Na tle sąsiednich państw Azerbejdżan ze stołecznym Baku ze zaskakuje innością. Już z nazwą miasta jest pewne zamieszanie. Po azerbejdżańsku to przecież Baki. Nazwa Baku jest spadkiem postsowieckim, która u nas dotąd nie została zmieniona. Wspomniana inność występuje na każdym kroku. Otacza nas orient pomieszany z nowoczesnością. W budowie liczne megahotele w tym odbijające się w kaspijskiej wodzie Hiltony. Szkło i aluminium doskonale komponuje się z piaskowcem pięknych budowli wyrosłych tutaj w okresie naftowego boomu.
Po zerwaniu się z sowieckiej smyczy dwumilionowa metropolia ewidentnie nabiera rozpędu. A wszystko dzięki nafcie, która w ilościach niepojętych zalega pod dnem Morza Kaspijskiego. Wokół pachnie/śmierdzi, dosłownie i w przenośni, petrodolarami z tym, że ichniejsza waluta 1 manat = 0,80$. Dobre drogi, szerokie i wielopasmowe, służą mercedesom i wypasionym toyotom. Samochodów pośledniejszych marek, jakichś matizów, czy zdezelowanych samar prawie nie widać, a jeśli już to raczej na prowincji. Wehikuły tego typu opanowały nieodległy Uzbekistan i inne kraje pozostające na dorobku. Wszędzie pełno policji panoszącej się w radiowozach ze szczekaczkami. Mundurowi wrzeszczą przez nie na kierowców i potem ich legitymują-mitygują a w konsekwencji pewnie inwigilują. Policja dosłownie wyrasta na każdym kroku i może dzięki temu Azerbejdżan uchodzi za kraj relatywnie bezpieczny, zwłaszcza z pozycji innostrańca. Wśród miejscowych służby porządkowe nie cieszą się dobrą reputacją. O pomoc lepiej ich nie prosić bo może to łączyć się z konsekwencjami finansowymi, co niektórzy nazywają korupcją.
|
|
|
|
Nadmorska promenada lśni od chromu i beżowego marmuru, trochę to kiczowate, przesadny rozmach i zadawanie szyku w iście wschodnim stylu. Już po sezonie toteż spacerowiczów widzi się niewielu. Nawet tutaj zawitała jesień. Bakijski koniec lata jest inny niż u nas, dużo cieplej i zupełny brak babiego lata w wydaniu nadwiślańskim. Dojrzewają za to egzotyczne i nierosnące u nas owoce: granat, hurma, ezgil oraz fejhua. Ich smak i aromat w niczym nie przypominają fruktów oferowanych w chcących nam dogodzić dyskontach.
Wracając do pięknej promenady: wyrafinowana (nomen omen) to przyjemność spacerować po bulwarze pachnącym... ropą. Dziw, że w tej wodzie tli się jeszcze życie. Niby pływają jakieś rybki, być może sardynkowate, które z pewnością zalatują naftą. W każdym razie wędkarzy nad morzem wypatrywać nie warto.
W hostelu Caspian: Australijczyk w lakierkach i z podróżnym neseserem, osobny towarzysko Japończyk, codziennie medytujący polskojęzyczny Niemiec, zmierzający do Tbilisi ze swym sześciokilogramowym bagażem i nasza polska grupka. Mnóstwo nocnego zamieszania i dezorientacji. Do "normy" towarzystwo dochodzi dopiero wieczorem po bliższym zapoznaniu się. Klimat takich miejsc noclegowych jest magiczny. Mocno przydaje się legendarna w świecie witalność Polaków, sięgająca poziomu gościnności azerbejdżańskiej, którzy ad hoc organizują integracyjne imprezy.
Pobyt w przyszłym Kuwejcie kosztuje słono. Europejczycy za wizę muszą wyasygnować 60?, Amerykanie 131$, Irańczycy 35?, Turcy 10$, a jako nieliczni w świecie - Japończycy i Rosjanie wjeżdżają za free. I bądź tu Polakiem...
Baku/Baki 8 października 2010 r.