Jest grudzień 2020 roku, Teneryfa, Marina St. Miguel. Temperatura powietrza: 22 stopnie, temperatura wody – o dwa stopnie mniej. Czujemy się tu bezpiecznie, nikt z nas jeszcze nie zachorował na covida, z którym świat tak bezradnie walczy. Może dzięki słońcu, oceanicznej bryzie i świeżym produktom organizm łatwiej znosi zagrożenie?
Tego nie wiem. Ale już rozumiem sens zasłyszanych od starszych znajomych opowieści o Kanarach jako wymarzonym adresie na emeryturze.
Najlepszy klimat na świecie, 5 godzin lotu i jesteś w raju na ziemi.
Przyjechałem na Teneryfę dwa miesiącu temu, żeby obejrzeć wystawiony w internecie katamaran: kupić, wyremontować, sprzedać, przy okazji wygrzać się przez chwilę na słońcu, bo w kraju zimno, paniczny lęk przed covidem… Ta spontanicznie podjęta z dnia na dzień decyzja zbiegła się z kilkoma istotnymi wydarzeniami na moim życiowym zakręcie prywatnym i zawodowym. Krótko mówiąc: nadszedł czas na reset…
Katamaran należał do Wojtka – człowieka, który 50 lat przeżył na oceanach. Jest legendą żeglarstwa morskiego, więc choćby z tego powodu – kupując właśnie ten katamaran – poczułem się zaszczycony. Wojtek nazwał go „Helena” na cześć swojej matki.
Po kilku dniach wpłaciłem zaliczkę i zostałem posiadaczem statku z „duszą”.
Początkowo plan był taki, aby przypłynąć tym katamaranem do Jastarni i wozić ludzi po zatoce. Byłem w Polsce konstruktorem rozlewniczych linii produkcyjnych. Pasjonuje mnie od zawsze naprawianie wszystkiego, co innym wydaje się niemożliwe, zbyt trudne, nieopłacalne. Dorabiałem do państwowej pensji sprzedawaniem samodzielnie naprawionych silników do łodzi, motorówek, jachtów. Znajomi mówią, że jestem pracoholikiem. Teraz wiem, że mieli rację. Mimo, że pracowałem dosłownie od świtu do nocy, czułem, że nie jestem na właściwym miejscu, że moją pracą i poświęcaniem czasu innym ludziom, zadowalałem ich potrzeby, ale ja nie stawałem się ani bogatszy, ani szczęśliwszy, mimo że wszyscy poklepywali mnie po ramieniu…
Firma pod żaglami
Pochodzę z Jaworzna, skończyłam studia ekonomiczne w Londynie i stanęłam przed dylematem – jaką przyszłość dla siebie wybrać. Wtedy zadzwonił mój tata z pomysłem otwarcia szkoły żeglarskiej na jego ukochanych Kanarach. Spakowałam się, poleciałam na Teneryfę i tak to się zaczęło… Owszem, lekka obawa była – czy spełniam swoje własne marzenia czy mojego ojca, bo przecież on mnie namówił na taką pracę zawodową. Dziś jestem pewna: To są także moje Kanary.
Od 3 lat razem z młodszą siostrą Natalką prowadzimy rodzinny klub żeglarski. Oferujemy jeszcze mało popularne w Polsce żeglarstwo sportowe. Uczymy każdego: dzieci, dorosłych, początkujących i zawodowych sportowców, prowadzimy treningi z jogą oraz specjalne szkolenia dedykowane tylko dla kobiet.
Wiele osób pyta mnie, co jest specjalnego w żeglarstwie regatowym i dlaczego nie wolę pływać na dużych jachtach. Odpowiadam, że tylko tak można poczuć prędkość, słoną wodę na twarzy i prawdziwą adrenalinę! Zresztą zobaczcie sami na: www.amarilla-sailing.eu.
Mieszkam z siostrą w marinie St. Miguel na wynajętej od Jarka „Helenie”. W wolne popołudnia wypływamy na tym katamaranie w rejs, poznajemy nieodległe plaże, porty, rozłożone wokół St. Miguel urocze knajpki z lokalnymi przysmakami.
Krawat zaczął uwierać
Z wykształcenia jestem inżynierem automatykiem, już 5 lat po studiach. Pochodzę z Poznania. Praca w korporacji, super zarobki, pewne perspektywy zawodowe w tej branży i z tymi kompetencjami… A jednak, narodziła się myśl: rzucić pozorny komfort i spróbować „przeżyć życie” po swojemu. Przygotowałem się do odejścia z firmy. Założyłem ostatni raz wyprasowaną koszulę, krawat, zrobiłem prezentację w laptopie, jak zamierzam odtąd żyć i pokazałem współpracownikom. Nikt nie zrozumiał…
Najpierw było marzenie o Karaibach. Ale takie połączone z pracą. Bo zabawa w żeglowanie bez zarabiania na życie nie ma dla mnie sensu. Pochodzę z rodziny przedsiębiorców, więc od dziecka wiedziałem, że muszę pracować na swoim. Mama prowadzi kwiaciarnię, ojciec hurtownię motoryzacyjną. Postanowiłem zarabiać na tym, co kocham: na żeglowaniu po morzach. Już 4 lata udaje mi się żyć po mojemu. Tutaj koszule zakładam lniane, suszone na wietrze, lekko pogięte, jak na len przystało. Może kiedyś ubiorę taką nienagannie wyprasowaną, białą – do ślubu. Bo marzy mi się życie z dobrą żoną i rodziną. Może na wodzie? Jeśli ktoś chce ze mną popływać, wystarczy napisać: mc@sailingdelight.com.
Moim zajęciem w St. Miguel jest zarządzanie kilkoma nowoczesnymi jachtami. Należą one do polskich przedsiębiorców, którzy pływają na nich raczej rzadko, bo – wiadomo – ciężko pracują i nie mają czasu na wypoczynek. Jachty można zatem wynająć i tym się właśnie trudnię: dbam o nie, naprawiam, pływam z załogami. Zwłaszcza teraz klientów mam więcej, bo sporo freelancerów potrafi i może pracować zdalnie, z jachtu. Coraz częściej przylatują na Kanary przedsiębiorcy, którzy z powodu ograniczeń covidowych nauczyli się zarządzać firmą, korzystając z wygodnego „Teams-a” czy innych platform. Teraz spotykamy na Teneryfie wielu polskich narciarzy, którym zabroniono w grudniu poszusować w Austrii czy we Włoszech, więc postanowili zamienić narty na skutery wodne. Jarek, który dołączył do naszej mariny, pomógł mi naprawić silnik, z którym nikt do tej pory sobie nie umiał poradzić. Wiadomo, najlepsi fachowcy to Polacy…
Miał być jeden tydzień
Poznałem tych młodych ludzi nieprzypadkowo w marinie St. Miguel, gdzie cumuje mój wyszukany na OLX-ie katamaran „Helena”. Miałem tu spędzić jedynie tydzień, na taki okres wykupiłem bilet lotniczy i ubezpieczenie turystyczne. Dziś wiem na pewno, że spędzę tu dłuższy i może najważniejszy kawałek zawodowego życia. Miejscówka znakomita, bo zaledwie 10 minut od lotniska. Żyjemy tu jak w przysłowiowej „komunie”: jeden kupił pomidory, drugi oliwę, a trzeci wie, jak przyrządzić, żeby wyśmienicie smakowało – to może brzmi żartobliwie, ale tak jest. Dodam, że gotowanie wspólnych posiłków na jachcie ze świeżych produktów teneryfskich bardzo jednoczy ludzi. Codziennie sobie pomagamy, współpracujemy. Maciek jest świetnym kapitanem i menagerem. Dziewczyny znają znakomicie język angielski i hiszpański, więc uczę się od nich. Po raz pierwszy spróbowałem, co to jest joga. Przedtem uważałem jogę za jakieś babskie fanaberie.
Koniecznie trzeba wymienić w naszym zespole Francuza. Quentin pochodzi z Lille, posiada w miejscowej marinie wypożyczalnię skuterów wodnych. Pewnego dnia, przechodząc obok niego, zauważyłem, że nie może naprawić jakiejś usterki. Mimo, że po francusku potrafię wymówić jedynie „je team”, od tamtego dnia już u niego pracuję. Dzięki moim kompetencjom Quentin poszerzył swoje usługi o serwis motorowodny. Porozumiewamy się za pomocą tłumacza google.
Codziennie poznajemy kogoś interesującego, kto przybył tu z Polski po raz pierwszy albo przybywa stale od lat. Ania i Kuba wylecieli dziś do Malagi, skąd transportują jacht na Teneryfę, bo też świadczą podobne usługi jak Maciek. Darek przyjechał się rozejrzeć za ziemią do kupienia. Jego marzeniem jest zbudowanie tu domu „do góry nogami”, atrakcji dla turystów. Mieszkańców mniej lub bardziej tymczasowych bądź stałych w naszej „komunie” na marinie przybywa.
To jest dobry czas
Dlaczego postanowiliśmy napisać o sobie? Jednym z powodów jest dodanie odwagi wszystkim, których paraliżuje strach przed zmianą, przed podejmowaniem ryzyka. Innym powodem jest pokazanie swojego przykładu: zamiast męczyć się na siłę w środowisku, w którym się dusimy, nie rozwijamy, warto podjąć próbę poszukania ciekawszych dróg, lepszych pomysłów na spędzenie własnego życia. Zauważyliśmy, że pomimo różnic wieku, wykształcenia, pochodzenia, umiejętności, łączy nas wola pomagania, wypracowywania wspólnej oferty biznesowej.
Jeśli macie ochotę poczuć się podobnie, spróbować przeżyć fajne chwile „w domu na wodzie”, podczas gdy w kraju zimno i smutno, zapraszamy. Zwłaszcza teraz, gdy koronawirus osłabił nasze siły i odporność, warto poczuć w płucach świeżą porcję powietrza znad oceanu i zażyć kąpieli w słonecznej witaminie D. Pomożemy znaleźć odpowiedni jacht do wynajęcia albo tani apartament, jeśli wolicie spędzić urlop na lądzie. Wypłyniemy we wspólny rejs, nauczymy żeglowania, potowarzyszymy podczas zakupów w lokalnych marketach, porozmawiamy z miejscowymi po hiszpańsku.
Może ten pierwszy raz będzie okazją do przemeblowania życiowych mniejszych i większych spraw, podobnie jak to się wydarzyło w naszym przypadku?
Zapraszamy do mariny w St. Miguel na Teneryfie: Jarek, Maciek, Kinga, Natalia.
Zanotowała: Teresa Kudyba