Z prof. Ryszardem Knosalą - senatorem RP, reprezentującym nasz region - rozmawia Bogdan Kościński
Jak pan odebrał uhonorowanie przez Politechnikę Opolską tytułem Doktora Honoris Causa?
- Bardzo się uradowałem. Jest to takie podsumowanie mojej pracy naukowej. Zawodowo na uczelniach polskich, ale i w przemyśle, w sumie pracuję już 41 lat. Można było dokonać trochę podsumowań. Bardzo się cieszę, że mnie moja macierzysta uczelnia uhonorowała tym tytułem. To szczególnie cieszy, bo nie da się ukryć, że najtrudniej jest być prorokiem we własnym kraju. Często jest łatwiej być docenionym poza swoim obszarem zamieszkania czy pracy, niż u siebie. Dla naukowca Doktorat Honoris Causa jest najwyższą godnością. W zasadzie nie ma nic więcej, wyżej. Traktuję to jako taki dopalacz, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Można powiedzieć, że jest to swego rodzaju spełnienie. Dla mnie jest to takie spełnienie na drodze. To nie jest końcowe, podsumowujące spełnienie. Chcę aktywnie pracować do końca swoich dni, jak długo tylko będę mógł. Każdy człowiek, a naukowiec chyba w szczególności, potrzebuje takiego etapu podsumowania i pewnego uznania. Czasami człowiek zadaje sobie pytanie: po co ja to robię. Zaczynają pojawiać się jakieś elementy frustracji. To, co się wydarzyło, wyeliminowało takie pytanie i ewentualną frustrację.
Za co pan dostał ten honorowy doktorat?
- Jestem członkiem Centralnej Komisji do Spraw Stopni i Tytułów. Przyznając komuś tytuł, np. profesora, dokonujemy oceny w różnych obszarach. Najważniejszym jest działalność naukowa, potem działalność w zakresie organizacji nauki, dydaktyki. Patrzymy, czy dana osoba jest dobrze postrzegana i znana w środowisku naukowym krajowym i zagranicznym. Te wszystkie warunki miałem spełnione. Ale potrzeba jeszcze czegoś ekstra. W czasie ostatnich 15 lat usilnie w Polsce budowałem nową dyscyplinę, która istniała już na zachodzie, szczególnie w Ameryce, od wielu lat. Nazywa się inżynieria produkcji. Powszechnie się uważa, że jestem w Polsce ojcem inżynierii produkcji.
Oprócz rodzimego Opola uhonorowała pana Nysa. Czym pan zasłużył się dla Nysy, że jest pan jej Honorowym Obywatelem?
- To ma mniej związek z nauką, a więcej ze szkolnictwem wyższym. Też mniej więcej 15 lat temu, gdy byłem doradcą wojewody Pęzioła w Opolu, rozmawialiśmy, co można byłoby zrobić dla Opolszczyzny. Zauważyłem, że na nasz obszar zaczynają się „wpychać” uczelnie prywatne z ościennych województw. Powiedziałem wojewodzie, że trzeba koniecznie coś zrobić, by to wyhamować. Mój pomysł był taki, żeby utworzyć uczelnię w jednym z miast: Nysie, Kędzierzynie-Koźlu lub Brzegu. Odwiedziłem wtedy te miasta. W Brzegu ówczesny burmistrz był bardzo pozytywnie nastawiony do tego pomysłu. Jednak sprawa komplikowała się. Założeniem utworzenia uczelni było to, że ministerstwo daje pieniądze na działanie takiej uczelni, natomiast miasto powinno dać infrastrukturę. Brzeg proponował obiekty szkoły policyjnej, ale te nie miały wtedy uregulowanej sprawy własnościowej. W Kędzierzynie zaproponowano dwa internaty do remontu. Natomiast Nysa budowała wtedy nowy, duży budynek na USC i bibliotekę. Akurat podpisano konkordat i nie trzeba było części budynku dla USC. Bibliotekę na ostatnim piętrze zrobiliśmy jako uczelnianą. W efekcie na dzień dobry dostaliśmy duży, ładny budynek, do którego można było się wprowadzać. Miasto nawet kupiło nam część wyposażenia. Wtedy warunki do utworzenia uczelni były najlepsze w Nysie. Zanim powstała uczelnia, bywałem w Nysie co drugi dzień przez dwa lata. Później byłem jej pierwszym rektorem, w sumie siedem lat. Dlatego najlepiej wiem, jak się trzeba nieźle napracować, by utworzyć uczelnię od podstaw. Myślę, że ta praca i zaangażowanie było u podstaw uhonorowania mojej skromnej osoby.
Ma pan na Opolszczyźnie kilka biur senatorskich, m.in. także w Brzegu. Z jakimi problemami zgłaszają się ludzie do tych biur?
- Na początku miałem pięć biur senatorskich w każdym powiecie, w Kluczborku, Namysłowie, Brzegu, Nysie i Prudniku. W Prudniku biuro istniało półtora roku, ale było rzadko odwiedzane przez mieszkańców i doszliśmy do wniosku, że pieniądze wydawane na to biuro można lepiej zagospodarować. Do dzisiaj prowadzę cztery pozostałe biura. Myślę, że funkcjonują one całkiem przyzwoicie. Dobrze, że te biura są, bo mieszkańcy nie mieliby do kogo przyjść ze swoimi problemami.
Jakie są to problemy?
- Te problemy można podzielić na dwie grupy. Jedna to takie, że mogę autentycznie pomóc. Chodzi w nich o porady prawne. Idą one bardzo daleko. Bardzo często przygotowujemy projekty pism procesowych. To są wręcz takie warsztatowe sprawy. Doradzamy, jak dany problem rozwiązać. To jest związane z wieloma sprawami, najczęściej: rozwody, alimenty, przeprowadzki, itp. Drugą grupę stanowią sprawy dość beznadziejne. Przychodzą ludzie po przegranych procesach, uważają, że te procesy były niesprawiedliwe, że wyroki są niesprawiedliwe. Każdy senator ma prawo złożyć tzw. oświadczenie do odpowiedniego ministra w danej sprawie. Liczba oświadczeń jest limitowana: trzy na jedno posiedzenie, co daje sześć na miesiąc. Od początku kadencji wykorzystuję te limity maksymalnie. Mam już tych oświadczeń ponad dwieście. To wszystko jest na mojej stronie www.knosala.com i tam można przeczytać, jakie są to oświadczenia. Każdy minister ma obowiązek odpowiedzieć w ciągu miesiąca na dane oświadczenie. Odpowiedź minister musi skierować do Kancelarii Rady Ministrów, gdzie jest specjalna komórka, która bada, czy poseł lub senator otrzymał właściwą odpowiedź. Przez te oświadczenia udało się wiele spraw powyjaśniać. W kilkudziesięciu przypadkach ministrowie obiecali, jako odpowiedź na oświadczenie, zmienić przepisy, żeby uwzględnić to, co obywatelom doskwiera. To działa całkiem nieźle w Polsce. Mam też jeszcze inne możliwości, bo jestem także wiceprzewodniczącym Komisji Praw Człowieka, Praworządności i Petycji. Chciałbym zwrócić uwagę na końcówkę nazwy komisji. Doradzam ludziom, by napisali petycję, bo wtedy nie rozważam tego sam, tylko dziewięcioosobowa komisja. Komisja może wręcz w danym przypadku zaproponować zmianę ustawy. Oczywiście petycje są różne: indywidualne, grupowe, zespołowe. To nie jest tak, że petycja niknie jak kamień w wodę. Czasami jest wręcz głośno o niej. Obywatel dostanie odpowiedź, a jak ona go nie zadowala, to ma prawo napisać ponowną petycję. Ten cały mechanizm jest ściśle związany z demokracją i muszę przyznać, że to nie najgorzej działa.
Panie Senatorze, od lat nas, mieszkańców Opolszczyzny, ubywa. Co zrobić, by ludzie chcieli tu żyć i pracować?
- To nie jest łatwe pytanie. Prawdę mówiąc, to pytanie można rozszerzyć na całą Polskę. Wiadomo, że przede wszystkim chodzi o miejsca pracy. To jest całkowicie jasna sprawa, że mamy za mało miejsc pracy. Firmy zachodnie lokują swoje przedsiębiorstwa tam, gdzie mogą mniej płacić, czyli mniej niż u siebie. Jesteśmy na szlaku mniejszych zarobków. Im dalej na wschód, tym mniej. Mam na stronie internetowej motto: „Syn tej Ziemi”. Często spotykam się ze stwierdzeniem, że „ponieważ tutaj nie mogę nic zrobić, to muszę wyjechać”. Nie zgadzam się z tym. Sam chcę udowodnić, właśnie jako syn tej ziemi, że można coś zrobić. Nie można się ciągle widzieć w drugim, czy trzecim szeregu. Trzeba się przebijać do pierwszego szeregu. Najłatwiej jest wyjechać. Nie zgadzam się z tym, bo uważam, że trzeba być bardziej ofensywnie nastawionym w Polsce. Jakieś prace proste, trochę odcinanie kuponów od tego, co było, co ktoś kiedyś wcześniej wymyślił, niestety się kończy. Trzeba czym prędzej uruchomić twórczą i kreatywną stronę człowieka. Między innymi tym zajmuję się zawodowo. Próbuję przenieść, aplikować, zastosować metody psychologii kreatywności do techniki, żeby tworzyć nowe rozwiązania. Chcielibyśmy, żeby przedsiębiorstwo było innowacyjne, ale my w ogóle nie badamy, jakiego człowieka przyjmujemy do pracy. Są specjalnie opracowane kwestionariusze, żeby móc od strony psychologicznej przebadać człowieka i jego predyspozycje. Opatrzność wyposażyła nas w różne uzdolnienia, talenty. Każdy z nas ma jakieś uzdolnienia. Chodzi tylko o odkrycie tych uzdolnień i ich wykorzystanie. Musimy wyszukać te osoby, które są obdarowane szczególnym myśleniem twórczym po to, żeby tworzyły te nowe rozwiązania. W dawnym okresie istniał tak zwany ruch racjonalizatorski. Wyśmiano to, ale idea tego ruchu nie była taka głupia. Jeżeli nie doprowadzimy do powstania atmosfery twórczego życia zawodowego, to nic nie zrobimy i rzeczywiście ludzie dalej będą wyjeżdżać
Dziękuję za rozmowę.