Wietnam przypomina stumilionowe mrowisko. Ciągle przez kogoś deptane i rozwalane, a to przez: Francuzów, Rosjan, Amerykanów i Chińczyków. Wszystko w imię miłości do mrówek.
1.
Z Laosu do Wietnamu mozolimy się poprzez wysokie góry, wzdłuż koryta kapryśnej rzeki i napotykamy biedne domostwa. Nawet w tych trudnych rejonach Indochiny są gęsto zaludnione i ludzie starają się jakoś żyć. Każdy dom, zawieszony i jakimś cudem trzymający się usuwiska, pełni równocześnie funkcję pojedynczego przedsiębiorstwa, gdzie można zrobić zakupy lub coś załatwić. Zadziwia fakt, że oferowane usługi i towary są takie same, trudno zatem zrozumieć, jak to komuś może się opłacać.
Jakim cudem sprzedać okulary, kiedy w sąsiedztwie wszyscy okularami handlują? Jaki sens wykładać szaliczki, kiedy tuż obok konkurencja oferuje 1001 identycznych? Jak skusić się na posiłek, kiedy nieopodal podają te same pychotki? Czy na wielkim bazarze w Hanoi, czy w zagubionej wioseczce, podobnych sytuacji spotkamy mnóstwo i zawsze będziemy zaskoczeni.
2.
Kiedy zjedziemy z gór widzimy domy solidniejsze, już murowane. I dopiero teraz rozpoczyna się jazda. Trafiamy na urbanistyczny festiwal eklektyzmu, gdzie swoimi osiągnięciami popisują się przeróżne szkoły architektury. Jeśli ambitni Romowie postanowiliby poszukać inspiracji i rozwiązać wreszcie dylemat, jak ma wyglądać ich rodzinny pałac, koniecznie powinni pojechać do Wietnamu. Domy stawia się na wąziutkich działkach i przez to niektórym budowlom z wyglądu bliżej do... żyletki, są bowiem tak cienkie: na mniej niż 4 i długie na 15 i więcej metrów. Zdobi się wyłącznie fronton i na tej ograniczonej przestrzeni niezwykłym kunsztem wykazują się sztukatorzy, tralkarze i kto wie, jacy jeszcze dekoratorzy.
Jeśli u sąsiada występuje balkon z werandą, tuż obok spodziewajmy się dwóch, jeszcze bardziej zdobnych, plus jakieś loggie i attyki na dachu. Ceni się też fikuśne balustrady, koniecznie chromowane i nigdy w kolorze złota (tu bracia Cyganie mogą poczuć niedosyt). W dobrym guście jest gwiazda mercedesa zlokalizowana w centrum najbardziej reprezentacyjnego balkonu.
Zupełnie nieistotne, że w podzwrotnikowym klimacie z ekspozycji owych nie da się korzystać. W wiecznym tropiku najlepiej wyłożyć się przecież pod palmowym baldachimem na gołej ziemi. I tak w istocie się dzieje, ale przecież nie o to chodzi. Wykusze, balkony i loggie z milionem tralek mają cieszyć oko właściciela oraz przy okazji wzbudzać czyjś podziw. No i coś jeszcze: "żyletkowce" majętniejszych zwieńczają przeszklone wieżyczki.
3.
W Wietnamie buduje się naprawdę dużo, a końca budowy nie widać. Wietnamczycy to mrówki krzątające się pracowicie w ludzkim mrowisku. Każdy (bez względu na wiek, płeć i wyznanie) coś nosi, wnosi, podnosi, wynosi, przynosi, daje, wydaje, podaje, oddaje, czyści, ściera, wyciera, sprzedaje, kupuje, suszy, moczy, siada, wstaje... i tak bez bez wytchnienia. Jedno co te mrówy wyróżnia: nikt na nic - tak to wygląda z pozycji obserwatora - nie narzeka. Zwłaszcza na swój los.
Od świtu ktoś chce nam w czymś pomóc: gdzieś podwieźć; wypucować, a nawet na poczekaniu wyreperować buty; sprzedać papierosy, świeżą gazetę wraz z bułką, mapę, książki, chusteczki higieniczne, owoce, wachlarz, zimny napój, korale, portfel, mapę miasta, wykałaczki, aparat do masażu, los na loterię, etc. I co bardzo dziwne: cały ten mozół odchodzi w kucki, wprost na ziemi, a jeśli już na siedząco, to przy miniaturowym stoliku i na malutkim krzesełku. Tak jest! Jakby szło o nieprzeszkadzanie innym i zajęcie jak najmniejszej przestrzeni. Działanie odchodzi w uśmiechu, pogodzeniu, pokorze i przy pełnym zaangażowaniu.
Tylko pozornie mamy do czynienia z chaosem. A przecież tylko z pozycji człowieka mrowisko tak wygląda, więc lepiej się nie wymądrzać. To doskonale zorganizowana społeczność, zadziwiająco sprawna i świetnie funkcjonująca. Pamiętajmy, że mrowisko wietnamskie było wielokrotnie rozdeptywane, więc nieustająca aktywność wydają się być życiowym imperatywem. Może ów architektoniczny eklektyzm, te wszystkie zdobienia, to jakaś rekompensata za doznawane krzywdy?
4.
Wietnamska ulica to szkoła wyższej jazdy. W pierwszym momencie przeraża, ale nie jest na tyle źle, ażeby bać się bez końca. Po pierwsze, po drugie i po trzecie: skutery, skutery, skutery - niepoliczalne brzęczydełka, które na trwałe już zmarginalizowały azjatycki rower. Wszystkie mrówki na skuterach! Po trzech, czterech osobników na jednym pojeździe.
Skoro wcześniej przywołałem markę niemiecką warto zauważyć, że maszyn europejskich w Indochinach prawie się nie widuje. Rządzą "japończyki, chińczyki i koreańczyki" i niektóre, zwłaszcza wozy chińskie, o wiele bardziej od mercedesa wypasione.
Zmora współczesności, czyli przydrożna reklama, w znacznym stopniu została w Wietnamie uporządkowana i w całym kraju jest ujednolicona, co przy szokującym eklektyzmie zaskakuje in plus.
Co można robić jadąc na skuterze? Przewozić całą familijkę: żonę i troje maluchów na którymi rozpostarty jest parasol przed słońcem/deszczem, trzymany przez mamusię, kiedy tatuś prowadzi pojazd jedną ręką, bo w drugiej trzyma telefon i z kimś gawędzi. O tym, że skuter jest wysokowydajną ciężarówką - tylko nadmienię.
Teraz napiszę o mrówkach... wodnych, podróżując po Indochinach spotkałem i takie, może kiedyś o nich opowiem. Ruch uliczny to rozdział osobny. Autobus wcina się w poprzek ławicy (tak jest!) skuterów niczym rekin. A nikt nikogo nawet nie draśnie. Ławica pięknie się rozjeżdża, płynnie umyka, niczym w filmie o życiu w otchłaniach morskich. Podobnie jest z pokonywaniem jezdni przez pieszego. Po prostu wal do przodu biała mrówo... ławica cię oszczędzi. Wystarczy przełamać - bagatela - strach. Ufff...
A jak włączyć się skuterem do ruchu będąc po niewłaściwej stronie jezdni? To proste: należy wjechać po prąd kawalkady jednośladów, trzymać się krawężnika tak długo, aż
nadarzy się szansa przejazdu na pas z pożądanym kierunkiem ruchu. Tylko pozornie jest to a wykonalne. Opisana "zasada" obowiązuje w niewyobrażalnie zatłoczonym Ho Chi Minh City, jak i w stołecznym Hanoi. Na wietnamskiej ulicy dziwienie się jest czymś dziwnym.
5.
Od świtu do nocy Wietnamczycy w ogromniej masie stołują się na ulicy, a ściślej na chodnikach. Plastikowe stoliki i krzesełka pozabierane ze wszystkich przedszkoli świata trochę tarasują ruch, ale mrówkom przecież to nie przeszkadza. Na stolikach króluje oczywiście ryż podany na milion sposobów. Takich "jadłodajni", prowadzonych przez przedstawicieli obojga płci, mamy naprawdę pod dostatkiem. I żeby nie było podejrzeń: żywienie odbywa się przy zastosowaniu indochińskich reżimów higienicznych, ale jedno jest niezmienną regułą: wszystkie produkty są zawsze świeże! Gdyby było inaczej, kto - pytam - napisałby te słowa? Już bym przecież nie żył. Za małe pieniądze można się porządnie najeść.
Obiadek po wietnamsku: trochę dziwny w smaku bulion z kładzionym jajkiem, czysty ryż, pałeczki rybne, sałatka z ziemniaków, bezsmakowy twaróg zapiekany (konieczne przyprawy - podaje się je rutynowo), kapusta pekińska z wrzątku, algi z owocami morza.
6.
Polska to Ba Lan. W Wietnamie jesteśmy mile widzianymi gośćmi i możemy liczyć na nieudawane dowody sympatii. Może dlatego nasza ambasada została zlokalizowana w najbardziej reprezentacyjnym kwartale Hanoi, w bezpośrednim sąsiedztwie mauzoleum Ho Chi Minha? A wódz ten jest czczony i szanowany tutaj autentycznie.
Pora na ciekawostkę. Na murze okalającym ambasadę wisi gablotka rozsławiająca nasz piękny kraj, gdzie pomieszczono ?bardzo" polskie symbole, są to: F. Chopin, M. Kopernik, K. Wojtyła, M. Curie-Skłodowska, K. Kieślowski, T. Mazowiecki, W. Szymborska i L. Wałęsa. Fotki wielkich Polaków okalają tatrzański landszaft. Czy to najbardziej reprezentacyjni Polacy, pewnie tak, ale wielu z nas ma prawo odczuwać ideologiczny dyskomfort. Zabrakło kogokolwiek z pogrzebanych na Wawelu i bynajmniej nie mam na myśli pochówku najświeższego. Być może o treści tablicy zdecydował miłośnik artystycznych dokonań Krzysztofa Kieślowskiego, jakiś propagator siły spokoju Tadeusza Mazowieckiego?
Tak naprawdę Wietnamczycy nie za bardzo potrafią wymienić któregokolwiek z naszych rodaków. Choć aż tak beznadziejnie nie jest, bo najzagorzalsi fani futbolu znają... bramkarza Dudka. Ale za to Wietnamczycy wiekowi wciąż okazują wdzięczność za pomoc i wspieranie ich walki z amerykańską nawałą.
Wietnam jest do Polski podobny w jednym, znajdujemy tam sporo zbiorowych cmentarzy z rzędami identycznych nagrobków. To mogiły poległych żołnierzy, którzy walczyli z Amerykanami i Chińczykami. Wietnamczycy posiadający jakiś areał chowają zmarłych blisko domu, niekiedy w miejscu, w którym całe życie dany człowiek przepracował, np. na ryżowisku na małej wysepce. Groby też są trochę dziwne, bo z terakoty i ogromniaste, jakby Wietnamczycy byli wielkoludami.
7.
Wietnam to kraj długi na ponad 4 tys. kilometrów, co rodzi określone konsekwencje komunikacyjne. Stolica zlokalizowana na północy leży prawie 1700 km od drugiej metropolii Ho Chi Minh, znajdującej się na południu kraju. Miasta spina kolej i jedyna w zasadzie droga o dość w kiepskiej nawierzchni, biegnąca wzdłuż wybrzeża Morza Południowochińskiego. Niezłym rozwiązaniem są autobusy różnych sieci z biletami typu "open" w cenie ok. 40 $. Po drodze można wysiąść, np. w Hue lub Hoi An - pozwiedzać i zarezerwować bilet na dalszą podróż. Podczas naszej wędrówki korzystaliśmy z usług firmy Camel, dysponującej dosyć wysłużonym taborem. Ale warto wiedzieć, że firma Camel to jedna z wielu propozycji. Kursy odbywają się nocą sypialnym autokarem o zróżnicowanym standardzie.
Przy wietnamskiej komunikacji nasz PKS jawi się niczym autobusowe przedszkole. Wynoszę komunikacyjny Wietnam ponad polskie usługi transportowe małpując po innym brzeskim odkrywcy, który zawziął się i rozmiłował w rzekomo wyśmienitych szosach albańskich.
8.
Da Nang to półtoramilionowe miasto leżące na słynnym 17 równoleżniku, który rozdzielał Wietnam Północny od Południowego. Dzisiaj teren po bazie lotnictwa amerykańskiego przypomina rodzimy Skarbimierz: mydło i powidło, tylko gumy do żucia nie uświadczysz. Na terenie zdemilitaryzowanej strefy, w sąsiedztwie nadmorskich slumsów, funkcjonują pola golfowe dla nowobogackich.
Od tego miejsca zaczyna się już inny Wietnam. Wspomniane "żyletkowce" trochę normalnieją, na tej zasadzie, że zatracają kiczowaty wystrój, choć to może kwestia oswojenia estetyki, nieuchronne odczucie w przypadku kogoś, kto od tygodni nic innego nie widzi. Wąskie budowle powoli ustępują miejsca zabudowie parterowej typu bungalow z otwartymi na całą szerokość werandami. Jak na wystawie, już w okolicy 18.00, kiedy gaśnie słońce i raptownie zapada ciemność, widzimy co w poszczególnych domach się dzieje. Oto cowieczorny rytuał, zarazem dowód, jak Wietnamczycy są "otwarci".
9.
Odeszli amerykańscy żołnierze i przyszła bieda, trzeba było na nowo się ułożyć. Można żyć z turystów, czymś ich tutaj przyciągnąć, choć samo ciepłe morze to za mało. Do Hoi An, nieopodal Da Nang, ściągają turyści z całego świata, w tym młodzi Amerykanie. Ci ostatni nie tylko dla wietnamskich zabytków, co w poszukiwaniu śladów swoich dziadków, a może i żyjących tu krewnych, zrodzonych z mieszanych związków.
Amatorzy militariów nie za bardzo mają już tu co szukać bowiem przez kilkadziesiąt lat teren rozminowano i do reszty przeczesano, a amerykański złom przetworzono na wojenne pamiątki. Kolekcjonerzy militariów mogą jedynie liczyć na chińskie podróbki.
10.
Końcowy cel podróży i miejsce skąd można ewakuować się do Europy. Sajgon - wielomilionowa metropolia przed wojną tak odmienna od innych miast północy - obecnie nazywa się Ho Chi Minh. Jednakże wszyscy operują naprzemiennie dwoma nazwami. Wraz z całym krajem metropolia przeżywa rozwojowy boom i coraz bardziej wkomponowuje się w jeden organizm. Przewodniki turystyczne charakteryzują Ho Chi Minh City vel Sajgon, jak kulturowy i architektoniczny patchwork, gdzie z francuską finezją, chińską szczegółowością i wietnamskim uporem, zszyto miasto przyprawiające o zawrót głowy. Tak jest w istocie - zapewniam. A zresztą, dla całego Wietnamu można stracić głowę.
Ażeby jakoś przeżyć kolejny dzień w mrowisku już o świcie rozpalamy kadzidełka ustawione przed wejściem do domostw i przed buddyjskimi kapliczkami. Kadzidełka, tak na wszelki wypadek, stawiamy też przed skuterem. Wszak bez skutera indochińskie życie nie istnieje.