyserem, scenarzystą. Szukając pomysłów, popłynął na Tajemnicza Wyspę, hen, za siedmioma morzami. O Wokulskim słyszał już wcześniej. Chciał go teraz wybadać, przepytać, jak najwięcej się o nim dowiedzieć. Chciał o nim nakręcić film. Znaczy, o King Kongu, który był Polakiem. Napisał scenariusz, potem wyreżyserował i wyprodukował film, który wszedł na ekrany w 1933 roku. Wkrótce obejrzał go we lwowskim kinie pewien ekscentryczny chłopiec, jedyny syn lwowskiego laryngologa Samuela Lema. Film chłopcu bardzo się spodobał. W kinie był z ojcem. Często szturchał go łokciem, co wyrażało najwyższy stopień ukontentowania. Potem jeszcze obejrzał Syna King Konga, którego producentem również był Cooper, film o przyjaznej ludziom i poświęcającej się dla nich wielkiej małpie. Gdybym potrafił, napisałbym o tym powieść. Powieść romantyczną, fantastyczną i naukową, marzycielską i trzeźwą aż do bólu. W której epilogu późny wnuk Wokulskiego, Kris Kelvin, też romantyk, też racjonalista, leci na planetę Solaris, aby na niej doświadczać "okrutnych cudów". Albo romantyczną, fantastyczną i naukową, marzycielsko-realistyczną powieść o Nemeczku bym napisał, gdybym potrafił, Erneście Nemeczku, który też był Polakiem, o Nemeczku, który uporał się z zapaleniem płuc i jak dorósł - przemienił się w Batmana! Nocą skakał po dachach, łoił skórę przestępcom, w dzień konstruował pierwsze radary. Literatura puszczona w świat żyje sobie własnym życiem, kręci się jak perpetuum mobile, naukowo, fantastycznie i romantycznie, kręci się marzycielsko, choć trzeźwo aż do bólu, kręci się i kręci tymi, którzy się jej uczepią...

 

boberski na pasku