Marokańska Casablanca kojarzy się przede wszystkim z Casablanką Michaela Curtiza. Pierwsza jest perłą Maghrebu, druga najbardziej znanym filmem w historii kina. Z jednej strony film legenda - 71-letnia staruszka, z drugiej - sięgające XVI wieku niepospolite miejsce na Ziemi. Poza nazwą metropolii i tytułem kultowego (wg Umberto Eco) filmu, oba obiekty wydają się być nieprzysiadalne. Tak powiedziałby poeta.
Filmu Casablanca nie sposób nie znać, choćby dlatego, że to czarno-biały obraz w starym stylu, nostalgiczna podróż w przeszłość, w którym główne role zagrały ikony kina: Ingrid Bergman oraz Humphrey Bogart. Z kolei do miasta Casablanca trzeba zabłądzić z zachowaniem czujności i koniecznie wkalkulować konfrontację z rzeczywistością. Casablanca z Casablanką nie mają nic wspólnego. Casablanki nie nakręcono w Casablance! Na dobrą sprawę nawet nie wiadomo, czy Bergman z Bogartem kiedykolwiek tam wylądowali, choćby turystycznie. Nie próbowałem niczego poznawczo zgłębiać. Dlaczego? Z obawy przed totalnym rozczarowaniem.
Myśląc o marokańskiej Casablance z reguły nuciłem song As Time Goes By, który w filmie Curtiza wykonał Dooley Wilson. Owa piosenka była w zasadzie jedynym skojarzeniem z tym punktem na turystycznej mapie. No bo niby po co komu wiedzieć, że hollywoodzki reżyser jest twórcą arcydzieła (kultowego filmu, najsłynniejszego romansu wszech czasów) wyreżyserowanego na motywach sztuki Everybody Comes to Rick's autorstwa Murraya Burnetta i Joan Alison? Skoro tam mało wiemy, przypomnijmy jego fabułę. Pójdźmy za Wikipedią.
Akcja rozgrywa się w 1941 roku, w Maroku, w położonej na wybrzeżu Casablance pozostającej pod kontrolą rządu Vichy. Do miasta ściągają uciekinierzy z ogarniętej wojną Europy, by stąd udać się w finałową podróż przez Lizbonę do Stanów Zjednoczonych. W lokalu słynnym na całą Casablankę, prowadzonym przez Amerykanina Rick'a Blaine'a (Humphrey Bogart), goszczą szukający ratunku uciekinierzy, oszuści, przedstawiciele władz Vichy, naziści. Gra się tu w ruletkę, konwersuje, popija trunki, oczekując na szansę podróży do Stanów lub nie czekając już na nic.
Pewnego dnia w tymże lokalu pojawia się Victor Laszlo (Paul Henreid), przywódca ruchu oporu wraz z małżonką, Ilsą Lund (Ingrid Bergman). Para pilnie potrzebuje zdobyć listy tranzytowe, które pozwolą obojgu (a szczególnie ściganemu przez nazistów Victorowi) przedostać się do Stanów. W posiadaniu owych listów, zbiegiem okoliczności, jest właściciel klubu, Rick. I sprawa byłaby całkiem banalna, gdyby nie to, że przed kilkoma laty, jeszcze w Paryżu, Rick i Ilsa mieli romans. Spotkanie po latach burzy spokój dwojga...
No więc przekraczamy progi ekskluzywnego klubu Rick's Cafe w Casablance, w którym noga Humphraya ani Ingrid nigdy nie stanęła. Wchodzimy tylko w pełnym obuwiu i w dopiętym garniturze. Założenie skarpet do sandałów niestety nie wystarcza. Do ewakuacyjnego lotniska bardzo daleko, a Marina Casablanca choć nieopodal, dopiero w budowie. I jak tu rozegrać akcję ewakuacyjną?
Kosmopolityczna Casablanca z 3,5 mln ludności przypomina bardziej Marsylię, aniżeli jakiekolwiek miasto marokańskie. Centrum biznesowe i największa metropolia Maroka. Nawet stołeczne miasto Rabat z główną siedzibą króla, jest mniejsze i liczy nieco ponad 2 mln mieszkańców. Mnóstwo luksusowych willi o architekturze zapierającej dech w piersiach. Piękne dzielnice otoczone zabudowaniami biedoty, co rusz wypieranymi przez kolejne inwestycje deweloperskie. W Casablance trudno szukać mediny, czyli starówki w stylu marokańskim, z wąskimi uliczkami, jak na przykład w starożytnym Fezie albo w Marrakeszu. Tamtejsze mediny to niepojęty labirynt wąskich uliczek o szerokości jucznego muła lub osiołka. Ponad 9 tys. traktów! Ktoś nietutejszy nie ma szans na wydostanie się z matni. Dowcipniejsza z koleżanek wyraziła przekonanie, że kiepski przewodnik wchodząc w ów labirynt pogubi się na pewno i drogę powrotną znajdzie dopiero po dwóch latach błądzenia. Z mediny w końcu wyjdzie, ale z całkiem inną wycieczką! Z poziomu turysty to wielce prawdopodobne. Tubylcy jednak jakoś sobie radzą. Pytanie retoryczne: jak ma dojechać karetka pogotowia lub straż pożarna? - pozostaje bez odpowiedzi.
Meczet Hassana II wybudowany w latach 1986-1993 za okrągłe 850 mln dolarów jest symbolem współczesnej Casablanki. Jeden z największych w świecie. Oszałamiający. Niewierni nie zawsze mają prawo wstępu, choć są podprowadzani przez straż porządkową, która dyskretnie wyciąga dłoń po bakszysz. Zwłaszcza, kiedy Allah tego nie widzi. Budowla w jakimś sensie na modłę Lichenia, jeśli idzie o pychę i przesadyzm. Rozmach niewyobrażalny, jednakże od koszmaru architektonicznego spod Konina o wiele estetyczniejszy. Budowali wszyscy Marokańczycy, a w zasadzie składali przymusowe ofiary w postaci tzw. cegiełek. Pod naciskiem policyjnym, należy uzupełnić. Nie był to więc wdowi grosz, co tak znakomicie sprawdza się w polskim wspieraniu budownictwa sakralnego.
Zbliżający się do wybrzeża Maroka w rejonie Casablanki żeglarze najwcześniej zauważą wyniosły minaret Meczetu Hassana II, który zastępuje białe domki od których, wedle powszechnej opinii, wywodzi się nazwa miasta. Z racji położenia na brzegiem Atlantyku minaret spełnia rolę morskiej latarni, dlatego, że jest efektownie iluminowany nocą. Ale z nazwą Casablanki nic do końca nie jest jasne. Niektóre źródła podają, że pochodzi od Portugalczyków, którzy w XVI w. starożytną oazę Anfa nazwali Białym Domem (Casa Blanca) i tak już zostało po wsze czasy. Problem w tym, że po portugalsku Casablanca to "A Casa Branca". I bądź tu mądry.
Z pewnością problem idzie rozwikłać sącząc marokańską whisky, czyli bardzo słodki napój parzony na suku przez 15-letniego Mustafę, herbacianego biznesmena. Za jedyne 5 dirhamów dostajemy czajniczek herbaty z liśćmi mięty i absyntu (anyżu). Wszystko klarownie rozjaśni 62-letni, bezzębny Hammid, marynarz z niezłym angielskim, który po wielekroć opłynął świat. Był nawet w Gdańsku i Polaków zaczepia serdecznym powitaniem... dobra pietruszka...
A więc już wiemy, że Casablanki nie nakręcono w Casablance, lecz w tekturowych studiach Hollywood. Mimo to film zawładnął wyobraźnią widzów na całym świecie. Do dziś stanowi darmową reklamę miasta o tej samej nazwie. Niby przekroczyliśmy próg Rick's Cafe, ale jak mamy się czuć, kiedy prawdziwszy (jeszcze droższy!) klub znajdziemy w hotelu Hayett? Tam jest absolutnie filmowo, idzie nawet usłyszeć kwestię wypowiadaną przez samego Humphreya Bogarta: ze wszystkich barów, we wszystkich miastach w całym świecie, ona musiała wejść do mojego...
Czy Casablanca wciąż działa jako magia kina? Być może tak jest, wypada wypróbować na sobie, wystarczy pojechać do Casablanki i wyrazić prośbę: Zagraj to jeszcze raz, Sam...
Cóż, Casablanca to nie tylko film.