niedziela, 24 listopada 2024

 

a.boberskiJest pożytek z czytania złej literatury, jeśli czyta się ją świadomie, ze świadomością tego, że jest zła - wtedy może nas czegoś nauczyć, do czegoś zainspirować. Nie wie do końca, czym jest dobra literatura, ten, kto nie poznał, czym jest literatura zła.

 

 

 

 

Boskie usta Edwarda

czyli

I ty zostaniesz wampirką

(recenzja pochodzi z cyklu: PAN IRONIA)

 

 

Zgodziłem się i zobowiązałem napisać recenzję powieści Stephenie Meyer pt. Zmierzch. To nie było rozsądne z mojej strony. Zwykle jest tak, że recenzowaną książkę trzeba najpierw przeczytać. Może są tacy, którym udaje się ta sztuka, to znaczy napisanie recenzji bez uprzedniego przeczytania książki - ja do nich się nie zaliczam. Niestety, bo w tym przypadku bardzo by się ta umiejętność przydała.



Po raz pierwszy usłyszałem o tym megabestsellerze od uczennicy gimnazjum, w którym łaskawie poddano mnie półrocznej próbie wytrzymałości. Z ciekawości nabyłem Zmierzch w drodze kupna i ochoczo zabrałem się do lektury, nie przeczuwając jeszcze niczego złego. Przeczytałem pięćdziesiąt stron i stwierdziłem, że nie daję rady. Jestem wytrwałym czytelnikiem, jak już zacznę czytać, muszę skończyć. Ale tym razem przerastało to moje możliwości i dałem za wygraną. Od tamtej pory upłynął rok z okładem. Po moim nieopatrznym zadeklarowaniu się musiałem do tej powieści wrócić. Musiałem ją przeczytać całą. I przeczytałem. I przeżyłem. Choć z trudem. Lekturę urozmaicały mi moje wybuchy śmiechu, za co autorka pewnie by się na mnie obraziła, ponieważ następowały w miejscach, w których nie zamierzała ona czytelnika rozśmieszać. Skończyłem czytać z postanowieniem: „Nigdy więcej! Z twórczością pani Meyer nie chcę mieć już nigdy więcej nic do czynienia!". Jej powieść to najgorsza książka, jaką w życiu czytałem. Bije na głowę pod względem kiczowatości nawet Harry'ego Pottera. Zaś opublikowanie Zmierzchu w Wydawnictwie Dolnośląskim to największa kompromitacja wydawnicza w historii niepodległej Polski, to prawdziwy zmierzch tego niegdyś wspaniałego wydawnictwa. A zarazem - wielki skok na kasę, który pozwoli temu wydawnictwu spokojnie istnieć. Kobiety, rozmiłowane w takiej literaturze, to potężna grupa czytelnicza i liczyć się z nią musi każdy wydawca, którego sercu miłe jest własne przetrwanie na rynku. Tacy autorzy jak pani Meyer czy pani Rowling są wydawniczymi lokomotywami. Ze skrzydełka okładki Zmierzchu spogląda na Ciebie, Czytelniku, z uśmiechem młoda kobieta, sprytna ślicznotka, która pozazdrościła gigantycznego sukcesu autorce Harry'ego Pottera. Idzie jej śladem. Po Zmierzchu napisała jeszcze, będące jego kontynuacją, trzy wampiryczne romansidła. Wszystkie tomy lansowane są przez wydawców na całym świecie jako światowe bestsellery, megabestsellery, po to, by można było ich sprzedać więcej i więcej, aż do obłędu. I ja też, ciężki frajer, dołożyłem swój grosik do fortuny pani Meyer!



Zastanawiam się nad pewnym fenomenem: dlaczego powieść pani Meyer jest zupełnie niestrawna dla mężczyzn? Dlatego, myślę, że jej punkt widzenia, to znaczy punkt widzenia narratorki i bohaterki, jest tak skrajnie kobiecy, tak dziewczęcy, rzekłbym: nieludzko dziewczęcy, że nie daje szansy męskiemu czytelnikowi na choćby w minimalnym stopniu utożsamienie się z nim, a bez tego niemożliwa jest satysfakcjonująca lektura. Zmierzch odwołuje się do dziewczęcych tęsknot i marzeń, z którymi mężczyzna nie może, a nawet nie powinien się identyfikować. Typowa nastolatka o jednym tylko myśli: o miłości, o zakochaniu, o fajnym chłopaku; wokół chłopaka kręci się świat dziewczęcia. Wcieleniem tych tęsknot i marzeń jest w powieści pani Meyer niejaki Edward Cullen, siedemnastoletni stulatek, „nieziemsko przystojny" wampir. Można się obawiać, co i do jakiego stopnia od czytania dzieł pani Meyer w główkach nastolatek się poprzestawia. Zdaje się, że na podobieństwo potteromanii kwitnie teraz wampiromania wśród dziewcząt. Nie ma się co dziwić. Wampiryzm daje nadludzką siłę, niezniszczalność, nieśmiertelność i kusicielską urodę, w którą ewolucja wyposażyła wampirów obojga płci dla zwabiania ofiar. Ta uroda zwabiła również bohaterkę-narratorkę - w sidła miłości. Jej oczami oglądamy Edwarda, dobrego wampira, który ma „boskie usta" o „idealnym wykroju", „fantastyczne, śnieżnobiałe zęby", „oszałamiająco piękną twarz mrocznego anioła". Szkoda, że nie policzyłem, ile razy Edward „uśmiechnął się łobuzersko" albo „zawadiacko" albo „kusząco" i ile razy od tego Belli „zakręciło się w głowie" albo jej „dech zaparło w piersiach". Belli kręci się i mąci w głowie jeszcze od „magnetycznej siły jego osobowości", „hipnotycznego spojrzenia" „złocistych oczu" Edwarda, od jego „chłodnego, słodkiego oddechu", od „jego cudownego zapachu", od „aksamitnego, boskiego głosu", od „idealnej muskulatury" et cetera, et cetera. Jak czytelnik płci męskiej, czy to w miarę normalny, czy to nie będący recenzentem, który musi, ma to znieść?! Mężczyzna, młodszy czy starszy, chciałby się zachwycać dziewczęcą urodą, „łydką pensjonarki" tudzież, jak na multifetyszystę przystało, całą resztą doczesnego wyposażenia tych nieziemskich istot. Podkochuje się w Jagnie, czytając powieść Reymonta, podczas lektury Lalki durzy się w pani Stawskiej. A czytając Zmierzch... Niestety, pani Meyer nie daje mu powodów do zachwytów. Takie ocipiałe dziewczęce zachwyty, trącące Harlequinami, są do zniesienia tylko w jednym przypadku - jeśli ty jesteś ich obiektem, na co, brachu, nie masz co liczyć, ze swoją urodą, a raczej jej brakiem, przypominając wyglądem bardziej „sierotę z Poronina" niż „Adonisa". Żadnej nastolatce w twojej obecności nie zakręci się w głowie, chyba że od nadmiaru wina. Ech, myślisz zazdrośnie, czemu nie jestem kimś takim jak Edward Cullen czy inny wampir, choćby najpodrzędniejszy?!



Nie potrzeba szukać kosmitów w przestrzeni międzygwiezdnej, mamy ich na Ziemi - są to nastoletnie dziewczyny, istoty sprawiające wrażenie, jakby dopiero co z tej przestrzeni przybyły; w odróżnieniu od kobiet dorosłych - tych samych istot z kosmosu, tyle że starszych, w naszym świecie już zadomowionych.



Czy wywiązałem się z zadania? Nie wyszła mi z tego recenzja, wiem, to raczej felieton o książce. Chciałbym go zakończyć taką optymistyczną refleksją. Jest pożytek z czytania złej literatury, jeśli czyta się ją świadomie, ze świadomością tego, że jest zła - wtedy może nas czegoś nauczyć, do czegoś zainspirować. Nie wie do końca, czym jest dobra literatura, ten, kto nie poznał, czym jest literatura zła. Czytajmy więc również złą literaturę! Byle nie w nadmiarze.



Adam Boberski
adam.boberski@aol.pl

 

Komentarze   

 
# Leszek Tomczuk 2010-05-26 22:15
Witaj Adamie Boberski vel Józefie Kołobrzeski na gościnnej witrynie! Wierzę, że nasze współpisanie, to nie przygodna przygoda, ale coś o wiele więcej. Życzę życzliwości Czytelników.
Odpowiedz | Odpowiedz z cytatem | Cytować
 
 
# klara 2010-05-28 19:01
Jestem zszokowana! I nie wiem nawet, czy pojęłam.
Odpowiedz | Odpowiedz z cytatem | Cytować
 
 
# Łukasz Ślipko 2010-05-28 22:37
Felieton Adama mógłby być dobrym zaczątkiem dyskusji na temat poziomu czytelnictwa w naszym pięknym kraju. Co jest gorsze? Czytanie Harlekinów, tudzież literatury młodzieżowej z wampirami w roli głównej, czy też nie czytanie w ogóle? Kiepską literaturę zawsze usprawiedliwian o mówiąc, że sięgają po nią osoby, które normalnie nie sięgnęłyby po nic innego, co oznacza, że nawet pani Meyer przynosi nam "oświaty kaganek". Ale może jest inaczej? Może nie warto gwoli dogodzenia złym gustom maltretować słowa pisanego?
Odpowiedz | Odpowiedz z cytatem | Cytować
 

Dodaj komentarz

boberski na pasku