Miejsce i czas akcji: Stobrawski Park Krajobrazowy, wrześniowe przedpołudnia 2009 r. Uczestnicy: Marek Stajszczyk - dowódca, Andrzej Andrzejczyk, Adam Czubak, Emil Kotwicki, Jakub Kotwicki, Paweł Orłowski - karni żołnierze i zadziwiony obserwator (niżej podpisany). Zdobycz: kaczki - krakwa (4), cyranka (1), cyraneczka (70), płaskonos (7), czernica (1), krzyżówka (120), gągoł (1), świstun (4); kurki wodne ? łyska (595) i jej kuzynka kokoszka. Łabędzie nieme (34), perkoz i perkozki. Czapla biała (2) , czapla siwa (7) i czapla bąk (1); kilkadziesiąt kruków, parę myszołowów i kilka bielików. Pojedynczy zimorodek i jakieś wróblowate. Uzbrojenie: lunety (5), lornetki (5) i aparaty fotograficzne (2), atlas ptaków.
Spokojnie! Nie jesteśmy na ptasiej wojnie. Wręcz przeciwnie: w głuszy i w ciszy, w leśnych ostępach, gdzie można usłyszeć własne myśli i zadumać nad czymś niezwykłym. Niesamowite, nagle człowiek sobie uświadamia, jak niewiele potrzeba, bo to tak blisko, nieomal na wyciągnięcie dłoni, istnieje nieprawdopodobny świat. Nie musimy udawać się na koniec świata, tłuc wiele godzin na Mazury. Porównywalne klimaty mamy tuż obok, w Stobrawskim Parku Krajobrazowym. Rzeczywistość zadziwiająca, której w codziennym zabieganiu w ogóle nie dostrzegamy. Na szczęście są wśród nas tacy, którzy żyją jakby trochę w innym wymiarze. Miałem szczęście poznać owych ludzi i o nich dzisiaj opowiem.
Spiritus movens tytułowego rekonesansu, czyli zwiadu (wojskowi powiedzieliby: wstępnego zapoznania się z czymś w określonym terenie) jest Marek Stajszczyk, brzeski przyrodnik i pasjonat ornitolog. Kto dostrzeże żar w jego oczach zrozumie o wiele więcej, a kto ma szczęście posłuchać Markowych gawęd o ptakach zadziwi się do reszty.
Marek pracuje w Brzeskim Centrum Kultury i zajmuje się pracą u podstaw. W przedszkolach i klasach młodszych realizuje programy edukacyjne przybliżające dzieciom świat flory i fauny. Uczy innego patrzenia na otoczenie i naturę. Specjalizuje się w awifaunie, ale z powodzeniem może uchodzić za przyrodniczego eksperta. Jest autorem jedenastu tekstów gatunkowych i każdy z nich potraktowano, jako odrębne publikacje. Całość została pomieszczona w Atlasie rozmieszczenia ptaków lęgowych Polski (lata 1985 - 2004), wydawanym pod auspicjami Uniwersytetu Wrocławskiego. Słowo "auspicje" nabiera tutaj szczególnego znaczenia. Jak podaje encyklopedia PWN: auspicje, auspicia [łac. aves spicere obserwować ptaki] to w religii rzymskiej odczytywanie woli bogów z lotu, krzyku lub zachowania się ptaków oraz ze zjawisk na niebie. I właśnie w takich klimatach swobodnie sobie fruwa dowódca ptasiego rekonesansu.
Marek jednym spojrzeniem liczy ptactwo i jest w tym bardzo przekonujący. Nikt nie waży się kwestionować jego kalkulacji, mimo że fruwające towarzystwo pozostaje w bezustannym ruchu: pływa, nurkuje, wzlatuje, przysiada, czyli nie ułatwia działań rachunkowych. Jak wspomniałem nie tylko ptakami interesuje się Marek. To człowiek energetyczny, który z łatwością wciąga w swój tajemny świat.
- Popatrz! O tutaj, widzisz? To rynna po której wydra przechodząc poprzez groblę z sąsiedniego stawu opuszcza się do wody. Marek odchyla gałązkę leszczyny i rzeczywiście - widać specyficzny lej, porządnie wyślizgany przez obłe zwierzę. Kłopot w tym, że laik czegoś takiego nigdy nie dostrzeże. Na szczęście są ludzie inaczej widzący.
Andrzej Andrzejczyk - leśniczy ze Stobrawy. - Zawód leśnika nie jest tak romantyczny, jakby mogło się komuś wydawać - ujawnia kulisy swojej profesji. Dzisiaj las to twardy biznes i brakuje czasu na podglądanie flory i fauny, co przed laty zadecydowało o wyborze drogi życiowej. Liczy się rachunek ekonomiczny i racjonalna, w kategoriach biznesowych, gospodarka zasobami leśnymi. - Dopiero dzisiaj odpoczywam chodząc po lesie z lunetą, mogę wreszcie zapomnieć o kalkulatorze. To jest właśnie przyjemność. Można też wytchnąć w domu, tam żyje spora menażeria. Najpiękniejszy moment dnia to powrót z pracy, kiedy na powitanie podbiega pies i za moment, nie wiadomo skąd, pojawia się kot i plącze się pomiędzy nogawkami pana.
W swoje cyfrówce Andrzej nosi prawdziwe skarby: dudka w dużym zbliżeniu, młodą kukułkę i puszczyka, zimorodka i nawet pospolite gołębie. Robi zdjęcia makro pojedynczych roślin i różnych okazów przyrodniczych, choćby komplet lotek znalezionego kiedyś na drodze martwego bielika. Przed uwiecznieniem tego cudu musiał, oczywiście, ułożyć upierzenie ptaka równiutko i hierarchicznie.
Emil i Jakub Kotwiccy, tata bankowiec z synkiem, świeżo upieczonym gimnazjalistą. Kuba już wie, kim będzie w życiu dorosłym. Chce, jak tutaj wszyscy, podglądać awifaunę, zajmie się profesjonalnie ptakami. Już teraz imponuje wiedzą o gatunkach i podgatunkach. Chętnie objaśnia niuanse w opierzeniu i demonstruje katalogi, które zabrał ze sobą do lasu.
Emil nie uwalnia się od rozmyślań o pieniądzach. Cóż, tak pewnie ma każdy bankowiec, skrzywienie zawodowe. - Ile trzeba mieć milionów, by posiadać takie akweny? - zastanawia się raczej retorycznie. Gładko przechodzi do filozoficznej konstatacji, że pieniądze szczęściu jedynie dopomagają, ale nie są bezwarunkowo konieczne. Trzeba mieć życiową pasję, znaleźć dla siebie coś, co wciągnie do reszty. Nietrudno o to, jeśli ma się głęboką wrażliwość i chce się patrzeć na świat trochę z innej perspektywy.
Paweł Orłowski - socjolog, powrócił do swoich przyrodniczych pasji po trzech latach emigracji w Irlandii. Wspólnie z żoną zdecydowali o wyjeździe z wyspy w obliczu kryzysu ekonomicznego, k
tóry pozbawił ich pracy. Nie wrócili z niczym, są bogatsi o
irlandzką córeczkę. Irlandia to dobra szkoła. Socjolog nauczył się nowego fachu i zechce w Polsce rozpocząć działalność biznesową. Powrót do kraju jest o tyle ważny, że Paweł znowu może robić to co bardzo lubi: obserwować naturę. Oprócz podglądania ptaków lubi zasadzać się o świcie z aparatem fotograficznym na grubszą zwierzynę.
Adam Czubak - polonista z Pokoju, miłośnik "drapoli", czyli ptaków drapieżnych, aktywista Komitetu Ochrony Orłów. Rejon Stobrawskiego Parku Krajobrazowego jest siedliskiem rosnącej populacji bielika, co Adama napawa dumą. Zazdrości sąsiadom z Niemiec, gdzie każde orle gniazdo ma swojego obserwatora-opiekuna. U nas sytuacja nie wygląda tak dobrze, ale może dlatego, że mamy relatywnie więcej drapieżników i za mało pasjonatów? W każdym razie "drapoli" przybywa i jest czym się zajmować.
Przedstawione osoby raz w miesiącu, o tej samej godzinie, odwiedzą przydzielone im akweny, gdzie zliczą napotkane ptactwo. Wszystkie dane zbierze Marek Stajszczyk i skrupulatnie odnotuje w swojej buchalterii. Okazuje się, że ptasich siedlisk mamy mnóstwo. Nie sposób wszystkich opisać w krótkim tekście. Warto wspomnieć o paru niezwykle urokliwych miejscach.
Stawy Krystyna. Pierwsze wrażenie: Stobrawskie Mazury! Dwustuletni akwen wciąż eksploatowany, jako gospodarstwo rybne. Wokół mnóstwo szlachetnych nasadzeń, wiekowa ostoja leśna z oryginalnymi mnichami, które wciąż regulują poziom wody. Dębowe aleje po latach robią za żywe świadectwo pozytywnej działalności człowieka. Z dala od ludzkich siedzib, jakby zapomniane i jakże urokliwe. Mnóstwo ptactwa i żadnych ludzi.
Stawy Markowe. Zupełnie inna bajka. Zero nasadzeń. Regularne groble, nieomal szachownica i potężny teren pod wodą, wciąż trwa rozbudowa. Z tego powodu otoczenie nieco postindustrialne, z koncentracją urządzeń melioracyjnych i różnorakiego sprzętu, charakterystyczny nieład na niedokończonej budowie. Ruch tutaj spory bowiem właściciel stawów udostępnia komercyjny odłów karpia. Niesamowity kontrast z cichymi Stawami Krystyna. Pewnie za jakieś 200 lat będzie tutaj równie uroczo. Pożyjemy, zobaczymy?
- Po co tutaj było przyjeżdżać? - zastanawiam się. Na dodatek rozpadało się. To postawa typowego malkontenta, który do końca nie pojmuje sensu liczenia ptactwa. Za pozwoleniem czujnego właściciela, który chciał wiedzieć, co to za zbrojna grupa wtargnęła na jego teren, zdążamy do najodleglejszego akwenu. - Opłaca się - przekonuje Marek Stajszczyk. Jeśli nie pójdziesz nigdy się nie dowiesz, czy nie przysiadła tam czapla purpurowa. To rzadki okaz i dla ornitologa nie lada gratka. Na Opolszczyźnie odnotowano tylko jedno takie stanowisko. Czaplę purpurową widziano na stawach w Barucicach. Łatwo domyśleć się, kto ów ornitologiczny fenomen upolował, to oczywiście Marek. Rekonesans obejmował też inne kompleksy wodne: Pieczyska, Kuźnicę Dąbrowską, Szubienik, gdzie ornitologów czeka huk roboty.
Na zakończenie obrazki godne National Geographic. Wybierając się do Stobrawskiego Parku Krajobrazowego rezygnujemy z oglądania w TV filmów przyrodniczych i oddychamy na łonie natury. Wszystko, co ciekawe dzieje się tuż obok, wystarczy zadrzeć nieco głowę i zacząć czytać na niebie. Oto rybołów z rybą w szponach, którą na nagle wyciągnął z tafli stawu. Teraz wzbija się w powietrze w poszukiwaniu wierzchołka drzewa, gdzie w spokoju rozpocznie ucztę. Po co komu Mazury? Tutaj cisza gwarantowana, zero żagli, żadnych turystów i ogrom ptactwa, które niebawem będzie skrupulatnie zliczone. Jakby tego mało, są i jakieś ?drapole?. Ponad ludzkimi głowami kołuje bielik i tuż obok dokądś zmierza myszołów z tasiemką trzymaną w dziobie. Niespodziewanie pojawia się, przez kogoś spłoszona, cała zgraja kruków ptasich intelektualistów. Nieco dalej kołuje pojedynczy kruk i nęka w locie bielika, który za coś mu podpadł.
Epilog.
- Maruś, tych łysek naliczyłem 195, a nie 200, jak twierdzisz - próbuje nie zgodzić się z szacunkami Marka Stajszczyka leśniczy Andrzej Andrzejczyk. A liczenie ptactwa, tych żywych punkcików na wodzie, pod wodą, wzlatujących i lądujących, to nie matematyka lecz magia. Margines błędu jest znikomy i wynosi +/-5 sztuk - twierdzą znawcy przedmiotu. A więc obaj liczący mają rację!
Jak rozpoznać w locie "drapoli" - myszołowa i bielika? To pytanie z gatunku naiwnych i zarazem prostackie. Wystarczy dostrzec charakterystyczny układ skrzydeł?
(zdjęcia autora)