piątek, 22 listopada 2024

wisniewski radi2Byliśmy na ślubie i weselu przyjaciół na Górze św. Anny. Był już wieczór. W rowach przydrożnych tajały ostatnie płaty zimowej zleżyny.

 

NA PEWNO NIE ZAPOMNĄ O SWOJEJ ROCZNICY ŚLUBU. NIGDY. 2.04.2005

 

Koło dwudziestej pierwszej wieczorem było już ciemno, poszliśmy odparować pierwsze porcje wódki, bo jak wiadomo zaczyna się ostrym tempem, żeby później zwalniać. Wokół krzyże, łyse drzewa, wysokie niebo, otwarte, bez chmur, ciepły powiew od zaoranych pól, światła wsi i miasteczek na horyzoncie i alejki między stacjami drogi krzyżowej. To był pierwszy naprawdę ciepły wieczór tamtego roku, w sam raz na spacer, ulgę w płucach, zmianę oporności skóry. Jakby powietrze miękło. I wtedy początkowo cicho, potem coraz głośniej dzwony z klasztoru powyżej, chociaż ani to pora ani nieszpory. Zatrzymaliśmy się na chwilę. I dzwonom z klasztoru, nie w rytm, nie w melodię nagle zaczęły odpowiadać inne dzwony oddali i bliskości, poniżej. I po tych polach ze wsi u stóp góry nagle ludzie, na przełaj, pojedynczo, grupami, zupełnie jakby wyrastali z ziemi, jakby kryli się w tych bruzdach i teraz na dźwięk dzwonów powstali. rocznica slubuKto powstał? Chopy z Trzeciego Śląskiego? I z której strony Góry padli? Szli drogami i polami. Było ich coraz więcej i gęściej, nadchodzili ze wszystkich stron, nic nie mówili, same kontury jak z komiksów noir, podobni bardziej do ruchomych wierzbaków niż ludzi. Gdzie się nie obrócić w tę noc szli ludzie na górę. Jakby tam na dole groziła im jakaś powódź, jakby morowe powietrze szło i tylko na tej skale było ocalenie. I górą te dzwony – jakby łomotanie o niebo, a niebo jakby się otwierało.

W domu pielgrzyma wszyscy siedzieli przy stołach i nie grała muzyka. Wodzirej siedział za konsolą i wyglądało jakby się pakował, szczękały sztućce, jakieś rzadkie wypowiedzi.

- Przyszliście na wesele, które zamieniło się w stypę? Miłego dogorywania – powiedziała Pani Młoda, przycupnięta z kieliszkiem obok głównego stołu. Ewidentna konsternacja a tu jeszcze nie byle jaka knajpa, ale Dom Pielgrzyma przy klasztorze. Nie wiadomo nawet czy wypada jeść.

- A co tu się wyrabia – odwróciliśmy się. W bocznych drzwiach do sali stała kuśtykająca Siostra Tauryna z kluczami w lewej ręce. – Co to za porządki? Dzisiaj jest wasze wesele, żałoba jest dopiero jutro. Otworzę kaplicę, kto chce może pójść się pomodlić a reszta ma świętować…

Spojrzała po twarzach zebranych, którzy najwyraźniej nie rozumieli co się dzieje.

- No – rzuciła – zawsze jest tak, w każdym momencie życia – jeden ma wesele a inny w tym samym czasie umiera.

 

wisniewski na pasku