Mamy piękną wiosnę, takiej dawno nie było. Przyroda wyjątkowo szybko obudziła się po łagodnej zimie.
Drzewa wcześniej niż zwykle okryły się kwieciem, a delikatne listki zajaśniały wiosenną zielenią w przeróżnych pastelowych odcieniach, z odrobiną srebra, a w słońcu jasnego złota o pięknej nazwie ?Oro claro". Za naszym oknem przy ul. Kardynała Wyszyńskiego drzewa o tej porze barwią się dodatkowo czerwienią kwiatów głogu, różem rajskich jabłoni i żółcią forsycji. I wreszcie przychodzi pora na bzy, czyli wszystkie odmiany fioletów, ale też bieli.
Przed naszym oknem piękny krzew bzu, od 25 lat rozkrzewiany poprzez umiejętne przycinanie, pokrył się większą niż zazwyczaj ilością kwiatostanów i czekał, aby za parę dni pokazać się w całej swej dorodności. Jednym słowem sielanka.
Dla tych widoków warto tu mieszkać, choć nasza ulica nie jest już tak spokojna, jak dawniej. Ruch samochodowy jest tu coraz większy. Ten piękny krzew stanowi naturalną zasłonę przed kurzem i hałasem, a raczej stanowił. Tydzień temu z okładem, po powrocie do domu, zastaliśmy widok ponury: kilkanaście kikutów gałęzi uciętych na wysokości mniej więcej metra. Bez zostawionych odrostów, jednym słowem zbrodnia na żywym organizmie!
Próbując wyjaśnić, co się stało, zadzwoniłem do wydziału w urzędzie miasta odpowiedzialnego za zieleń miejską i dowiedziałem się że to nie oni, tylko zewnętrzna firma, która ma wszelkie patenty i kwalifikacje na tego typu prace. Zapytałem, czy wiedzą kiedy i jak można przycinać krzewy, które nie tylko dawno puściły soki, ale do tego prawie kwitną. Usłyszałem, że wydział wielokrotnie upominał, aby robić to wcześniej. Na pytanie, dlaczego ucięto krzew tak nisko - cisza... Nic dziwnego. Nawet jeżeli ktoś podjął decyzję, nie proszony przez mieszkańców, to tylko zwykłym lenistwem można wytłumaczyć takie cięcie.
Najbardziej wkurzające jest to, że nikt o to nie prosił, a pieniądze z naszych kieszeni trafiają do tak niekompetentnych firm, kiedy tymczasem w setkach innych miejsc, gdzie należałoby zadbać o zieleń, nikt nic nie robi.
To co działo się w zeszłym roku w Parku Wolności, dla każdego, kto przychodzi tam odpocząć, musiało być porażające. Połamane drzewa, spora część uschnięta, trawa nie koszona, a wreszcie skoszona nie zebrana, a przecież to także pieniądze publiczne, które ktoś daje za niewykonaną należycie pracę.
Nadzieja jednak w tym, że przyroda jakoś sobie poradzi z niekompetencją ludzi i za kilkanaście lat krzew powróci do dawnej świetności, choć pewności nie ma, bowiem ran nawet nie opatrzono zgodnie ze sztuką ogrodniczą.
W imieniu mieszkańców, a myślę także wszystkich, którym przyjemność sprawia spacer wśród kwitnących bzów.
Adam Grocholski