- Lubicie Salmę Hayek? - Ja tu nie lubieć, wszak to wspaniała aktorka i piękna kobieta. Przed wypadem do Meksyku wypadało odrobić pracę domową polegającą na przypomnieniu filmowej biografii poświęconej ikonie tamtejszej kultury - Fridzie Kahlo z Salmą Hayek w roli tytułowej.
Film ów był marzeniem pięknej aktorki, a po latach wyszło na jaw, że nie powstał bez trudności. W ramach ruchu obywatelskiego Me Too Hayek oskarżyła producenta Harveya Weinsteina o molestowanie, który wobec braku uległości z jej strony sabotował "Fridę".
Mexico City
Film znakomicie oddaje klimat Meksyku z czasów Fridy Kahlo i jej męża Diego Rivery. W stolicy Meksyku znajdziemy mnóstwo śladów po obojgu artystach, m.in. muzeum poświęcone Fridzie, legendarny "Casa Azul" pełen oryginalnych przedmiotów z epoki oraz słynny mural Rivery na ścianach klatki schodowej Pałacu Narodowego przedstawiający barwne wydarzenia z historii Meksyku, gdzie w jednej ze scen, pomiędzy rdzennymi ludami azteckimi Mexica na tle ich wspaniałych miast, Diego uwiecznił Fridę z podkasaną suknią.
Oglądając "Fridę" w skrytości ducha człowiek sobie wyobraża, że już tam na miejscu, spotka się z piękną Salmą i... cud, prawie się to udaje! Co prawda gwiazdy filmowej wypatrzeć nie sposób, prędzej Fridę, ale nie prawdziwą, a tę z fragmentu filmu, z dosłownie parusekundowego ujęcia kamery. Oto Salma-Frida (trotuary Mexico City pełne są takich piękności) przechadza się przed najstarszą w Ameryce katedrą, a poprzez uliczny zgiełk, z wargowych piszczałek starej katarynki przebija nieskładna melodyjka. Aerofon obsługuje upozowana na mężczyznę kataryniarka w mundurze.
Muzyka jest czymś bardzo ludzkim. Niezależnym od polityki i historii.
Patrick Süskind - "Kontrabasista"
Julie Taymor nakręciła "Fridę" w 2002 roku a katarynka spod Catedral Metropolitana de la Ciudad de México wciąż gra! Nakręcana przez tę samą osobę, świadomą sławy zdobytej dzięki filmowi. Duma kataryniarki potężnieje, kiedy dowiaduje się że fanów ma także w dalekiej Polsce, a uznanie zostaje potwierdzone banknotem cincuenta pesos lądującym w kapeluszu.
Lublin
Uliczni grajkowie są osobami, które częściej mogą liczyć na życzliwość spacerowiczów i ich wsparcie materialne. Kozi Gród z takimi popisami nie jest jakimś wyjątkiem. Stare Miasto i Krakowskie Przedmieście to miejsca, gdzie z dużą dozą prawdopodobieństwa spotkamy artystów zza Buga, w wielu przypadkach prawdziwich wiruozów z solidnym, profesjonalnym warsztatem, co słyszą nawet osoby bez muzycznego przygotowania.
Bywają też sytuacje dziwne, a w odbiorze przypadkowych przechodniów być może niezbyt poważne. Nieopodal Ratusza często przysiada kobieta z zabawkowym pianinkiem na którym, zamiast linii melodycznej, wystukuje tylko sobie zrozumiały rytm pod wyszeptywaną melorecytację. Sytuacja z pozoru zawstydzająca, która przy odrobinie empatii kończy się wzruszeniem.
"Artystka" w tym co robi jest absolutnie autentyczna, to nie żebraczka! Na szczęście władze miasta, żadne służby porządkowe jej nie niepokoją i raczej nikt nie wyśmiewa.
Panie marszałku kochany, muzyka łagodzi obyczaje...
Michał Szczerba
Siem Reap-Otdar Mean Cheay
Właśnie ustał, tak nagle jak się pojawił, blisko godzinny monsun i zamiast ściany deszczu z nieba leje się znowu niemiłosierny żar. Dookoła wszystko paruje. Przed monsunem z oddali dobiegały smętne nuty kambodżańskiej muzyki wykonywanej przez większą grupę instrumentalistów. Wszystko ucichło z pierwszymi kroplami deszczu i prysła nadzieja na ich posłuchanie. - Ale nie, wzeszło słońce i muzycy wyłonili się z jakby oparów, od razu przystąpili do koncertowania.
Cały septet z niezidentyfikowanym instrumentarium z przejmująco klimatycznym repertuarem. Siedmiu muzyków z widocznym kalectwem. Z pewnością to ofiary strasznej historii Kambodży i wciąż licznych niewybuchów. Po 30-tu latach wojen i konfliktów w khmerskiej ziemi może zalegać 4-6 mln min i innej amunicji. Pomimo upływu lat niewybuchy wciąż niosą kalectwo i śmierć. W kraju, który z mozołem powraca do normalności rozbrzmiewa już muzyka.
Phnom Penh
Uliczny muzyk w stolicy Kambodży nieopodal Pałacu Królewskiego z dwustrunowym instrumentem, zapewne własnej konstrukcji.
Przystańmy.
Repertuar zdecydowanie autorski, a wskutek bariery językowo-kulturowej tyleż szokujący, co i oryginalny: dziwne dzwięki i smutny, jeszcze dziwniejszy zaśpiew. W tym momencie wypadało pomyśleć o lubelskiej melorecytatorce i jej dziecięcym, kolorowym pianinku.
To jasne! Muzyka nie może się tak po prostu skończyć!
Patrick Süskind - "Kontrabasista"
Meksyk, Lublin, Phnom Penh - świat jest powtarzalny a ludzie tacy przewidywalni.
Zaproszenie do galerii artystów ulicznych (40 slajdów):
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.