"Red." jest przedsięwzięciem paradoksalnym: wisi na włosku, który stale się urywa, a on wciąż wisi. /.../ może paść ze stu rozmaitych powodów. I może dlatego, choć tak kruchy jego żywot, nigdy nie padnie...
Po ogłoszeniu przez nas, redakcję, końca pisma literackiego "Red." jeden z naszych autorów, zmartwiony tym faktem, ale też niepewny, czy to na sto procent prawda, napisał do mnie mejl, aby się wypytać, co i jak. Odpisałem mu poufnie: -"Red." jest przedsięwzięciem paradoksalnym: wisi na włosku, który stale się urywa, a on wciąż wisi. W tym sensie ogłoszenie końca "Red.-a" to była mistyfikacja i literalna prawda zarazem. Nie mówiąc o tym, że niezadługo z takich czy innych powodów może się okazać, że ten koniec sami sobie wykrakaliśmy?
Bo niechby Radosław Wiśniewski, red. naczelny, który tak lubi przekręcać swoje imię na wszelkie możliwe sposoby, przekręcił je kiedyś na Radąsław, i niechby na jego twarzy na trwałe wykwitł dąs, a on sam tupnął nogą i powiedział, że nie będzie więcej pisał wniosków do ministerstwa, do marszałka, do miasta i powiatu o dofinansowanie "Red.-a", a co za tym idzie - rozliczał ich, co jest zajęciem pracochłonnym, niewdzięcznym, niebezpiecznym i nudnym do wyrzygania...
Bo niechby kiedyś Tomasz Fronckiewicz przestał być taki grzeczny i uczynny, i tak poczciwie nieasertywny, i zaprzestał robienia okładek pisma i dołączanych do niego tomików poetyckich, i zrzekł się pieczy nad jakością oprawy graficznej "Red.-a"...
Bo niechby Krystian Ławreniuk nauczył się kiedyś asertywności i zasmakował w niej, szczególnie w stosunku do redakcyjnych kolegów, kolegów po piórze, a natomiast rzucił się na łeb, na szyję w wir lokalnej polityki i pogrążył się jeszcze bardziej w swym fatalnym zauroczeniu, zacieśniając towarzyski sojusz z brzeskim aktywem "określonej" partii ? i mówiąc: "Sorry, koledzy, ale nie daję rady, za dużo na mojej głowie", odmówił dalszego wspierania "Red.-a" swoim wolnym czasem i pracą, i wyzyskiem przez pozostałe kolegium swojej niewątpliwie utalentowanej osoby, dźwigającej na swych barkach proletariacki trud mozolnego składu pisma, w cieniu puszących się kolegów, redaktorków-paniczyków, którzy rączek swych pospolitym składem nie chcą brudzić (inna sprawa, że musieliby się, poniektórzy, jak na przykład ja, tego szlachetnego rzemiosła najpierw nauczyć)... ale i tak zapisałby się na zawsze we wdzięcznej pamięci tychże - pozostałych na placu boju, jako ten, który kilka numerów "Red.-a" elegancko był złożył i twórczością swoją je ubogacił...
Bo niechby Kamil Osękowski, sekretarz redakcji...
Bo niechby Ewa Kuśmierzak, skarbnik Stowarzyszenia...
Niechaj mi wybaczą inne osoby, których tutaj nie wymienię, a bez wolontariatu których również "Red.-a" by nie było, nie byłoby Stowarzyszenia Żywych Poetów, od którego istnienia byt "Red.-a" jest uzależniony, bowiem Stowarzyszenie jest jego wydawcą.
"Red." może paść ze stu rozmaitych powodów. I może dlatego tak względnie długo trwa. I może dlatego, choć tak kruchy jego żywot, nigdy nie padnie... Oj, wyszedł mi z tego jakiś religijny paradoks, czyli niespodziewana i zagadkowa erupcja optymizmu, czystej wiary - ex nihilo, coś w stylu: "Credo, quia absurdum"...
Tymczasem "Red." stara się, ten z archiwalnych numerów i ten nowy, reaktywowany, i ten w najbliższej przyszłości mający się ukazać, i ten w nieco dalszej przyszłości planowany, najlepiej jak potrafi, (w myśl aforyzmu Leca) "upowszechniać elitaryzm", na gruncie lokalnym i ogólnopolskim, to, co ogólnopolskie, przybliżając do Brzegu, a to, co brzeskie, a także opolskie, przybliżając całemu krajowi, a nawet więcej - światu, i w ten sposób realizując misję pisma ogólnopolskiego i regionalnego zarazem. Właśnie - regionalnego! Regionalnego we właściwym tego słowa znaczeniu. Regionalizm - to główne hasło "Red.-a" 14. - "opolSKY'ego", a różne pojęcia regionalizmu i różne definicje pisma regionalnego - to istota sporu i dość zaciekłego konfliktu między środowiskiem literackim i naukowym z jednej strony a środowiskiem politycznym i dziennikarskim z drugiej. Lokalni dziennikarze są w tym sporze zdecydowanie po stronie lokalnej władzy, według nich pismo regionalne nie powinno wychodzić za daleko i zbyt często poza opłotki swego regionu: zarówno tematyką tekstów, jak i publikowanymi w nim autorami, najlepiej - czytamy w podtekście - żeby w ogóle nosa poza te opłotki nie wystawiało. Są to tacy dziennikarze, dla których większym zaszczytem i spełnieniem jest publikacja w NTO, czy nawet - o zgrozo!, w skrajnych przypadkach - w takiej "Panoramie Powiatu", niż w ogólnopolskim piśmie literackim "Red."! Zaprawdę powiadam wam, takiego publicystycznego i zadziornego, wkładającego kij w mrowisko "Red.-a" jeszcze nie było. Nie jestem wylewny w pochwałach pod adresem kolegów, ale esej Radka pod nieco barokowym tytułem Mem ósmy - który opowiada o tym, jak dla niektórych kultura i literatura stała się regionalna i na dobre jej to nie wyszło, na chwalebnym przykładzie województwa opolskiego z cyklu Stos memów i zabobonów literatury polskiej to publicystyczny majstersztyk i zarazem najważniejszy tekst w numerze.
Nikt nie jest prorokiem we własnym Stowarzyszeniu, nikt nie jest prorokiem we własnej redakcji, nikt nie jest prorokiem we własnym mieście. Chciałem przeciwstawić się tej starej jak świat i jak Biblia tendencji i właśnie pochwalić, właśnie pochwalić swoich z brzeskiego ogródka - co też uczyniłem. Nie wspomniałem jeszcze tylko o fragmencie mającej się ukazać na przełomie marca i kwietnia powieści Michała Cetnarowskiego, brzeżanina, naszej literackiej nadziei, pt. I dusza moja / którą to zaległość niniejszym nadrabiam, zachęcając do lektury tej znakomitej prozy w zamieszczonym na łamach "Red.-a" urywku, a potem już w publikacji książkowej.
Adam Boberski
PS
W kwietniu, może nawet na początku tego miesiąca, kiedy się zazieleni, a ptaszki na dobre zaczną świergolić i "wszelki płaz, co się płaza po ziemi", wyjdzie wygrzewać się na słonku, pojawi się w sprzedaży "Red." "fantastyczny". Myślę, że wraz z nadejściem wiosny my, redaktorzy, wyjdziemy z tymi "fantastycznymi" "Red.-ami" na łona natury, aby czytać tam -bydlętom, ptakom, rybom...", a także - aby nasze mordki wystawiać na słońce, na ciepły wiatr, starając się przy tym ukształtować je w śliczny psi wyraz - szczególnie dbając o wyraz miłosiernych ocząt - naśladując ten najwyższej klasy produkt ewolucyjnego i hodowlanego geniuszu, wzbudzający empatię u kobiet i mężczyzn, u starców i dzieci, a tak niezawodny i skuteczny w pozyskiwaniu odpisu jednego procenta podatku dochodowego oraz karmy zamiast kwiatów dla młodej pary podczas uroczystości ślubnych. A my? A co dla nas? Ech, tylko pomarzyć można... Ale mordki swe ukształtujemy i przygotujemy!