sobota, 20 kwietnia 2024
gomelanJakież to typowe – Paweł Zalewski otrzymuje bardzo wysokie noty w corocznym rankingu tygodnika Polityka na najlepszego posła polskiego parlamentu, a już na drugi dzień po opublikowaniu wyników zostaje zawieszony w prawach członka PiS.




Właśnie teraz (6.07, godz. 13.00) TVN24 transmituje debatę sejmową dotyczącą informacji Rządu RP na temat negocjacji na szczycie brukselskim. I proszę uwierzyć, że na sali nie ma ministra spraw zagranicznych!! A to nie wszystko – nie ma też premiera, nie ma prezydenta, ławy rządowe świecą pustkami. O, przepraszam – siedzi tam jeden człowiek. Któż to taki? Wiceminister spraw zagranicznych. Wiemy, jak się nazywa? Skądże, sprawdzamy w Internecie. Uff, jest – Paweł Kowal, były przewodniczący Rady Gminy Ochota miasta stołecznego Warszawy. Ale, jak informuje strona MSZ, mówi po rosyjsku, także szacun. Swoją drogą, za znajomość tego akurat języka nie wylatuje się z PiS?

 W sumie to rozumiem, dlaczego żadnej z osób, których obecność jest pożądana podczas tego typu debat nie ma na Sali plenarnej przy Wiejskiej. Kaczyńscy i Fotyga wiedzą dobrze, że w Brukseli, jeśliby rozumować dalekowzrocznie, ponieśliśmy porażkę i mają już dość wysłuchiwania obiektywnej krytyki pod adresem swojej polityki zagranicznej. Sukces, który obwieszcza ekipa rządząca, jeśli w ogóle jest sukcesem, jest iluzoryczny, bo nietrwały. Wszak już w 2017 roku będzie obowiązywać system podwójnej większości, a dodatkowo Niemcy zyskają prawo do prawie samodzielnego wetowania każdej propozycji złożonej przez inne państwo lub grupę państw. A przecież premierowi i prezydentowi wyraźnie chodziło o to, by osłabić pozycję Niemiec w europejskim klubie, do czego miał prowadzić pierwiastkowy system liczenia głosów. A ustalenia brukselskie przewidują coś zupełnie odwrotnego.

 W tej rzeczywistości Paweł Zalewski, przewodniczący sejmowej komisji spraw zagranicznych, usiłował dowiedzieć się od minister Fotygi, co tak naprawdę stało się podczas negocjacji w Brukseli i dlaczego nasza delegacja nie uzyskała tego, co zapowiadała. Przez kilka ostatnich dni odnosił się krytycznie do postawy pani minister, która na wiele pytań nie chciała odpowiedzieć. I wczoraj władze PiS, na wniosek Jarosława Kaczyńskiego, wszczęły postępowanie dyscyplinarne wobec Zalewskiego, które rozpoczęło się od zawieszenia jego członkostwa w partii. Czyli władze PiS zawieszają swego członka za to, za co dziennikarze tak wysoko go ocenili – za krytycyzm, rozwagę w działaniu, kompromisowość podczas obrad komisji spraw zagranicznych.

 To staje się już codziennością dla PiS – ci politycy tej partii, którzy są kompetentni, mają poważanie społeczne, dobrze wykonują powierzone zadania, odchodzą z partii lub z piastowanych stanowisk. Tak było z Marcinkiewiczem, Jurkiem (choć ten polityk akurat nie był sprawiedliwym marszałkiem Sejmu, ale na pewno jest człowiekiem, którego trudno nie zauważyć, choćby z powodu pięknej polszczyzny, jaką się posługuje)), teraz tak samo jest z Zalewskim. W PiS działa zasada „mierny, ale wierny,” a ci, którzy zbyt daleko spadną od jabłoni wierności, są z premedytacją gubieni po drodze.

 Najśmieszniejsza w tym wszystkim jest reakcja prezydenta – „koniec znajomości z Zalewskim,” zakomunikował Lech Kaczyński. Rzeczywiście, jeśli miarą lojalności wobec braci Kaczyńskich ma być podtrzymanie znajomości z nimi, to doprawdy jest o co kopie kruszyć…   


omelan na pasku