Zdaniem ekonomistow, wprowadzona niedawno w Ukrainie ustawa mobilizacyjna nie wpłynie znacząco na sytuację na naszym rynku pracy.
Polskę co prawda może opuścić część Ukraińców, ale nie będzie to zbyt duży odpływ. Gdyby zaś doszło do masowych wyjazdów, to rozwiązaniem byłoby poszukiwanie pracowników w innych krajach. Ale proces ten powinien odbywać się we współpracy państwa z pracodawcami, aby do minimum ograniczyć możliwe nadużycia. Ponadto eksperci odnoszą się do nakreślanej wizji wzrostu kosztów pracy po wyjeździe Ukraińców. Do tego uspokajają przedsiębiorców, że nawet gdyby Ukraińcy masowo opuszczali nasz kraj – co wydaje się mało prawdopodobne – to i tak sobie z tym poradzimy.
Mobilizacja na rynku pracy
Do 17 lipca br. obywatele Ukrainy mają czas na zaktualizowanie swoich danych. Dotyczy to osób zarejestrowanych do służby wojskowej, w tym mężczyzn w wieku 18-60 lat. Jeśli przebywający za granicą nie dokona formalności, będzie mieć ograniczony dostęp do usług konsularnych. Tak wynika z ukraińskiej ustawy mobilizacyjnej, obowiązującej od 18 maja 2024 roku. W przestrzeni publicznej pojawiają się opinie, że skutki tego odczują pracodawcy w Polsce. Jak prognozuje prof. Stanisław Gomułka, główny ekonomista BCC i były wiceminister finansów, te przepisy nie pogorszą w sposób znaczący sytuacji na rynku pracy. Obecnie w naszym kraju jest ¬sporo kobiet z Ukrainy. One praktycznie nie służą w armii. Część mężczyzn może wyjechać, ale nie należy spodziewać się zbyt dużego odpływu.
– To przypomina dyskusję z okresu tuż po napaści Rosji na Ukrainę i wielkiej fali ukraińskich uchodźców wojennych szukających schronienia w naszym kraju. Wówczas w mediach nie brakowało alarmistycznych opinii, że napływ Ukraińców na polski rynek pracy sprawi, iż zabraknie pracy dla Polaków, a w dodatku ciągnąć to będzie płace w dół. Ten scenariusz absolutnie się nie spełnił, wręcz stało się odwrotnie. Zwiększyło się zatrudnienie i przybyło ofert pracy. Rosły także wynagrodzenia nominalne. Choć przejściowo duża inflacja negatywnie rzutowała na realny ich poziom, to wysoka dynamika wynagrodzeń wciąż się utrzymuje i obecnie dotyczy zarówno wynagrodzeń nominalnych, jak i realnych – komentuje prof. Elżbieta Mączyńska, prezes honorowa Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego.
Jak podkreśla prof. Witold Modzelewski, były wiceminister finansów, Ukraińcy uciekli do Polski nie tylko przed wojną, ale też przed biedą i swoim opresyjnym państwem. Oni decydują, gdzie chcą przebywać. To są ich wybory, a my – jako państwo – tego nie powinniśmy w ogóle oceniać. Najlepiej będzie, jeśli zachowamy neutralność w tym zakresie. Natomiast wszelkie głosy o tym, że Polska będzie ich deportować, są bardzo źle odbierane. Ekspert zaleca zachowanie prawa gościnności.
– Nie sądzę, żeby nasze władze dokonywały jakiegoś tzw. polowania na Ukraińców. Bardziej liczymy się z tym, że może ich wyjechać więcej z Polski. Ale przedsiębiorcy nie mają specjalnie powodów do tego, aby się obawiać. Oczywiście, pomijam sprawę, czy taka ustawa jest potrzebna z punktu widzenia wojny, czy nie. Skupiamy się tylko na kwestiach dotyczących naszej gospodarki – analizuje prof. Witold Orłowski, główny doradca ekonomiczny firmy PwC.
Poszukiwanie zastępców
Pojawia się też pytanie, czy w przypadku masowych wyjazdów Ukraińców z Polski, mogliby oni zostać szybko i sprawnie zastąpieni przez inne narodowości. Zdaniem prof. Modzelewskiego, nie ma jakichkolwiek szans na taką zamianę. Jeszcze kiedyś myślano o Białorusinach, bo była też chęć z ich strony. Natomiast od pewnego czasu sytuacja wygląda inaczej, stworzyliśmy nowe bariery. Według byłego wiceministra finansów, w tej sprawie należy kierować się przede wszystkim interesem Polski. To jest teraz dla nas najważniejsze.
– Gdyby z jakichś powodów nastąpił znaczący odpływ Ukraińców z Polski, to nasze firmy prawdopodobnie odczułyby to, np. w budownictwie. Chociaż nie wykluczam, że często możemy mieć tam do czynienia z pracą w szarej strefie, więc zmiana oficjalnego statusu zatrudnienia nie byłaby aż tak odczuwalna. Gdybyśmy musieli zastąpić ich pracownikami z innych państw, to technicznie jest to realne. Moglibyśmy przyciągać więcej imigrantów z bardziej odległych krajów, choć nie doszłoby do tak masowego dopływu legalnych pracowników, jak w przypadku Ukraińców. Polska jest już jednak na tyle atrakcyjnym miejscem, że w różnych krajach znaleźlibyśmy osoby chętne do pracy u nas – dodaje prof. Orłowski.
Z kolei prof. Gomułka zaznacza, że nawet w mniejszych miejscowościach pracują obywatele państw Azji Centralnej, np. Indii czy Afganistanu. Według eksperta BCC, liczba takich osób może wzrastać, bo tu otrzymują wynagrodzenia wielokrotnie wyższe niż w swoich ojczyznach. Podaż siły roboczej jest bardzo duża. Jak przekonuje były wiceminister finansów, ważna będzie więc polityka imigracyjna sformułowana teraz przez obecny rząd. A jeśli nie pojawią się w niej radyklane ograniczenia, to nastąpi napływ imigrantów, choć nie na taką skalę, jak z Afryki na południe Unii Europejskiej.
– Jeśli mówimy o możliwości zastępowania na naszym rynku pracy Ukraińców przez imigrantów z innych krajów, to trzeba podkreślić, że proces ten wymaga dobrze przemyślanych regulacji i współpracy państwa z organizacjami pracodawców. Istotne jest zwłaszcza to, żeby nie dochodziło do sytuacji, gdy osoby otrzymujące wizę upoważniającą do przyjazdu i zatrudnienia w naszym kraju, po przyjeździe nie zgłaszają się do pracy. Przemieszczają się do innych krajów, przede wszystkim strefy Schengen. Dlatego też konieczne są przeciwdziałające tego typu potencjalnym nadużyciom, systemowe rozwiązania, regulacje dotyczące imigrantów i ich zatrudniania – stwierdza prof. Mączyńska.
Wpływ na koszty pracy
W przestrzeni publicznej pojawiają się też opinie, że ewentualny masowy wyjazd Ukraińców przyczyni się do wzrostu kosztów pracy. Jak podkreśla prof. Mączyńska, rzeczywiście imigranci dość często są tańszymi pracownikami niż Polacy. Przy tym z badań wynika, że przyjezdni wcale nierzadko i z konieczności decydują się na pracę poniżej ich kwalifikacji. Często też obejmują stanowiska, którymi nie są zainteresowani nasi rodacy. Jeśli więc wyjadą z Polski, to pracodawcy będą zmuszeni zwiększać wynagrodzenia, żeby pozyskiwać nowych pracowników. To przekłada się na wzrost płac, który w ostatnim okresie jest szczególnie dynamiczny.
– Nie powinno być znaczących problemów na rynku pracy, m.in. ze względu na sytuację w rolnictwie. W najbliższych latach głównymi producentami produktów rolnych wciąż będą gospodarstwa z powierzchnią areału powyżej 50-60, a nawet 70 hektarów. Tylko ich jest niewiele, a sporo mamy takich do 10 hektarów. W tych ostatnich wydajność pracy pozostaje niska, więc szczególnie młodzi ludzie będą poszukiwać pracy poza rolnictwem. Oni zaczną przenosić się do miast – analizuje główny ekonomista BCC.
Jak przekonuje prof. Modzelewski, droga energia, wysokie koszty pracy i brak pracowników zabijają polską przedsiębiorczość. Już teraz mamy do czynienia z masowym zjawiskiem zawieszania lub zamykania działalności gospodarczych, a dopiero przed nami 1 lipca tego roku, czyli wzrost cen energii i gazu. Później będzie katastrofa kosztowa związana z Zielonym Ładem, choć ostatnio część klasy politycznej, pod wpływem krytyki, nagle stała się jego przeciwnikami. Zobaczymy, ile w tym jest opowieści na potrzeby kampanii wyborczej i czy po wyborach do Parlamentu Europejskiego nie nastąpi kolejna zmiana stanowiska w tej sprawie. Ekspert podkreśla, że to właśnie polski przedsiębiorca jest podmiotem najbardziej restrykcyjnie traktowanym od 1989 roku.
– Cały czas mamy do czynienia ze wzrostem kosztów pracy, na co wpływ mają różne czynniki. Niewątpliwie gwałtowny odpływ Ukraińców z naszego rynku pracy skutkowałoby podniesieniem cen wielu usług. Jednak powtórzę – nie wyobrażam sobie, żeby z dnia na dzień nastąpiły masowe wyjazdy do Ukrainy czy też do innych państw – podsumowuje prof. Witold Orłowski.