Karelskiej opowieści nie rozpoczniemy powitaniem, a od… pożegnania, choć to dopiero początek opowiadania. Wiele tygodni w drodze, ciągłe rozstania, pędzimy dalej i dalej… Rosja jest bezkresna, dzisiaj radość powitania, jutro łzawe pożegnanie.
Ech, te rosyjskie rozstania, łza się kręci
Swietłana w Sankt Petersburgu i Tatiana w Pietrozawodsku, dziewczy pracujące w ruchu turystycznym, dziękując za przyjazd i pobyt (nieumówiony przecież), ocierają kąciki oczu z łez i gorąco zapraszają do ponownych odwiedzin. Brakuje jedynie powiewającej na pożegnanie białej chusteczki. Kobiety rosyjskie umieją żegnać, nikt inny w świecie tak nie potrafi, wiedzą przecież, że żegnany znika na długo, jeśli nie na zawsze. W Rosji to niezwyczajna zwyczajność, niejako tradycja, wiedzą bowiem, że w prapastnoj Rasiji można się zatracić, ogromne przestrzenie wiążą się z długotrwałą rozłąką i towarzyszącą jej tęsknotą. Pożegnania przeżywamy dosłownie co krok. Spotykasz kogoś, wymieniasz parę zdań i już się lubicie, a za chwilę trzeba się rozstać. Jeśli za jakiś czas, niechby przypadkowo, spotykacie się w innym miejscu - co za radość! - witacie się już, jak wypróbowani przyjaciele. Wierzcie, to sytuacje powtarzalne, przeżyte przez piszącego te słowa, już parokrotnie.
Wreszcie Karelia
Na granicy obwodu leningradzkiego (obowiązuje nazewnictwo sowieckie) z Karelią siedmiokilometrowy ciąg Drogi Niczyjej. Kończy się asfalt i mozolimy się po ubitym, pełnym dziur trakcie ze znakami drogowymi, a nawet z oznaczeniami przejść dla pieszych! W tumanach kurzu pokrywającego listowie i azbestowe dachy domów. Znaki te to groteska, dowód urzędniczej bezmyślności, czy wręcz wyrafinowania. - Ale może to dobrze, niech sobie stoją, dzięki nim zyskujemy pewność, że nie pobłądziliśmy? Po wielu godzinach drogowego mozołu, a jednak jakby z zaskoczenia, drogowy koszmar się kończy i wita ogromny napis: Republika Karelia. Powraca asfalt, dalej suniemy doskonale utrzymaną, krętą drogą wykutą w skalnych przełomach.
Mnóstwo nazw miejscowości ma brzmienie fińskie, w podwójnym zapisie, alfabetem rosyjskim i fińskim: Питкяранта - Pitkäranta; Суоярви - Suojärvi; Лахденпохья - Lahdenpohja; Лоухи - Louhi; Хелюля - Helylä. Nikomu to nie przeszkadza!
Obfite opady deszczu i zapowiedź sztormu na Jeziorze Ładoga krzyżują plan dotarcia na wyspę Walaam (nie odpuszczamy, zahaczymy w drodze powrotnej). Odwołano wszystkie rejsy. Ładoga największe jezioro Europy! Decydujemy się na opuszczenie Sortowały, gdzie będzie padać przez najbliższe dni, a po drodze stolica Karelii - Pietrozawodsk i Jezioro Onega - temat na odrębne wypracowanie.
Kierunek: Murmańsk do Wysp Sołowieckich
Droga niezłej jakości, w intensywnej rozbudowie. Pielęgnacja poboczy i roboty drogowe uskuteczniane na okrągło, przez całą dobę (oszczędności z oświetleniem: białe noce). Dla zgnuśniałych Europejczyków - poznawczy szok! Zaangażowano mnóstwo sił i ciężkiego sprzętu. Rosjanie tyrają na okrągło, spieszą się. - Dokąd? Nie wiadomo. Dyskomfortem okazuje się brak zjazdów na odpoczynek i toaletę. Na odcinku 200 km nic nie ma, choć na poboczu poustawiano znaki informujące o pobliskiej stacji benzynowej z WC. Wszystko więc w planach.
Zjeżdżasz z dobrze utrzymanej drogi murmańskiej, bierzesz azymut na Biełomorsk, pokonujesz 40-kilometrowy trakt usłany dziurami nieremontowanymi po dziesięciu, a może nawet po dwudziestu ciężkich zimach. Test dla zawieszeń samochodowych, sceneria do programów telewizyjnych typu Ekstremalne Drogi Świata.
Biełomorsk
Wyobraźmy sobie miejsca, których nie ma, które nie powinny istnieć, których wyparła się, albo całkowicie o nich zapomniała, władza.
- Po co tam jechać? Nic tam nie można zobaczyć! Fatalna destynacja…
Na obrzeżach ciągnący się kilometrami cmentarz z biednymi pochówkami zlokalizowanymi w rachitycznym lesie po obu stronach jezdni. Cztery rzędy grobów tuż przy skrajni kiepskiej drogi. Niesamowite, dojmujące wrażenie. Mogiły ozdobione sztucznymi kwiatami splecionymi w wymyślne wieńce. Kolorystyka typowa dla rosyjskiej tradycji funeralnej, oczywiście z przewagą niebieskiego. Każdy grób otoczony metalowym płotkiem, określającym terytorium wiecznego spoczynku. Wytłumaczenie usytuowania nekropolii zdaje się być tylko jedno: brak ziemi i trudności geologiczne. Za ostatnim rzędem sinoniebieskich ogrodzeń zarośla przechodzące w oczerety i grzęzawiska, a dalej już tylko woda. Utwardzony dukt wydaje się być jedynym, w miarę solidnym miejscem, gdzie utrzymają się groby. Łatwo sobie wyobrazić taki cmentarz w okresie podwyższonego poziomu wód lub powodzi po srogiej zimie.
Miasteczko Biełomorsk przygnębia. W niedzielny poranek całkowicie wyludnione. Dominuje chaotyczna zabudowa i fatalny stan dróg. Oznakami jako takiej cywilizacji zdają się być znakomicie zaopatrzone sklepy, słynnej rosyjskiej sieci handlowej Magnit i bankomaty wypłacające ruble.
Do portu-nie-portu dojeżdżamy ubitą, Drogą Donikąd. Nie sposób dać wiarę, że zmierzamy do miejsca, gdzie cumują promy. Trudno o odczucia, że już wkrótce zobaczymy morski brzeg. Akurat mamy odpływ i doszukiwanie się w takich okolicznościach marynistycznej romantyki jest obarczone totalnym rozczarowaniem. Nie ma krzyku wścibskich mew, rybiego zapachu ani swądu butwiejących glonów.
Postsowieckie klimaty: opuszczenie, zaniedbanie, zaniechanie, beznadzieja, rozpierducha. Zero materialnych dowodów, że Karelia stawia na turystykę, widząc w niej szansę na wzbogacenie. Biełomorski port-widmo, bez jakiejkolwiek infrastruktury z opuszczonymi i niszczejącymi budynkami, które nikomu do niczego od dawna nie służą. Zaokrętowanie zatem nastąpi w zdecydowanie niefilmowej scenerii.
Smutek i upadek na końcu świata, na kolejnym krańcu Europy, tym razem nad Morzem Białym przechodzącym w Morze Barentsa.
Biełomorsk ze swoim ponurym portem to obraz wyjęty z prozy Andrzeja Stasiuka, literata lubującego się w opisie rozpadu. Autor Wschodu w opuszczonym przez Boga mieście znalazłby nieskończone pokłady inspiracji.
Wysłużonym katamaranem, zwodowanym w 1982 r. w Stoczni Wisła w Gdańsku pod imieniem Szafir płyniemy na Wyspy Sołowieckie. Historię statku zapisano w kolejnych warstwach farby nakładanej niedbale przez kolejnych właścicieli. Po 15-tu latach służby w ramach białej floty jako przybrzeżnej żeglugi pasażerskiej, obok bliźniaczych katamaranów: Szmaragd, Opal oraz Agat, Szafir trafia pod banderę b. ZSRR i cumuje przy Newie w Sankt Petersburgu, jako ekskluzywna restauracja Сапфир (zatem wciąż Szafir). Następnie dociera do Pietrozawodska, gdzie obsługuje ruch turystyczny po drugim, co do wielkości, największym słodkowodnym akwenie Europy - Jeziorze Onega. Ostatnie sześć lat kursuje jako prom relacji: Biełomorsk - Wyspy Sołowieckie - Biełomorsk.
Stalowym kawałkiem pływającej Polski, przy pełnej mocy silników Fabryki H. Cegielskiego, zmierzamy na kraniec świata. Rejs trwa 4 godziny.
Optymizmem napawa piękne słońce, orzeźwiająca bryza i wiara w cuda - taką karmimy się nadzieją - czekające na Sołowkach. Wśród pasażerów, głównie Rosjan przybyłych z najodleglejszych zakątków kraju, garstka Polaków. Zrobiło się swojsko, po powzięciu informacji, że płyniemy statkiem wyprodukowanym w dalekiej ojczyźnie. I bez znaczenia pozostaje fakt, że ów niezwykły obiekt skonstruowano w mrocznych miesiącach stanu wojennego.
***
Apel zamieszczony na fejsbukowym profilu (w Polsce masowe protesty): Kochani! Solidaryzuję się z Waszym sprzeciwem. Z dala od kraju zgłębiam historię systemów totalitarnych i zadaję sobie pytanie, gdzie oni nas wszystkich pozamykają? Historia podpowiada rozliczne rozwiązania...
***
Krańce Europy
Stauropigialny rosyjski klasztor prawosławny czyli Monastyr Sołowiecki, został wybudowany w 1492 r. i przetrwał do bolszewickiej rewolucji roku 1917. Położony jest na Wyspach Sołowieckich między lądowym Jeziorem Świętym a Zatoką Pomyślności na Morzu Białym.
Po przewrocie bolszewickim w latach 1923–1939 pełnił rolę obozu koncentracyjnego OPGPU/NKWD (Sołowiecki Obóz Specjalnego (SŁON) dla więźniów politycznych. W owym czasie stał się miejscem kaźni kilkunastu tysięcy ludzi. Obóz był prototypem dla systemu łagrów GUŁAG, rozwiniętego po 1929. W szczytowym okresie liczba więźniów wynosiła 71 800!
W 1990 w mury klasztoru powrócili mnisi Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej. Monastyr mozolnie powstaje z kolan, ale do przywrócenia dawnej świetności pozostaje jeszcze mnóstwo pracy. Nadzieję pokłada się w tym, że Sołowki coraz częściej są odwiedzane przez turystów. Niestety, niektórym z nich się wydaje, że przybywają do... bajkowego zamku.
Stołówko-restauracja dla pielgrzymów i turystów. Skromne dania, niezwykle smakowite za naprawdę nieduże pieniądze. Gotują mnisi i osoby wspomagające klasztor. Pokutę odpracowują przeróżne osoby, w tym pani profesor moskiewskiej uczelni! Swoje obowiązki (zbieranie naczyń ze stołów i zmywanie) wykonywała z pokorą, ale jakby z miną marsową.
Jedenaście dni wcześniej…
Nazarij i Zacharij. Prawosławni mnisi żyjący w dwóch odległych monastyrach. Nazarij (55 l.) w Peczorach - obłast pskowska, Zacharij (45 l.) w Sołowkach - obłast archangielska. Dzielą ich tysiące kilometrów, geograficzna izolacja i narodowość. Nazarij jest Czuwaszynem (mały naród zamieszkujący nad brzegami Wołgi), Zacharij to Białorusin. Obu łączy mnisi los i przyjaźń, która zrodziła się podczas wspólnego posługiwania w peczorskim monastyrze. Przed wstąpieniem do klasztoru byli traktorzystami i nabytą umiejętnością wspierają swoje zakony.
Nazarija spotkałem podczas zwiedzania peczorskich cudów i natychmiast zrodziła się obopólna nić sympatii. Już po chwili przedstawiał mnie współbraciom, jako swojego przyjaciela! Umówił się na popołudniowe zwiedzanie monastyru z nieturystycznej perspektywy, oferując oprowadzenie Polaków po miejscach do których pielgrzymi nie mają wstępu. Zaowocowało to ekskluzywną sesją zdjęciową.
Monastyr w Peczorach, obwód pskowski
W toku wielogodzinnej rozmowy opowiedział o swoim życiu i dowiedziawszy się o celu podróży, stwierdził że na Sołowkach ma przyjaciela, który przyjął zakonne imię - Zacharij. Od lat nie mają ze sobą kontaktu i poprosi o złożenie mu pokłonu.
Jedenaście dni później...
Na Wyspy Sołowieckie można się dostać na dwa sposoby. Latem drogą morską (3 tys. rubli w obie strony) dzięki regularnej żegludze promowej, która na czas długiej zimy zamiera już w październiku, kiedy Morze Białe skuwa lód. Wówczas pozostaje połączenie samolotowe z Archangielska, na pokładzie wysłużonych antonowów (14 tys. rubli w obu kierunkach). A więc pełna izolacja, a ja robię za pośrednika pomiędzy oboma mnichami...
Oto stoję przed świętą bramą Sołowieckiego Monastyru i myślę wyłącznie o spotkaniu z monachem Zacharijem.
Spotkanie z Zacharijem okazało się łatwiejsze aniżeli można było przypuszczać. Uprzywilejowany z racji płci miałem prawo przekroczyć próg domu zakonnego, by poinformować bramowego o celu wizyty. Podążającą moim śladem pątniczkę dość stanowczo wyproszono z obiektu, którą dyżurny - z pochmurnym obliczem - odprawił bezceremonialnie: Do domu monachów kobiety wstępu nie mają!
Po paru minutach zjawia się - bynajmniej nie zaskoczony - Zacharij. Uściski dłoni i wspólne oglądanie fotografii wykonanych w Peczorach. I tym razem grupka polskich wędrowców zyskała niepowtarzalną okazję zwiedzenia Sołowieckiego Monastyru od strony dla turystów niedostępnej. Zacharij bezinteresownie prowadzi na najwyższą wieżę skąd rozlega się wspaniała panorama wyspy.
Wieża w trakcie remontu i przygotowań do umieszczenia tam gigantycznych dzwonów oczekujących w tymczasowej dzwonnicy przyziemnej. Ich muzyka dotrze daleko, hen za bezludny horyzont, za bezkres Morza Barentsa i rozsławi odradzające się prawosławie.
Posłowie
To chyba ostatnie reminiscencje z przedcovidowej wyprawy do Rosji. W zakamarkach twardych dysków kryją się tysiące niepowtarzalnych zdjęć. Czas zarazy, kiedy nie można wybrać się w świat, sprzyja wspomnieniom. Być może coś z Rosji jeszcze pokażę, niechby w formie zdjęć. A więc o do zobaczenia.