Jeśli ktoś pragnie zobaczyć bezczynnych sprzątaczy powinien koniecznie pojechać do Baki, miasta, które małpujący po Rosjanach Polacy nazywają - Baku. Wystawne punkty stolicy, a jest ich bez liku, rzucają na kolana. Porządkiem i ładem u nas niespotykanym. Elewacji remontować nie trzeba, bo są idealne. Chodniki i rozległe place równiutkie pod poziomicę. Naokoło niepoliczalne fontanny i wodotryski. A wszystko w wielkiej akcji.
I w tym momencie pochylam się nad smutnym losem "trytona dmącego w muszlę", usychającego w pewnym europejskim miasteczku bez kropli wody. Jeśli dołożymy palmy i jakieś tropikalne nasadzenia uzyskujemy obraz raju. Oczywiście zdarzają się miejsca liszajowate czy zrujnowane, są jednak skrzętnie zakryte planszami z odwzorowaniem obiektów, jakie tam być może wyrosną w przyszłości. Początkowo nie czuje się, że ów blichtr jest pokazówką nie wiadomo przed kim i kto wie po co.
W stolicy Azerbejdżanu w ogóle nie spotyka się żebraków. Pewnie działają w podziemiu, bo ze swych nor wychodzą dopiero o zmierzchu, jednak mniej licznie aniżeli towarzystwo sprzed naszych supermarketów. Widok na ulicach bynajmniej nie rzadki: młodzieńcy spacerujący pod rękę, obejmujący się bez zażenowania lub ze splecionymi dłońmi. Cóż, taki obrazek bynajmniej nie szokuje, zwłaszcza po obserwacjach w Uzbekistanie, gdzie dorośli mężczyźni witają się "głębokim" pocałunkiem w usta.
Baki to metropolia z uładzoną, skromną i - trzeba to przyznać - gustowną reklamą. Choć działają tam najlepsze marki światowe, szpecących ulice banerów praktycznie nie widać. W newralgicznych punktach miasta, ale i nawet w najmniejszych miejscowościach, eksponuje się za to billboardy z jednym i tym samym wizerunkiem tajemniczo uśmiechniętego śp. Gajdara Alijewa, zafrasowanego wszystkimi obywatelami ex prezydenta. To "ojciec" wszystkich Azerów i tatuś obecnego szefa państwa - Ilhaima, który urząd przejął po wyborach bardzo demokratycznych i zdaje się spłodził równie wybitnego potomka. Tak więc nadzieja na dobre rządy nigdy nie zagaśnie. Ów billboard to przykład jedynej nachalnie reklamowanej tutaj marki. Głębokie, jak Morze Kaspijskie myśli ojca i strzeliste, jak Kaukaz sentencje syna zdobią publiczne miejsca, wskazują narodowi właściwe kierunki.
Na każdym kroku eksponuje się narodowe barwy i to częstokroć równolegle z flagą Unii Europejskiej! Monumentalnych rozmiarów flagi, niebiesko-czerwono-zielone z półksiężycem i gwiazdą, górują nad wybrzeżem i targa je kaspijska bryza. Dzięki wyrafinowanej grze świateł naprawdę majestatycznie prezentują się nocą. Iluminacja Baki jest tematem samym w sobie. Każdy gzyms, stiuk bądź detal architektoniczny na najważniejszych obiektach został podświetlony. Jasności dopełnia multum lamp zlokalizowanych w kostce chodnikowej, w trawnikach i rozmaitych wodotryskach. Szum wody plus iluminacja wszystkich pomników i na kilkadziesiąt metrów szerokich schodów robią ogromne wrażenie. Potęgują potęgę władzy i ubogacają bogactwo azerbejdżańskiej ziemi i wody.
Oszołomienie przybysza ewoluuje w kierunku przeciwnym w jednym momencie, wystarczy, że ten wybędzie poza rogatki stolicy.
Już za Baki wyłania się zgoła inny świat: trzeci a może i czwarty. Ceny lekko spadają, ale wciąż biedaków zabijają. Lśniących limuzyn, których w stolicy zatrzęsienie, nagle ubywa. Pojawiają się pojazdy typu gaz, ził i kamaz oraz niezmordowane łady. Drogi przestają być idealne i nozdrza zatyka nieznośny pył. Ni stąd ni zowąd kończy się świeżość zieleni i wyrastają rachityczne krzaki.
Przyznać trzeba, że jednak sporo się buduje i towarzyszy temu krzątanina ludzi i sprzętu. Stawia się głównie na urzędy, dworce i obiekty sportowe oraz infrastrukturę drogową. Ale dogonienie stolicy nie będzie łatwe bo do zrobienia jest naprawdę bardzo wiele.
Dramaturgii obrazu dopełniają pola... naftowe, tereny eksploatowane przez miejscową mafię. Całe połacie ziemi z gmatwaniną skorodowanych rur i zabałaganioną pajęczyną przewodów elektrycznych. Na całego odchodzi pompowanie ropy z ziemi. To prymitywne szyby, kiwające się niezmordowanie tak zwane "kaczałki".
W tym rozgardiaszu stoją niby jakieś budy, ale ludzi w nich nie widać. Poszczególne poletka ogrodzono byle jak, najczęściej drutem kolczastym. To obraz strasznie przygnębiający. Już widzę miny rodzimych ekologów, porażonych mordowaniem Matki Ziemi i bolejących nad całkowitą degradacją środowiska.
W tak koszmarnej okolicy występuje Yanar Dag - "Płonąca Góra" - miejsce, gdzie od tysiącleci płoną naturalne ognie, szczególnie efektowne nocą. W rzeczywistości to niepozorna skała zlokalizowana w płytkim rowie, u podnóża piaszczystego wzniesienia. Ogień wielokrotnie próbowano stłumić, ale nadaremnie.
Miejsce ma swoją legendę i mimo braku udogodnień turystycznych wciąż doń ciągną różni ludzie. Ot, choćby zabłąkani Polacy i... goście weselni, na parę minut przybyli tutaj z młodą parą na zdjęcia plenerowe przy Yanar Dag.
Na zakończenie trzeba wrócić do pełniących całodobowe dyżury bakijskich sprzątaczy, którzy dosłownie polują na pojedynczego śmiecia. Można zapytać: a co się dzieje ze stołecznymi odpadkami i gdzie się podziewają? Coż, łatwo je wszystkie odnaleźć na zabitej dechami prowincji. Tam góry nieposprzątanych odpadów i sporo opuszczonych domostw, których w ogóle nie podświetlono. Dlaczego z tym bałaganem nikt się nie rozprawia? To pytanie naiwne. Przecież nie ma kto. Wszyscy pucują Baki.
Azerbejdżan: Baki - Şaki - Kiş 10/14 października 2010 r.