„Są pieśni, które wznoszą się znad błękitnej trawy, z kurzu tysięcy polnych dróg. Ta jest jedną z nich” – tak zaczyna się powieść Roberta Jamesa Wallera „Co się wydarzyło w Madison County”.
Powyższe słowa są wstępem do historii, która – jak twierdzi narrator – może się zdarzyć tylko niektórym szczęściarzom i tylko jeden raz w życiu. Wypowiada je on w imieniu pisarza, do którego zgłosiło się dwoje młodych ludzi. Przywieźli ze sobą zapisany odręcznie brulion i listy – były to skarby ich niedawno zmarłej matki – oraz prośbę, aby to uwiecznił na kartach książki. Stare numery „National Geographic”, wycinki, artykuły, zdjęcia ułożone razem ze sprzętem fotograficznym, listy, medalion z imieniem „Francesca”, zamknięte w jednej małej skrzyneczce oraz owe zapisane odręcznym pismem bruliony – to wszystko stanowiło zamknięte dzieje kobiety i mężczyzny.
Główna fabuła powieści toczy się w ciągu 4 dni, ale całość rozgrywa się na kilku płaszczyznach czasowych. Akcja właściwa trwa, kiedy rodzina przyjeżdża na pogrzeb (1989 r.) głównej bohaterki powieści i, na podstawie dostarczonych przez adwokata materiałów, odtwarza wydarzenia sprzed lat (koniec lata 1965 r.). Trzecią płaszczyzną jest czas powstawania książki. Jej autor podejmuje się dziennikarskiego śledztwa, aby odkryć i przybliżyć czytelnikom, jak potoczyły się losy drugiego z głównych bohaterów od wyjazdu z Madison County do 1982 r., tym samym odtwarza bieg wydarzeń po śmierci Roberta do śmierci Franceski w 1989 r. W retrospekcjach i inwersjach czasowych czas wydarzeń rozciąga się do 24 lat, a wliczając datę ukończenia powieści (1991) – 26 lat. Przywoływane są obrazy retrospekcyjne ważne dla lepszego zapoznania czytelnika z faktami, które tworzą opowieść, i chociaż akcja została ułożona niechronologiczne, a wątki przeplatają się w najmniej oczekiwanym momencie, to łatwo odgadnąć sens takiej konstrukcji. Przeskoki w czasie mają służyć głębszej analizie zachowań bohaterów, powroty do przeszłości pozwalają zgłębić ich motywy. Takie ułożenie nie sprawia czytelnikowi problemu i z łatwością odnajduje on ciąg fabularny.
Główni bohaterowie powieści to Francesca Johnson i Robert Kincaid.
Mieszkająca w Madison County Francesca ma 45 lat, jest z pochodzenia Włoszką, żoną farmera Richarda Johnsona, matką dwójki nastolatków – 17-letniej Caroline i 16-letniego Michaela. W przeszłości była nauczycielką, kochała poezję i uwielbiała uczyć, po urodzeniu dzieci jej główną czynnością było bycie gospodynią domową. Zajmowała się tym, czym zajmują się zwykle żony farmerów. Od czasu, kiedy mąż przywiózł ją z Włoch, nie wyjeżdżała zbyt często z miejsca zamieszkania, chociaż tęskniła do rodzinnego kraju, marzyła o dalekich egzotycznych podróżach, była ciekawa świata. Wydawało się, że jej życie będzie tak wyglądać do końca. Nie myślała już o żadnych zmianach, wiedziała, że decydując się na stworzenie rodziny, podjęła decyzję nieodwracalną. Odpowiedzialność za losy najbliższych przemawiała do niej mocniej niż indywidualne potrzeby i aspiracje. Chociaż potem wyznała Robertowi:
skończyłam kurs nauczycielski i przez kilka lat uczyłam angielskiego w szkole średniej. Ale Richardowi nie podobało się, że pracuję. Twierdził, że może nas utrzymać, i że lepiej, jeśli zajmę się dziećmi.
I oto nagle „...w świecie, gdzie wszelkie osobiste związki uległy destrukcji, a miłość stała się sprawą umowy”, pojawiło się jakby wbrew temu wszystkiemu wielkie uczucie. Przekroczone zostają wszelkie z możliwych stereotypów. Miłość, która spada nagle i niespodziewanie, nie pyta o wiek, trwa do końca życia, nie robi nikomu krzywdy, jest nieegoistyczna, a jednak pełna wyrzeczeń. Taka miłość wkradła się do życia Franceski z chwilą, gdy zielony pikap zatrzymał się przy jej posesji. Droga, która przywiodła tu Roberta, skrzyżowała jej linię życia z jego podróżniczą duszą.
Robert był fotografikiem. Zawód ten stanowił także pasję jego życia. Jeździł dużo, robił zdjęcia, ale było to coś innego niż tylko fotografowanie. Jego zdjęcia miały charakter, żyły swoim życiem, oddawały poza tym, co autor widzi, pełnię tego, co stworzyła natura. Jak sam mówił: „to, co widzę na pierwszy rzut oka, nie jest dla mnie najważniejsze. Staram się zmienić przedmioty w coś, co jest odbiciem mojej świadomości. Próbuje odnaleźć poezję w obrazie”. Miał 52 lata był rozwiedziony, bezdzietny i bardzo samotny. Samotność była jego wyborem, nie chciał nikogo obarczać czekaniem na swój powrót z dalekich podróży.
Zakochani bohaterowie powieści spędzili ze sobą cztery dni w domu Franceski, jej rodzina wyjechała na jarmark do innego stanu, byli sami – tylko we dwoje. W tym czasie dużo rozmawiają, poznają się i kochają, odnajdują wspólne zainteresowania i poglądy na życie. W końcu te dwie osoby powoli stają się jednością i jest to coś nieodwracalnego w ich wspólnej relacji.
Wydaje mi się raczej, że oboje istniejemy wewnątrz innej istoty, którą wspólnie stworzyliśmy.Właściwie nie jesteśmy wewnątrz niej. My oboje tworzymy tę istotę. Straciliśmy siebie i powstała inna jedność, której byt wynika z zespolenia nas dwojga. Boże, pokochaliśmy się. Tak głęboko, tak całkowicie jak to tylko możliwe.
Robert Kincaid „był czarodziejem”, który uwolnił w tej kobiecie „stłumione, młodzieńcze uczucia... jak gaz, co ulatuje z otwartej butelki z lemoniadą”. Otrzymany bukiet polnych kwiatów, piwo wypite prosto z butelki, zapalony papieros – to już nie była ta sama Francesca, poczuła się jak nastolatka i zrozumiała nagle, że „chciała więcej Roberta Kincaida, fotoreportera. Tego właśnie chciała. Siedziała, ściskając w dłoniach kwiaty. Trzymała je sztywno, główkami w do góry, jak uczennica wracająca z randki”.
Co przyciągnęło uwagę Roberta? Poza tym, że od razu uderzyła go jej inteligencja i niezwykła uroda dojrzałej kobiety, zachwycały go drobne szczegóły bycia Franceski. Obserwował chociażby, jak zdejmuje buty. Ta prozaiczna czynność dostarczyła mu „jednego z najbardziej zmysłowych doznań w życiu”. Zastanawiał się, jak wiele poznał pięknych kobiet, „uroda i ładna sylwetka były przyjemnymi dodatkami, lecz dla niego tak naprawdę liczyła się inteligencja i pasja życia, subtelności umysłu i ducha oraz umiejętność dostrzegania tego u innych”. Wyznała mu, że gdyby nalegał na jej wyjazd z nim, ona by się zgodziła, ale znienawidziłaby siebie za to. Przekonała Roberta, że on pokochał ją właśnie taką: „Jeśli odejdę teraz z tobą, przestanę być kobietą, którą pokochałeś”.
Jest jeszcze jeden aspekt – moim zdaniem ważny dla całej powieści. To wyjątkowa, niepowtarzalna osobowość Roberta, jego wrażliwość, subtelność, a z drugiej strony siła, jaką posiadał. Był osobą ceniącą życiową wolność. Tę wolność dawała mu praca. Był częścią natury i w naturalny sposób związany ze światem, jaki reprezentował. To świat mężczyzny, który nazywa siebie „ostatnim kowbojem”; romantyczny świat wędrowca, wiecznego podróżnika i poszukiwacza, indywidualisty, człowieka skazanego właśnie przez to na samotność. Kiedy Francesca mówiła do niego o jego sile, odpowiedział: „Jestem drogą i wędrowcem, i każdym żaglem na morzu”, i ona przyznał mu rację:
Żyjesz na pograniczu, gdzie iluzja spotyka się z rzeczywistością, na drodze, która jest tobą. Jesteś plecakiem i furgonetką o imieniu Harry, i odrzutowcem do Azji. I chcę, żebyś taki właśnie był. Jeśli twoja gałąź ewolucji, tak jak twierdzisz, obumiera, pragnę, żebyś był najwspanialszym jej zakończeniem.
Przy takim spojrzeniu na sprawę można mówić o poświęceniu. Francesca wiedziała, że bycie razem ograniczy jego wolność i „zabije dzikie, wspaniałe zwierzę”, a tym samym umrze cała jego moc. Kobieta od samego początku odgadła, że ma do czynienia z mężczyzną z innego czasu. Był 1965 rok, dojrzali mężczyźni należeli do kategorii weteranów wojennych, byli to kombatanci biorący udział w II wojnie światowej. To właśnie wojna sprowadziła do Europy Richarda, żołnierzem był także Robert. Lata 60. to czas wielkich przemian, które zapowiadają ewolucję w postrzeganiu mężczyzn, stąd wyznania Roberta dotyczące tych kwestii. To czasy wojennych bohaterów, mężczyzn walczących z agresorem, chroniących swoich rodzin, jednocześnie oto właśnie następuje nieunikniona era rozwoju elektrotechniki, a wraz z nią era komputeryzacji, sztucznej inteligencji, maszyn liczących. Inaczej postrzega się w tym rolę mężczyzny. Siła, moc, waleczność tracą na znaczeniu, zmieniają się proporcje. Robert ma świadomość, że nie wygra się z postępem, że ideał męskości ulegnie przeobrażeniu. Rozmyślania o antycypacyjnym charakterze ujawniają zanik dotychczasowych wartości, jednocześnie stawiając bohatera w szeregu odchodzących do przeszłości ideałów. Zdają sobie z tego sprawę zarówno Robert, jak i Francesca. Ona w tym samym znajduje to, co ją pociąga, co czyni Roberta tak wyjątkowym w jej mniemaniu. Inaczej do tego podchodzi Robert, który mając 52 lata, zdaje sobie sprawę, że już się nie zmieni, nie dostosuje się, że pozostanie „ostatnim kowbojem”.
Chociaż trudno jej było wejść z powrotem do realnego świata, Franceska pozostała przykładną matką i żoną. W liście do dzieci wyznała, że gdyby nie Robert, to paradoksalnie odeszłaby od męża, ale nie potrafiła opuścić miejsca, z którym wiązały ją wspomnienia tej jedynej miłości. Do końca swojego życia w każdym dniu Francesca wspominała owe 4 dni, które tak bardzo zmieniły jej spojrzenie na świat. Każdego roku w dniu swoich urodzin Francesca wspominała każdy szczegół tamtego spotkania, a czynność ta osiągnęła wymiar rytuału z chwilą, kiedy dowiedziała się o śmierci Roberta. Przywiezione przez prawnika rzeczy spakowane w skrzyni i przeznaczone na mocy testamentu dla niej, pełniły odtąd funkcję rekwizytów przywołujących wspomnienia. Rzeczy: kuchenny stół, suknia, którą kupiła na wspólny wieczór, dwa kieliszki samotnie stojące w kredensie i niedopita butelka brandy oraz miejsca – ganek, kuchnia, sypialnia – dopełniały rytuału wspomnień. Nie kochała swojego męża, ale był dla niej bardzo dobry, ceniła jego zatroskanie o dobro rodziny. Richard wiedział o tym, że Francesca ma swoje własne marzenia – tak wyznał jej chwilę przed śmiercią. Przeprosił ją za to, że nie był w stanie ich spełnić.
Motyw wędrowca i motyw drogi towarzyszą cały czas bohaterom powieści. Droga to domena podróżnika, zawodowego fotografika. Droga zaprowadziła Roberta przed dom Franceski i tą samą drogą odjechał w kłębach kurzu. Ostatnie ich spotkanie w strugach deszczu, kiedy Francesca z mężem robi zakupy w mieście, również ma miejsce na drodze, gdyż bohaterka napotyka zielonego pikapa tuż przed skrzyżowaniem. Oboje stoją na światłach i wtedy Francesca jeszcze może zmienić zdanie, wybrać drogę albo do domu i rodziny, albo przesiąść się do samochodu Roberta. Musi wybrać po raz ostatni. Wybiera rodzinę. Samochód Roberta skręca w przeciwną stronę. W swojej istocie symbolicznej droga wyraża podróż przez życie.Symbole drogi i splatania się dróg osób sobie przeznaczonych i symbol rozstania, czyli rozstajne drogi prowadzące w przeciwstawnych kierunkach – mogą stanowić puentę tej opowieści. Zrodzona miłość przetrwała do końca życia bohaterów, chociaż drogi kochanków nie splotły się już nigdy więcej.