Latem 2014 r. grupa etnografów odwiedziła siedem miasteczek wzdłuż obu stron polsko-białoruskiej granicy. Poszukiwali starych fotografii. Dzięki rozmowom z osobami, które użyczyły im swoich archiwów, znaleźli znacznie więcej.
Wołkowysk, fotografia z kolekcji Sławy Kaczuka, źródło: www.albom.pl
Etnografowie wstąpili do 60 domów, rozmawiali z rodzinami, dokumentując i digitalizując około 2300 fotografii z archiwów prywatnych. 800 z nich jest obecnie dostępnych na stronie Albom.pl, część została wydana w formie albumu.
- Grzebaliśmy w szufladach, starych skrzyniach pełnych papierów, przeglądaliśmy porzucone albumy ze zdjęciami, z których część przechowała się zakopana głęboko w ogrodzie – wyjaśnia jeden z uczestników projektu.
Wszystkie miasteczka, które odwiedzili badacze, przed II wojną światową leżały w granicach Polski. Dwa z nich wciąż się w Polsce znajdują (Gródek, Kleszczele), reszta – Sopoćkinie, Łunna, Wołpa, Wołkowysk i Kamieniec – położona jest obecnie na terytorium Białorusi.
Od bieżeństwa do gułagów
Dlaczego akurat te miasteczka postanowili odwiedzić badacze?
- Wybraliśmy je z uwagi na ich bogatą historię, kulturową i narodową różnorodność, jak również dlatego, że w archiwach było bardzo niewiele materiału fotograficznego dokumentującego ich życie przed wojną.
Dokumentacja projektu Albom.pl na Białorusi, fot.: Rafał Siderski
Sformułowanie "bogata historia" brzmi w tym przypadku jak eufemizm, zwłaszcza w odniesieniu do ostatniego stulecia, które na tej części świata odcisnęło złowrogie piętno w większym stopniu niż gdziekolwiek indziej. Terytoria te, w większości zamieszkałe przez Polaków, Białorusinów i Żydów, należały kolejno do sześciu różnych państw. Ich zróżnicowana niegdyś populacja została zdziesiątkowana podczas dwóch wojen światowych, ludność żydowska została niemal całkowicie unicestwiona.
Pamięć o tych tragicznych czasach przekazywana jest w różny sposób, w zależności od tego, kto opowiada. Można wręcz odnieść wrażenie, że historia na tych ziemiach przebiegała wzdłuż równoległych torów.
W polskich miasteczkach II wojna światowa wybuchła w roku 1939. Na obszarach zamieszkałych przez Białorusinów okres ten, pełen dramatycznych napięć we wzajemnych stosunkach, nazywany jest "pierwszymi Sowietami". "Wielka wojna ojczyźniana" rozpoczęła się dopiero w 1941 r. Jednym z najbardziej traumatycznych doświadczeń społeczności prawosławnej podczas I wojny światowej (szczególnie z okolic Kleszczeli i Kamieńca) było "bieżeństwo" (Беженство) – wiele rodzin zmuszonych było wówczas uciekać z własnych domów. Dla katolików najczarniejszy czas zaczął się wraz z sowieckimi wywózkami na Sybir. Natomiast dla Białorusinów, w których tradycji ważną rolę odgrywało silne przywiązanie do uprawianej ziemi, największą tragedią okazał się sowiecki system gospodarki kolektywnej (kołchozy), którego skutki odczuwalne są po dzień dzisiejszy.
Część historii burzliwego wieku XX udokumentowana jest na zdjęciach odnalezionych przez etnografów. Jako że najstarsze ze zdjęć pochodzą z lat 80. XIX w., materiał pozwala także na wgląd w tło historyczne XX-wiecznych dramatów.
Ostatnia chwila
20 października 1936 r., Sopoćkinie, fotografia z kolekcji Tadeusza Szulewskiego; źródło: Albom.pl
Wartość projektu Albom polega nie tyle na odzyskaniu i uratowaniu od zapomnienia kilku tysięcy archiwalnych fotografii rodzinnych, ile na sprawieniu, że te pozornie nieme obrazy do nas mówią – a to dzięki licznym wywiadom z osobami, które użyczyły swych archiwów (wszytkie dostępne na stronie Albom.pl).
- Mieliśmy nierzadko wrażenie, że przychodzimy w ostatniej chwili lub wręcz za późno. Ostatni świadkowie wojen umierają i coraz trudniej uzyskać jakikolwiek komentarz do tych obrazów – mówi jeden z uczestników projektu.
Choć wiele zdjęć udało się odnaleźć i zdigitalizować, część przepadła bezpowrotnie. Jak można przeczytać na stronie internetowej projektu, zostały one zniszczone dawno temu, w czasach, kiedy ujawniały niewygodne fakty (makulaturą z żydowskich domów palono w piecach) bądź stanowiły niebezpieczne dowody (zdjęcie przedstawiające kogoś w polskim mundurze mogło stać się przyczyną podróży w jedną stronę na Syberię).
Udział w projekcie przypominał nieraz cofanie się do cywilizacyjnej przeszłości. Jak mówi Grzegorz Dąbrowski, uczestnik z projektu Albom:
- Podczas naszej podróży słyszeliśmy od starszych ludzi, że ich babki i prababki podchodziły do fotografii nieufnie, tak jak Afrykanie, zdaniem których fotografowanie kradnie duszę. Ostrzegały przed robieniem zdjęć noworodkom (co było dopuszczalne w przypadku starszych dzieci – od roku wzwyż).
Dzieci, które możemy zobaczyć na odnalezionych zdjęciach, fotografowane były pośmiertnie. Sceny z dzieciństwa to jednak nie jedyny brakujący element na tych obrazach. Inną lukę stanowiły reprezentacje życia żydowskiego – praktycznie nieobecne, choć wiele z tych miasteczek było przed wojną typowymi sztetlami, a większość fotografów Żydami. Jednak pomimo faktu, że życie żydowskie z ledwością przebija się na powierzchnię tych obrazów, jest ono obecne we wspomnieniach dawnych sąsiadów, co ujawniło się podczas wywiadów przeprowadzonych przez ekipę Albom.
Ta etnograficzna wyprawa w teren przypominała czasem bardziej wyprawa archeologiczną. Trzeba było kopać głęboko, by dotrzeć do odpowiedzi. Niektóre z nich mogą w pierwszej chwili wydawać się zaskakujące, jak na przykład fakt, że autorami większości odnalezionych fotografii byli Żydzi, podczas gdy ich zdjęcia to prawie wyłącznie sceny życia nieżydowskiego.
W niemal każdym miasteczku, które odwiedziła ekipa projektu, funkcjonowało w okresie międzywojennym studio fotograficzne, najczęściej należące do Żyda. W Gródku najpopularniejszym, a może jedynym fotografem był Józef Abramicki, który oprócz tego pracował jako miasteczkowy fryzjer. Abramicki trafił do Auschwitz, ale udało mu się stamtąd uciec i wrócić do Gródka. Niedługo potem sprzedał swój dom i wyemigrował do Kanady.
W Sopoćkiniach etnografowie odnaleźli wiele fotografii sygnowanych "Berkowski Studio". Przedstawiają one sceny uchwycone podczas różnych uroczystości religijnych – katolickich i prawosławnych… Brakuje jedynie żydowskich.
Gródek: z perspektywy białoruskiej
Orkiestra z Gródka, z kolekcji Haliny Matejczuk
Halina Matejczuk, mieszkanka Gródka, wspomina:
- AK zabiło mojego tatę. Dlatego, że był prawosławny. 2 maja 1945 roku w Supraślu. Zastrzelili go na oczach 4-leteniego synka. Tato był szewcem, jak wszyscy Matejczukowie. Tutejszym Białorusinem, nie mającym nic wspólnego z polityką. Brat ojca po wojnie zabrał piątkę dzieci i wyjechał do ZSRR. Bał się o życie, jak wielu innych.
Wspominając życie w międzywojennym Gródku, Matejczuk zaznacza, że pomimo wszechobecnej biedy relacje międzyludzkie w miasteczku układały się doskonale:
- Wszyscy byliśmy dobrymi przyjaciółmi: żydzi, prawosławni i katolicy. W miejscowej orkiestrze reprezentowane były wszystkie trzy wyznania – Abramicki grał w niej na skrzypcach, tak jak mój tata.
Jedna z fotografii z jej kolekcji przedstawia małą dziewczynkę w przedszkolu, pośród innych dzieci.
- Jej rodzice to była słynna w Gródku para, bo mieszana, co nie było częste. Jej ojciec, Motel Morejna, był Żydem, a matka Luba Januszkiewicz pochodziła z prawosławnej rodziny. Mieszkaliśmy na jednym podwórku – opowiada pani Halina.
Przedszkole pracownicze w Gródku, Halina Matejczuk stoi na samej górze w środku, kolekcja Haliny Matejczuk / Albom.pl
Opowiada historię wojenną: ojciec dziewczynki zginął podczas bombardowań, jej matka przeżyła, znajdując schronienie u białoruskiej rodziny. Dziewczynka ze zdjęcia żyje dziś w Olsztynie, odwiedza Gródek latem.
Jeden z dni okupacji Halina Matejczuk pamięta szczególnie dobrze:
- Niemcy zarządzili, żeby wszyscy znieśli z domów książki w miejsce, gdzie dziś jest park. Stos był pod niebo, książki w skórę oprawione, stare, z klamrami, wielkie i malutkie, dużo żydowskich. Paliło się to i paliło. Chyba z kilka dni tliło się.
Wspominając okres międzywojenny, pani Halina zwraca uwagę na politykę polskiego państwa względem mniejszości etnicznych. Wymienia niejaką Nadieję Mojsak, nauczycielkę języka białoruskiego w Gródku, która została osadzona w Berezie Kartuskiej (obozie internowania dla opozycji i mniejszości, funkcjonującym w latach 30.). Pamięta także, że "Czerwony Gródek" ciepło witał oddziały sowieckie w 1939 r.
Skarb wygrzebany z trocin
Jedna z wielu fotografii znalezionych na strychu fotografa z miejscowości Kleszczele Jerzego Kostko; fot: Albom.pl
Niemal w każdym domu w Kleszczelach członkowie ekipy napotykali fotografie wykonane przez Jerzego Kostkę. Kostko zarabiał na życie jako miejski fotograf od lat 20. do lat 60. Jego studio mieściło się przy głównej ulicy, która dziś nazywa się Kolejowa. Zmarł w latach 80.
- To w zasadzie niewiarygodne, że po prawie 40 latach od śmierci fotografa w drewnianym domu, na strychu, w trocinach odnaleźliśmy część jego łatwopalnego archiwum. Wśród zdjęć są też fotografie przedwojenne, choć przeważają te późniejsze. Najwięcej zachowało się portretów robionych do dokumentów. Dla oszczędności twarze przypadkowo zestawione są po cztery na kliszy. Są też obrazki okolicznościowe: nowonarodzone dzieci, pary, koledzy z rowerami, żołnierze na przepustce, kulig.
Był z pewnością ciekawą postacią. Ludzie w Kleszczelach pamiętają, że mówił płynnie po rosyjsku, co nie było częste w tym miasteczku zamieszkiwanym przez Polaków, Żydów, Białorusinów i Ukraińców (dialekt występujący dziś w Kleszczelach jest odmianą ukraińskiego). Niektórzy mówią, że jego matka była Rosjanką. Ludzie postrzegali go jako ekscentrycznego krzykacza. Jako pierwszy w Kleszczelach miał rower, a później motocykl. Kochał kobiety. Choć był prawosławny, miał dobre stosunki z katolickim księdzem i kleszczelskimi Żydami.
Ucieczka od historii
Rodzina Sidorczuków wciąż dobrze pamięta czasy bieżeństwa, fotografia z kolekcji Olgi Kozak / Albom.pl
We wspomnieniach najstarszych osób w Kleszczelach powracają czasy bieżeństwa, kiedy to prawosławne rodziny musiały uchodzić ze swych domostw ze strachu przed zbliżającymi się Niemcami. W latach 1915 i 1916 większość prawosławnych rodzin opuściła Kleszczele i wyjechała do Rosji, z której wielu nigdy nie wróciło.
Historia II wojny światowej jest znana aż nazbyt dobrze, mówią ludzie z Kleszczeli. Większość Żydów (ok. 600 osób stanowiących w 1921 r. ok. 40% populacji miasteczka) prawdopodobnie została wywieziona do Treblinki.
Etnografowie nie znaleźli w Kleszczelach ani jednej żydowskiej fotografii (choć kilka z nich znajduje się w Żydowskim Instytucie Historycznym). Jednak niektóre osoby w Kleszczelach wciąż przechowują świadectwa szkolne w języku jidysz lub polskim i jidysz. Jak mówi Maria Klimowicz z Dobrowody: dokumenty te zaświadczają o czymś więcej, niż tylko szkolne oceny.
30 maja 1936 r. w Kleszczelach, widok na dom Jerzego Kosto z zewnątrz, z kolekcji Tamary Jawdosiuk / Albom.pl
W Łunnie, gdzie na dachach niektórych domów wciąż można znaleźć gwiazdę Dawida, ludzie mówią o dwóch exodusach. Pierwszy z nich miał miejsce w r. 1941, kiedy wymordowano ludność żydowską, następny w latach 1939-56, kiedy stopniowo znikała większość lokalnej ludności polskiej, wywożona do sowieckich obozów pracy albo uciekająca z kołchozów do Polski lub na Zachód.
Centrum Sopoćkiń, gdzie mieszkał fotograf Berkowski, zanim cała żydowska ludność została przeniesiona do getta w Grodnie, zostało niemal doszczętnie zniszczone podczas niemieckich bombardowań w 1944 r. Nie ma już synagogi ani miejskiego rynku, a cmentarz żydowski porasta zielsko.
Pocztówka z Sopoćkiń, z kolekcji Tadeusza Łukucia / Albom.pl
Kamieniec
Kamieniec, fotografia z kolekcji Olgi Kozak / Albom.pl
Ci, którzy widzieli Kamieniec zaraz po wojnie, opisują go jako miasto duchów. 92% z czterech tysięcy mieszkańców miasteczka przed rokiem 1941 stanowili Żydzi. Ludność chrześcijańska liczyła ok. 400 osób i pozostała przy życiu.
Dziś już nie ma śladu po kirkutach. W miejscu, gdzie znajdował się najstarszy z nich, dziś stoi bank. Jedynym śladem żydowskości, który można tu napotkać, są okazjonalni turyści, odwiedzający miejsce urodzenia swych przodków.
Przed młynem w Kamieńcu, fotografia z kolekcji Olgi Kozak
Wołkowysk
Wołkowysk, fotografia z kolekcji Wiktora Wojtczuka
Starodawne miasteczko Wołkowysk założone zostało w XIII w. pod rządami litewskiego króla Mendoga. Przez wiele stuleci było miastem królewskim – najpierw w ramach Wielkiego Księstwa Litewskiego, a następnie Rzeczypospolitej Obojga Narodów. W XX w. w Wołkowysku zatrzymywał się pociąg linii Paryż-Moskwa. Na przedwojennych zdjęciach rzuca się w oczy miniona świetność tego wielokulturowego miasta. Do dziś okręg wołkowyski zamieszkuje zaskakująco duża liczba Polaków (ok. 23%), po Żydach ślad zaginął.
Pozostałości tej bujnej przeszłości zostały odnalezione w 2011 r. przez robotników zatrudnionych przy rozbiórce starej willi przy ul. Mickiewicza. Znaleźli oni dwa pudełka, a w nich 50 szklanych negatywów, dokumentujących życie rodzinne pracownicy stacji kolejowej. Zdjęcia te są tym bardziej cenne, że wykonała je niezwykle utalentowana fotografka. Jedno z nich prawdopodobnie ukazuje autorkę, relaksującą się z książką na łóżku. Więcej jej fotografii można znaleźć tutaj.
Gdy w 2011 r. znaleziono negatywy, nikt w okolicy nie był w stanie podać żadnych informacji na temat tej rodziny. Starzy mieszkańcy willi albo zmarli, albo wyjechali z Polski. Tak naprawdę nie znamy nawet nazwiska tej zdolnej fotografki.
Inną serię fotografii z Wołkowsyka stanowią portrety czterech młodych Polaków. Każde z tych zdjęć podpisane jest nazwiskiem mężczyzny, oznaczonego jako członek tajnej organizacji Czworonożni Wyzwoliciele Ojczyzny. Zdjęcia te pochodzą z archiwów NKWD, a osoby na nich widniejące zostały aresztowane jako członkowie polskiej organizacji młodzieżowej i skazane na 25 lat w obozie pracy.
Wołpa
Rodzina Matusewiczów około 1930, Aleksandrówka obok Wołpy, fotografia z prywatnej kolekcji Marii Bobilewicz
Wołpa to niegdyś ważne i cenione miasto Wielkiego Księstwa Litewskiego, ulubione letnie miejsce pobytu królowej Bony, jak również miejsce polowań króla Stefana Batorego. Nie tak dawno temu Wołpa posiadała ogromny XVIII-wieczny kościół i jedną z najpiękniejszych drewnianych synagog na Białorusi. Wojna zmieniła miejski krajobraz kompletnie. Niemal cała żydowska ludność została wymordowana w 1942 r.
W latach 50. pustoszały domy Polaków. Część z nich wyjeżdżała do Polski, resztę zsyłano do Kazachstanu lub na Workutę. Na każdym grupowym zdjęciu odnaleźć można osoby, które zniknęły, wyjechały lub nie żyją – mówi jeden z mieszkańców Wołpy.
Ci, którzy nie boją się mówić, pamiętają, że wielka białoruska poetka Łarysa Geniusz (Larysa Hienijuš) urodziła się w pobliskiej wsi Żłobowce. Odmówiła przyjęcia sowieckiego obywatelstwa i w konsekwencji nie mogła publikować, a także widywać się z synem. Geniusz jest autorką nostalgicznego wiersza poświęconego Wołpie pt. "Biały sen":
Воўпа. Дамоў ужо няма прывычных,
Цэркаўка-свечка растопла як з воску.
Вораг вайною мястэчка панішчыў,
Пакінуўшы вёску.
Teresa Kudrik, nauczycielka historii w Wołpie, prowadząca także małe szkolne muzeum, opowiada swoim uczniom o chwalebnej i tragicznej przeszłości ich miasteczka. Razem wyruszają na naukowe ekspedycje w terenie, z których przynoszą ze sobą nowe eksponaty do muzeum, fotografie oraz historie żyjących tu osób. Jednym z ich ostatnich znalezisk są dwa zdjęcia żydowskiego chłopca o imieniu Yudel. Fotografie te ukryte były na strychu przez ojca pana Gorbaczewskiego. Judel był jego sąsiadem i przyjacielem, towarzyszem dziecięcych zabaw. Gorbaczewski mówi, że nie był w stanie tych zdjęć wyrzucić.
Szperanie w archiwach rodzinnych w ramach projektu Albom.pl; fot.: Rafał Siderski.
Projekt Albom.pl został zrealizowany przez Stowarzyszenie Edukacji Kulturalnej Widok przy wsparciu finansowym polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych.
Autor: Mikołaj Gliński
Mikołaj Gliński - studiował w Instytucie Kultury Polskiej (IKP) i Instytucie Filologii Klasycznej (IFK) Uniwersytetu Warszawskiego o także na Humboldt Universitaet w Berlinie. Autor w polskiej i angielskiej wersji serwisu Culture.pl, gdzie pisze o literaturze, historii i języku (nie tylko polskim). Kontakt z autorem: mglinski@iam.pl