piątek, 22 listopada 2024

antoni micewicz-kopiaZ Antonim Micewiczem (lat 64), brzeżaninem, który tego lata samotnie na rowerze odbył pielgrzymkę szlakiem św. Jakuba z Brzegu do Santiago de Compostela w Hiszpanii rozmawia Paweł Pawlita

 

 

Paweł Pawlita: - Antoni, co w Ciebie wstąpiło, że wyruszyłeś do Hiszpanii?
Antoni Micewicz: - Od lat jestem zapalonym kolarzem. Odbyłem pielgrzymki rowerowe, podczas których byłem: w 2006 roku w Watykanie u grobu Jana Pawła II z Bogdanem Łuszczyńskim i Ryszardem Szymczakiem, a w 2011 w Wilnie u Matki Boskiej Ostrobramskiej z Ryszardem Szymczakiem. W zeszłym roku ukończyłem rowerowy rajd dookoła Polski zdobywając specjalną odznakę turystyczną. Uświadomiłem sobie, że za ciasno mi się robi w kraju i nadszedł czas znowu ruszyć za granicę. Pomyślałem wtedy o Santiago, gdzie kilka lat wcześniej dotarł inny rowerzysta z Brzegu. Od lutego szukałem kompana do towarzystwa przez internet, ale nie znalazłem. Ruszyłem więc sam, bo jestem spod znaku Barana ? uparty. Jak sobie coś postanowię, muszę to zrealizować. Mam też w sobie ciekawość świata i głęboką wiarę.

- Jak trwały przygotowania do drogi?
- Przygotowywałem się zimą, m.in. biegając na nartach i wiosną dużo pedałując. Szykowałem sobie sprzęt oraz akcesoria pielgrzyma. Specjalny paszport, tzw. Credential na pieczątki zbierane po drodze kupiłem w nyskim biurze szlaku św. Jakuba. Natomiast chorągiewkę wykonałem sam nanosząc na niebieski materiał wzór muszli Jakubowej za pomocą farby emulsyjnej z żółtym pigmentem.

- Co zabrałeś ze sobą?
- Rower wraz z ekwipunkiem ważył 38 kilogramów. Z przodu miałem doczepione 3 sakwy: po lewej znajdowała się tzw. kuchnia, czyli turystyczna kuchenka gazowa, gorące kubki, herbata i rosołki, po prawej dwie dętki zapasowe, klucze, klocki hamulcowe, pośrodku natomiast pojemnik na bieżące jedzenie. Z tyłu roweru też były dwie sakwy: z lewej piżama, ręcznik i toaleta, a z prawej zapasowe ubrania oraz do spania izomata.

 

antoni micewicz

muszla

Drogę Antoniemu wskazywała żółta muszla

 

- Jak sprawował się rower o rejestracji ?OB TONI"?
- Spisał się całkiem nieźle, choć miałem kilka awarii. Ten rower mam od roku 2000 i przejechałem na nim już ponad 50 tysięcy km. To KTM, nie aluminiowy na szczęście, bo byłyby problemy ze spawaniem, o czym za chwilę...

Znajdowałem się tuż za granicą belgijską w okolicach Revin we Francji, kiedy to pękła mi rama przy tylnym kole. Na początku zadrutowałem pęknięcie, ale po 40 km nie dało już się dalej jechać. Jednak jak widać Anioł Stróż czuwał nade mną.

Stanąłem i myślę: - Boże, czy to już koniec ? Czy ja muszę wracać?
Wtedy, dosłownie 50 metrów ode mnie zatrzymał się biały busik. Kierowca musiał odebrać telefon, więc się zatrzymał. Podszedłem do niego, pokazałem awarię, a on bez wahania zaprosił mnie do auta i podwiózł do najbliższego warsztatu. Tam mi zespawano pęknięcie i mogłem jechać dalej, aż do Santiago.

W dalszej części podróży pojawiły się jeszcze kłopoty z przerzutką, wcześniej była awaria pedałów, ale co ciekawe, w dętkach cały czas miałem ?polskie powietrze". Ani razu nie złapałem kapcia. A jak wróciłem do Brzegu, tylko pojechałem na działkę i złapałem gumę (śmiech).

 

rower

Awaria roweru w Revin

 

- Pogoda Cię nie przestraszyła? Bo 1 czerwca, jak wyjeżdżałeś, lało jak z cebra.
- Deszcze były niesamowite na początku, do samego Zgorzelca padało. Trzeciego dnia zalało mi nawet komórkę. Musiałem kupić nowy telefon. Do Niemiec wjechałem znowu w deszczu. I ciągle lało. W okolicach Lipska - w Grimmie i Weissenfels czekał mnie okropny widok - strażacy i mieszkańcy walczyli ze skutkami powodzi. Meble na ulicach, mnóstwo błota i szlamu. Przypomniał mi się wtedy obraz Opolszczyzny z roku 1997 i powodzi stulecia.

Ciągle ?kłóciłem się" z deszczem, a on nie chciał mnie opuścić. Miałem szczelne pokrowce na bagaż, pelerynę przeciwdeszczową, tylko nogi ciągle były przemoczone. We Francji złapała mnie przez te opady gorączka. Z domu wziąłem ledwie 3 saszetki ?Fervexu", więc udałem się do miejscowej apteki i kupiłem tabletki przeciwgorączkowe. To mi pomogło.

 

antek

Mimo ulewnych deszczy Antoni zachowywał pogodę ducha i nie zrezygnował z obranego sobie celu

 

- Czy miałeś tego dość?
- Miałem też chwile zwątpienia, ale związane z pogodą. Wtedy jednak pomyślałem sobie, jak to nieładnie będzie, jak wrócę do Brzegu nie osiągnąwszy celu. Musiałem dopiąć więc swego. Poza tym bardzo dopingowali mnie i wspierali: żona, rodzina, przyjaciele, znajomi z brzeskiego klubu rowerowego ?Na Przełaj" oraz PTTK-owcy.

Ale w Hiszpanii, o dziwo, przestało padać i ostatnie etapy przebyłem w słońcu i upałach.

- Kogo spotkałeś po drodze?
- Mnóstwo ludzi zmierzało do Santiago. Zarówno pieszych, jak i rowerzystów. A nawet jednego pielgrzyma na koniu widziałem, i kobietę z wózkiem, w którym leżał sobie pies z kulawą nogą.

Wszędzie wyczuwało się coś niepisanego, uduchowionego, taką niebywałą wiarę. Jeden drugiemu pomagał na każdym kroku.

Pielgrzymowali ludzie z całego świata, m.in. z: Europy, Azji, Ameryki, a nawet Afryki. Mam tu na myśli oczywiście ten odcinek główny: Camino Frances ? 800 km z Saint-Jean-Pied-de-Port.

Przyłączyło się do mnie w ostatnim, hiszpańskim etapie podróży dwóch Niemców: Josef ze Stuttgartu (diakon ewangelicki) i Maik z Weimaru. Mieli dokładne mapy i nawigację. Trzymałem się z nimi kilka dni. Maik wybierał świetne asfaltowe drogi, lecz nieszczęśliwie zwichnął nogę i musiał zostać kilka dni na odpoczynek. Josef natomiast był zwolennikiem tradycyjnej Camino, tej dla pieszych. Po kamieniach, schodach, szutrowej nawierzchni. Strasznie mnie to męczyło, no i 200 km przed celem postanowiłem samotnie wrócić na asfalt.

 

maik

Towarzysze podróży Antoniego w Hiszpanii: Maik z Weimaru i Josef ze Stuttgartu

 

- Jak wobec Ciebie i innych pielgrzymów zachowywała się miejscowa ludność?
- Miejscowi ludzie byli bardzo przyjaźnie nastawieni do pielgrzymów, chętnie wskazywali drogę, kierowali do noclegowni, udzielali pomocy. I tak dla przykładu we Francji dotarłem do Pied-de-Port po 22:00. Nie było już miejsc w hotelach i pensjonatach. Pewien Francuz zaoferował mi nocleg w garażu na materacu, całkowicie za darmo.

Pomagało mi bardzo oznakowanie ? muszla Jakubowa. Ludzie dzięki temu chętnie zagadywali. Moim jedynym problemem była nieznajomość języka angielskiego. Jednak aż tak źle nie było ? dogadywałem się w języku niemieckim, którego uczyłem się jeszcze w szkole średniej.

- Jak smakowało Ci tamtejsze jedzenie?
- W Niemczech, w schroniskach był szwedzki stół ? pełno pysznego pieczywa, serów, wędlin, owoców. We Francji wyśmienite bagietki, marmoladka i masełko. A w Hiszpanii? Fantastyczna kiełbasa. Wieprzowe chorizo. Czuć było w niej świeże mięso, i ten paprykowy zapach. Pychota!

Muszę tu jeszcze przyznać, że po przekroczeniu granicy francuskiej jednym z moich pierwszych zakupów był korkociąg. Jak można przecież nie skosztować tamtejszych, a później hiszpańskich, smacznych win?

 

drogi

- Niemcy, Francuzi i Hiszpanie mają niesamowite ścieżki rowerowe - przyznaje Antoni

 

- Co Cię najbardziej zaskoczyło w podróży?
- Najbardziej kultura kierowców. Przez 3550 kilometrów nikt nawet na mnie nie zatrąbił. W Brzegu dnia byś bez klaksonu nie uświadczył.

Jestem też pełen podziwu dla sieci ścieżek rowerowych w Niemczech, Francji i Hiszpanii, wytyczonych tuż obok głównych dróg. Dobra jakość nawierzchni. Patrzysz przed siebie, a nie w dół bez przerwy jak u nas, gdzie mamy wiele dziur. Tam po prostu jadę i mogę swobodnie oglądać malownicze krajobrazy.

 

 

- A jak wyglądały noclegi na trasie?
- Na terenie Niemiec i Francji były to schroniska młodzieżowe (cena 20-30 Euro). Hiszpania ma już typowe schroniska dla pielgrzymów (5-8 Euro). Czasami noclegownie były przepełnione. Pamiętam dobrze noc w Pampelunie, gdzie w dawnym kościele ustawiono piętrowe łóżka dla 200 pielgrzymów (!). Pielgrzymi piesi wyruszali już o godzinie 4 rano, a nieco później rowerzyści.

 

pielgrzymi

Mnóstwo pielgrzymów zmierzało do Santiago pieszo

 

- Do Santiago de Compostela dotarłeś 2 lipca, po 32 dniach jazdy. Co wtedy czułeś?
- Jak dotarłem na plac katedralny, ukląkłem i zacząłem się modlić, a nawet niejedną łezkę uroniłem. To było niesamowite uczucie, że ze wsparciem świętego Jakuba pokonałem tą wcale niełatwą drogę.

Wzruszenie, radość i euforia. Podróż była walką ze sobą, ze swoimi słabościami. Obrałem cel i mimo przeciwności losu do niego dotarłem. Nie zwątpiłem. Byłem szczęśliwy.

Ustawiłem się w kolejce po certyfikat dotarcia do Santiago de Compostela, tzw. Compostelkę, a potem wpadłem jeszcze na pomysł, że pojadę na kraniec Europy. Jest nim przylądek Fisterra (łac. finis terrae ? koniec świata), gdzie według zwyczaju każdy pielgrzym palił swoje buty i ubrania, a ciało obmywał w wodach oceanu. Miało to symbolizować pożegnanie ze swoim dotychczasowym, grzesznym życiem.

 

Antoni 7

Fisterra. Koniec Europy, początek szlaku św. Jakuba

 

 

- Zakończyłeś swoją pielgrzymkę ?na krańcu Europy"?
- Nie tak do końca. Wróciłem na rowerze jeszcze do Santiago, rozkręciłem go, spakowałem w specjalny pokrowiec i autobusem całą noc jechałem do Madrytu.

Tutaj byłem umówiony z Magdą Działak, rodowitą brzeżanką. Znalazła w internecie wpis o mojej wyprawie i zaproponowała mi pomoc podczas pobytu w Madrycie. Dodawało mi to po drodze także otuchy, że miałem ten kontakt w Hiszpanii. Gdyby coś się stało, nie daj Boże, to miałem gdzie zadzwonić. Na krótko, ale spotkaliśmy się w Madrycie, a teraz już w Brzegu.

Magda nie pozwoliła mi zabłądzić w stolicy Hiszpanii, przekazała cenne wskazówki. A potem nadszedł czas pożegnania i 41-godzinna podróż autokarem do domu.

- Jak rodzina zareagowała na Twój wyjazd?
- Przysyłali mi liczne i krzepiące SMSy, zarówno żona Lusia, jak i siedmioro rodzeństwa. Pisali, że są dumni ze mnie, a znajomym opowiadali, jakiego mają rowerzystę w rodzinie.

Żona była zresztą przygotowana już od roku na moją wyprawę. Jest przyzwyczajona do moich eskapad, że mnie w domu nie ma, że kocham rower.

- Rower jest u Ciebie na pierwszym miejscu?
- Nie, oczywiście, że żona. Kocham ją bardziej niż rower. Dobrze się do niej wraca. I do domu. Bo w domu jest najlepiej.

- Planujesz już kolejne wyjazdy?
- Chodzi mi po głowie wycieczka dookoła najgłębszego jeziora na świecie, dookoła Bajkału. Ale najpierw muszę trochę odpocząć, zregenerować siły, przygotować się. Może za rok, albo dwa?

Przy okazji zachęcam wszystkich do wyznaczania sobie śmiałych celów. Podróżujcie, szukajcie swoich dróg, pielgrzymujcie. Nie bójcie się świata, nie bójcie się ludzi. Przeżywajcie swoją przygodę życia!

 

Antoni 1

Antoni po powrocie chętnie dzieli się wrażeniami ze znajomymi. Na zdjęciu z (w pierwszym rzędzie od lewej) Władysławem Sługockim, Magdaleną Działak - brzeżanką mieszkającą w Madrycie, Marią Lewosz, (w drugim rzędzie) Janem Lewoszem, Robertem Okoniewskim i Janem Janotą

(Fot. Paweł Pawlita)

 

Rozmawiał: PAWEŁ PAWLITA

Zdjęcia z archiwum Antoniego Micewicza (9), Paweł Pawlita (1)
Wszelkie prawa zastrzeżone
-----------------------------------------------------------------------
W skrócie
Droga św. Jakuba (hiszp. Camino de Santiago) to europejski szlak pielgrzymkowy do katedry w Santiago de Compostela w Hiszpanii. W świątyni tej znajdują się relikwie św. Jakuba Apostoła, do których zmierzają pielgrzymi z całego świata.

Istniejąca ponad 1000 lat droga jest jedną z najważniejszych chrześcijańskich tras pielgrzymkowych. Oznaczona jest charakterystyczną muszlą.

Trasa Antoniego (3550 km)
Brzeg ? Wrocław ? Środa Śląska ? Legnica ? Lwówek Śląski - Lubań ? Zgorzelec (PL) ? Bautzen ? Riesa ? Leipzig ? Naumburg ? Weimar ? Eisenach ? Bad Hersfeld ? Marburg ? Olpe ? Köln ? Aachen (DE) ? Namur (BE) ? Charleville-Mezieres - Chalons en Champagne ? Troyes ? Tonnere ? Clamecy ? Bourges ? Chateauroux ? Gueret ? Limoges ? Perigueux ? Bergerac ? Marmande ? Mont-de-Marsan ? Orthez - Saint-Jean-Pied-de-Port (FR - początek Camino Frances) ? Pampeluna ? Estella ? Logrono ? Najera ? Belorado ? Burgos ? Fromista ? Sahagun ? Leon ? Astorga ? Ponferrada ? Sarria ? Melide ? Santiago de Compostela ? Fisterra (ESP).

 

fisterra

Antoni po 32 dniach dotarł do Santiago de Compostela

 

 

wywiady na pasku