Zróbmy z marnowania szans naszą specjalność. Wolny człowiek w wolnym kraju ma prawo machnąć ręką na sprawy publiczne, uznać, że jego chata z kraja i w dzień wyborów iść na ryby, urządzić grilla albo przeleżeć cały dzień na kanapie.
Wolny człowiek w wolnym kraju ma prawo powiedzieć: ?A ile znaczy mój głos? Czy on przeważy? Mnie nawet w totka nigdy się nie udało wygrać, a tyle czasu i pieniędzy utopiłem w chodzenie do kolektury i wypełnianie kuponów".
Odmowa uczestnictwa w życiu publicznym jest niezbywalnym prawem obywatela w demokratycznym państwie. Tak samo jak korzystanie z niego.
Ale każdy z wyborów niesie za sobą pewne konsekwencje. ?Miękkie", bo tylko polityczne czy towarzyskie, a nie prawne.
Ilekroć gdzieś przy stołach słyszałem kogoś, kto z ogniem w oczach tłumaczył, że rząd jest głupi, premier rudym kłamcą, rządzący tylko kradną, a sprawy państwowe idą w złym kierunku pytałem: ?A byłeś na wyborach?"
Z reguły słyszałem to, co opisałem w drugim akapicie.
Temperament nakazywał mi wtedy pójście głową naprzód. Klarowałem mniej więcej tak:
- To siedź cicho, bo nie masz prawa do narzekania. Nie uczestnicząc w wyborach wyraziłeś wolę, by za ciebie rządzili inni. Zatem ONI rządzą, więc buźka w kubełek. Tylko niewolnik może narzekać, że miał pecha trafić na złego pana, ale ty ? obywatel demokratycznego państwa - już nie. Nie idąc do wyborów ? w istocie oznajmiłeś swoją wolę. Pościeliłeś sobie, więc się teraz nie wierć, nie płacz i nie zanudzaj otoczenia użalaniem.
Nie muszę oczywiście objaśniać, dlaczego ten sposób narracji nie przysparzał mi zwolenników, a raczej mnożył wrogów. No ale ileż jest wart człowiek, który wrogów nie ma?
Jeśli ktoś w tym momencie uzna mnie za propagatora postaw obywatelskich, to zaprzeczę. Moja ?obywatelskość" cierpi na widok umów śmieciowych, niskich płac, emigracji młodych ludzi, upartej i niemądrej klerykalizacji, ?mesjanizacji" w kwestii Ukrainy połączonej z ciągnięciem za wąsy rosyjskiego niedźwiedzia (i smieszno i straszno), prężenia muskułów z szesnastoma samolocikami F-16 i 150 żołnierzami amerykańskimi na naszym terytorium.
Ale pójdę na wybory właśnie dlatego, by dać sobie i moim dzieciom szansę na to, by może wreszcie ktoś tam, w odległej choć bliskiej Brukseli zaczął grać na naszą korzyść, zamiast wygłupiać się jak facet z muszką na szyi, bokser bredzący, czy pływaczka niespełniona, więc kapryśna.
Przez długie dziesięciolecia żyliśmy w oddaleniu od Zachodu, oddzieleni od niego Murem Berlińskim, przez który przedostawać się mogli tylko licencjonowani przez komunistów ludzie, którym dano paszport i zgodę na wyjazd.
Mam wrażenie, że ta wytresowana w nas odrębność dała i daje efekty i dziś. Tkwi w nas potworny kompleks, zadawniony niczym drzazga, że wszystko, co TAM się dzieje i tak nas nie dotyczy, i tak nie ma wpływu na jakość naszego życia, że jest wrogie, obce, czasem podstępne jeśli nie wprost nienawistne.
Zbudowane setki kilometrów dróg, kanalizacji, cały skok cywilizacyjny, przykryte są taką wyhodowaną w nas trucizną, że wszystko, co nie NASZE jest pewnie nam OBCE, a zwłaszcza niepotrzebne.
Jeśli ta domorosła diagnoza jest prawdziwa ? nie idźmy na wybory w niedzielę.
Marnowanie szans uczyńmy naszą narodową specjalnością. Jak bigos.
Marek Martyniak