niedziela, 24 listopada 2024

inwestycje strategiczneW programie skierowanym do gmin popegeerowskich większość z ponad 3 miliardów złotych trafiła do gmin, w których udział Państwowych Gospodarstw Rolnych w całości gruntów rolnych był niewielki.

 

Chociaż pieniądze zgodnie z zapowiedziami zostały skierowane do gmin biedniejszych i niewielkich, to jednocześnie nieproporcjonalnie skorzystały na nim jednostki zarządzane przez włodarzy związanych z partią rządzącą. Nie jest to pierwszy tego typu przypadek – pisze w analizie forumIdei prof. Paweł Swianiewicz.

 

Co oznacza gmina popegeerowska? Prof. Paweł Swianiewicz przyjmuje definicję, zgodnie z którą to taka, gdzie co najmniej 1/3 użytków rolnych zajmowały uspołecznione gospodarstwa rolne. W programie rządowym warunki uprawniające do aplikowania o pieniądze były jednak znacznie mniej restrykcyjne. W rezultacie środki często nie trafiały do gmin, w których PGR-y faktycznie stanowiły podstawę lokalnej gospodarki i ważne miejsce zatrudnienia.

 

Autor zaznacza wyraźnie, że wśród gmin popegeerowskich odsetek tych, które otrzymały wsparcie, jest wyższy niż pozostałych. Średnia dotacja „na głowę” mieszkańca także. Z tej jednak racji, że gmin niepegeerowskich skorzystało z programu znacznie więcej, łącznie to one otrzymały większość środków. Do gmin popegeerowskich – zdefiniowanych jak wyżej – trafiło bowiem jedynie 40 proc. dotacji przyznanych samorządom gminnym. „Pozostałe 60 proc. trafiło do samorządów, w których udział PGR-ów był niewielki, lub nawet minimalny”, pisze autor.

 

Premier Mateusz Morawiecki zapowiadał, że wsparcie trafi przede wszystkim do gmin niewielkich i niezamożnych. Analiza Swianiewicza potwierdza, że tak w istocie się stało. Małe gminy (do 5,7 tys. mieszkańców) otrzymywały per capita dotację kilkukrotnie wyższą niż gminy duże (powyżej 11,5 tys. mieszkańców), a gminy ubogie (o dochodach do 3,15 tys. złotych na mieszkańca) dotacje przeciętnie dwukrotnie wyższe niż gminy najbardziej zamożne (powyżej 3,5 tys. złotych na mieszkańca). Czy to oznacza, że pieniądze były rozdzielane właśnie w oparciu o ten klucz, z pominięciem kalkulacji politycznych? Prof. Swianiewicz dowodzi, że taki wniosek nie jest uprawniony.

 

Autor wychodzi od zwrócenia uwagi na fakt, że większość gmin z niegdyś wysokim udziałem PGR-ów w strukturze gospodarstw rolnych leży na tzw. Ziemiach Odzyskanych, na zachodzie i północnym wschodzie kraju, gdzie poparcie dla Prawa i Sprawiedliwości jest niższe niż w części wschodniej i na południu Polski. „Wśród ponad 600 gmin, w których grunty PGR stanowiły ponad 1/3 użytków rolnych, znajdujemy zaledwie nieco ponad 20 takich, w których wójt związany jest z PiS”, pisze autor. Wydaje się więc, że omawiany program z definicji skierowany był do podmiotów zarządzanych przez włodarzy niezwiązanych z partią rządzącą, a zatem niepodatny na nadużycia wynikające z preferencyjnego traktowania sojuszników politycznych rządu.

 

Niestety, fakty przeczą takiej tezie. W gminach, w których PGR-y zajmowały ponad połowę użytków rolnych „szansa na otrzymanie dotacji w gminie z wójtem związanym z PiS wynosiła ponad 90 proc., a w gminie związanej z wójtem z jednej z partii opozycyjnych spadała do około 65 proc.”, pisze prof. Swianiewicz. Sytuacja powtarza się także w gminach, w których PGR-y stanowiły co najmniej 1/3 powierzchni użytków rolnych. Ale skalę problemu lepiej ukazuje przeciętna wysokość uzyskanej dotacji w przeliczeniu na mieszkańca. Dla gmin „z wójtem z PiS jest około czterokrotnie wyższa od wartości dla gmin mających wójta z PSL lub PO”.

 

Oczywiście, można argumentować, że wynika to z oficjalnie zadeklarowanych celów programu, który, przypomnijmy, miał trafiać przede wszystkim do gmin mniejszych i uboższych. Niewykluczone przecież, że takie gminy są po prostu częściej zarządzane przez osoby związane z PiS. Ale nawet po uwzględnieniu tego czynnika – czyli przy porównaniu wyłącznie gmin mniejszych i biedniejszych – efekt preferencji politycznych jest widoczny. Zwłaszcza w przypadku gmin najuboższych, gdzie „dotacje otrzymywane przez gminy z wójtami związanymi z PiS są nadal ponad dwukrotnie wyższe od tych, które otrzymują gminy z wójtami z PSL czy PO”.

 

Wnioski

 

Po pierwsze, w programie skierowanym do gmin popegeerowskich większość z ponad 3 miliardów złotych trafiła do gmin, w których udział Państwowych Gospodarstw Rolnych w całości gruntów rolnych był niewielki.

 

Po drugie, chociaż pieniądze zgodnie z zapowiedziami zostały skierowane do gmin biedniejszych i niewielkich, to jednocześnie nieproporcjonalnie skorzystały na nim jednostki zarządzane przez włodarzy związanych z partią rządzącą. Nie jest to pierwszy tego typu przypadek, ale – jak wskazują analizy innych programów rządowych publikowane przez forumIdei Fundacji im. Stefana Batorego – powtarzające się zjawisko.

 

Jest to jeden z powodów – i to po trzecie – dla których „programy dotacji przyznawanych samorządom przez rząd to nie jest sprzyjający samorządności model finansowania”, pisze prof. Swianiewicz. I przekonuje, że lepszym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie regulacji poszerzających bazę dochodów własnych samorządów oraz pozostawienie lokalnym władzom decyzji dotyczących priorytetów rozwojowych.

 

W obecnym modelu „to na poziomie centralnym definiuje się rozwiązywanie jakich problemów zasługuje na wsparcie, a potem decyzja o akceptacji (…) wniosków zależy od mało transparentnych decyzji podejmowanych przez urzędników i polityków rządowych”. Taki model nie tylko jest nazbyt sztywny i oderwany od lokalnej specyfiki, ale po raz kolejny widać, że w nieproporcjonalnym stopniu służy wspieraniu „swoich”.

 

Fundacja Batorego

 

 

wolna trybuna