Zielenią drzew oraz błękitem strug i jezior niegdyś zachwyciły Wyczółkowskiego, dziś inspirują architektów. Podobno mieszkają tu dobre i psotne duchy, a pod sosnami Napoleon miał zakopać swoje skarby.
Wdecki Park Krajobrazowy, Bory Tucholskie, fot. Wojciech Wójcik/Forum
Wojska francuskie zmierzały na wschód przez Bory Tucholskie. "Jest tu 3/4 zimy, 1/4 lata, 3/4 lasu i 1/4 piasku" – miał powiedzieć Bonaparte w 1812 roku. Wytyczony (i udokumentowany historycznie) przez niego szlak z Tucholi do Osia nosi nazwę "drogi napoleońskiej". Wielka Armia – zdziesiątkowana, ale bogatsza o skarby Kremla – wracała do ojczyzny również przez Bory. Wyczerpani żołnierze porzucali w lesie złote ruble. Według legendy Napoleon odpoczywał pod jedną z sosen (nazwaną później jego imieniem), pod którą zakopał swoje zdobycze.
Skarbem Pomorza są Bory Tucholskie z gęstymi, głównie sosnowymi lasami (ponad 250 tys. ha), malowniczymi wrzosowiskami, fragmentami pierwotnej puszczy, torfowiskami, 25 rezerwatami przyrody, 4 parkami krajobrazowymi i niemal tysiącem jezior. Leżą w dorzeczu rzek Brdy i Wdy, na terenie Równiny Tucholskiej i Równiny Charzykowskiej. Dzika przyroda, trasy spływów kajakowych i wiele innych atrakcji od lat przyciągają żądnych przygód turystów i artystów. Jakie tajemnice skrywają bory?
Sosnowa oaza
Kościół Podwyższenia Krzyża Świętego w Leśnie, fot. Pleple2000/Wikimedia.org
Na jej widok smukłe sosny kłaniają się i głośno szumią. Ona sama wygląda jak jedna z nich – jej strój jest odbiciem boru: nosi szatę koloru pnia sosny przewiązaną zielonym pasem z igliwia, na głowę wkłada diadem z szyszek. Tę miłą staruszkę okoliczni mieszkańcy zwą Borową Ciotką. Według demonologii borowiackiej jest dobrym duchem lasu. Tych, którzy niszczą drzewa, zamienia w jałowce, a zbłąkanych gości w swoim drewnianym dworku.
Bory Tucholskie przez wieki dostarczały surowca do budowy domów na Pomorzu. Grube, tanie i łatwe w obróbce drewno sosnowe umożliwiało postawienie obiektów trwałych, odpornych na wilgoć, drobnoustroje czy owady. Do drugiej połowy XIX wieku Kaszuby – zwłaszcza południowe i środkowe – oraz Kociewie usłane były drewnianymi chatami o zwartej bryle, z dwuspadowym dachem, często z charakterystycznymi dla regionu podcieniami. Miejscowi nazywali je "wystawką", gdyż wystawiano tam różne sprzęty i narzędzia. W krajobrazie dominowały chałupy zrębowe, których belki układano jak puzzle – ich końce ociosywano na rybi ogon (elementy o przekroju trapezu równoramiennego nachodziły na siebie, tworząc kąt prosty). Niewielkie okna chroniły przed utratą ciepła. Doktor medycyny Kazimierz Karasiewicz, podróżnik i autor pierwszego przewodnika po Borach Tucholskich z początku XX wieku pisał:
W dawniejszych czasach brano do budowy domów drewnianych wielkie pnie sosnowe, które na powierzchni obcinano siekierą, a na końcach nacinano i układano jeden pień na drugim (nazywają je domy z balów). Szpary między jednym pniem a drugim zalepiano gliną albo mchem. W nowszych czasach, kiedy drzewo podrożało, przecinano piłą pnie na dwie części i z połówek tych stawiano ściany tańsze, lecz cieńsze. […] Żelaza przy tych budowlach wcale nie używano, nawet gwoździe i klamki do drzwi wyrabiano z drewna.
Będąc w środku borowiackiej chaty, można poczuć się jak w lesie: sosnowe ściany bielone wapnem, wydélowana podłoga (wyłożona deskami zwanymi délami), kosze, krzesła, a nawet dzbanki nieprzepuszczające wody wyplatane z korzeni jałowca, świerku i sosny. Wnętrze z reguły było jednoizbowe (wersja dla uboższych) z kilkoma komorami pełniącymi funkcję kuchni i spiżarni. Na więcej pomieszczeń mogła pozwolić sobie drobna szlachta, a jej domy tytułowano dworkami. Poza chatą mieszkalną w zagrodzie znajdowały się stodoła i inne budynki gospodarcze, których tworzywem również były drzewa iglaste z okolicznych lasów.
Chociaż w połowie XIX wieku zaczęło upowszechniać się budownictwo murowane, jeszcze do lat 60. ubiegłego stulecia tradycyjna architektura drewniana stanowiła od 15 do 40 proc. wszystkich budynków na Kaszubach. Dziś nieliczne wsie Borów Tucholskich i okolic można uznać za żywe skanseny (m.in. domy we wsiach Kasparus, Krąg czy kościół w Leśnie – jedna z najlepiej zachowanych drewnianych świątyń na kaszubskiej ziemi). Znacznie łatwiej znaleźć atrakcyjną turystycznie ofertę drewnianych domków letniskowych, mających niewiele wspólnego z borowiacką chatą.
Dom na Kaszubach, Gowidlino, 2016, projekt: Grzegorz Layer, fot. Grzegorz Layer/https://grzegorz.layer.com.pl
Zdarzają się jednak współczesne, architektoniczne perełki nawiązujące do tradycji. Jedną z nich jest "Dom na Kaszubach" nad Jeziorem Gowidlińskim, zaprojektowany przez Grzegorza Layera. Mimo niewielkiej powierzchni 67 m kwadratowych, udało się uzyskać funkcjonalną przestrzeń. Katowickiemu architektowi zależało na prostym, ekonomicznym i całorocznym obiekcie, który korespondowałby z lokalną zabudową i naturą. Stąd wybór niegdyś powszechnie stosowanego w regionie materiału – drewna sosnowego. Na stronie Layera czytamy:
Z zewnątrz dom jest czarny, aby harmonijnie wpisać się w otoczenie. Dla kontrastu we wnętrzach zastosowano drewno w naturalnym kolorze. Nieregularnie rozmieszczone okna doświetlają wszystkie pomieszczenia oraz kadrują różnorodne widoki na otaczający krajobraz.
Tam, gdzie ludzie ugoszczą
W lasach można spotkać czarownice, błędne ogniki, pokutujące dusze, różne straszki i krasnoludki – przynajmniej tak twierdzą rdzenni mieszkańcy Borów Tucholskich. Typowy Borowiak w mowie upodabnia się do Kaszuba (choć uważne ucho wyłapie też cechy dialektu wielkopolskiego), w wyglądzie przypomina las (nosi strój we wszystkich odcieniach zieleni i brązu), osobowością dorównuje pustelnikowi. Zdaniem regionalisty Juliana Rydzkowskiego:
Życie wśród cichych Borów nie sprzyja rozwojowi życia towarzyskiego. Borowiak stał się małomówny, ostrożny i nieufny.
Przywołany już Karasiewicz podkreśla:
Lud sam kocha wolność i niezależność. Na piaskach Borów Tucholskich nie zaznał poddaństwa, siedzi od wieków na swych zagrodach. Nie całuje nikogo w rękę; widać w Borowiaku dumę, pewność siebie i szacunek dla własnej osoby.
Jezioro Lipskie, Bory Tucholskie, fot. Marek Angiel /PAP
Las miał być nagrodą pocieszenia za jałowe gleby nienadające się do uprawy. Borowiacy eksploatowali go na wszelkie możliwe sposoby. Żywica z sosny służyła im do wyrobu kleju i lekarstw, a sok z brzozy działał jak kosmetyk. Poza myślistwem, zbieraniem grzybów i jagód oraz wyrębem drzewa i fliską (flisactwo polega na zwożeniu z lasu drzewa nad rzekę i spławianiem do tartaków) trudnili się wydobyciem bursztynu, smolarstwem i bartnictwem. Jeszcze przed rozbiorami Polski pszczelarstwo było głównym sposobem użytkowania borów. Za ule służyły stare sosny, w których od wschodniej strony wycinano otwór, a następnie zamykano go deską z tzw. ocznikiem (szparą dla pszczół). Miodu było pod dostatkiem dzięki licznym wrzosowiskom i kwiatom. O tym, jak poważnie pszczelarze traktowali swoje zajęcie może świadczyć fakt, że w cechach bartnych funkcjonowały dość surowe prawa: za kradzież groziło powieszenie, a zniszczenie barci (cudzej lub własnej) skutkowało wyrwaniem wnętrzności. Do dziś na Pomorzu pszczołę uważa się za świętą.
Mimo życia w odosobnieniu, Borowiacy to dość gościnna społeczność. Często można od nich usłyszeć: "Las was powita, a ludzie ugoszczą". Ich mowa jest gwarą przejściową: poza wpływami kaszubskimi (z północy) i wielkopolskimi (z południa), występują elementy języka Kociewiaków (ze wschodniej strony) oraz Krajniaków (południowo-zachodni sąsiedzi). Z tego też względu brak tu typowych cech lingwistycznych tylko dla tej grupy etnicznej, a niektórzy językoznawcy podważają zasadność stosowania terminu "gwara". Warto jednak zwrócić uwagę na kilka faktów. Kaszubią Boracy (mieszkańcy okolic Chojnic, Konarzyn i Swornegaci), ale Borowiacy Tucholscy już nie (powiat tucholski, okolice Czerska i Rytla). Nie mazurzą, ale siakają, np. mówią śnurek zamiast sznurek. Lubią końcówkę -ów, szczególnie w dopełniaczu liczby mnogiej rzeczowników (brzózków, gruszków, kozów, żniwów). Słówka charakterystyczne dla Borowiaków (brzad – suszone owoce, czarne łebki – podgrzybki, gbur – zamożny chłop, gospodarz, klafciarz – robotnik leśny, kurzejki – grzyby kurki) czasem występują w innych częściach Polski. Jeszcze dziś najstarsi mieszkańcy borowiackich wiosek kultywują mowę przodków, a ich kulturę można poznać, odwiedzając Muzeum Borów Tucholskich w Tucholi, sercu regionu.
Iść za cisem
Rezerwat przyrody "Cisy Staropolskie im. Leona Wyczółkowskiego", fot. A.A. Kobus/Forum
Niektórzy wierzą, że bór zamieszkuje także Leśna Królowa – kto raz ją ujrzy, służy jej do śmierci. Być może to ona swym pięknem oczarowała w międzywojniu Leona Wyczółkowskiego, który od świtu do zmierzchu malował cisy z rezerwatu w Wierzchlesie. Siedemdziesięcioletni artysta upodobał sobie dworek w Gościeradzu pod Bydgoszczą, skąd z zaprzyjaźnionym leśnikiem Kazimierzem Szulisławskim wyruszał do pobliskich Borów Tucholskich. Namiętnie odwzorowywał największe naturalne skupisko cisów w Europie, które określał "Świętym Gajem". Najstarsze okazy liczą niemal 700 lat, a ich siłę doskonale widać na mrocznych grafikach Wyczółkowskiego: potężne pnie i powyginane gałęzie lśnią w kontrastowym świetle. Szulisławski wspominał:
W Świętym Gaju bywał Wyczółkowski wiele razy, zawsze do niego tęsknił, czule witał, a jeszcze czulej się z nim żegnał. Sama myśl o wyjeździe do cisów wywoływała u Wyczółkowskiego dziwne podniecenie. A gdy mu rozłożyłem jego sprzęt malarski i gdy zasiadł do pracy, często w nerwowym rozgorączkowaniu dostawał wypieków na twarzy.
Leon Wyczółkowski, "Cis" (z Borów Tucholskich), 1931, fot. Muzeum Narodowe w Warszawie
Krajoznawcze wycieczki do borów zaowocowały około setką szkiców wykonanych głównie kredą i tuszem. Wyczółkowski sportretował m.in. "Chrobrego", czyli najstarszy okaz w rezerwacie (rysunek został nagrodzony na wystawie w Wenecji) i "siostrzane sosny", których wizerunek poprawiał jeszcze na łożu śmierci. Sam nadawał nazwy bohaterom ilustracji – towarzyszami cisowego króla byli "Kochankowie", "Parasolka" czy "Orzeł". Uroczysko cisów nazwano imieniem artysty i objęto ochroną.
Pustynia w puszczy
Zły duch lasów to krańcich albo sréla. Borowiacy obwiniają go za wszystkie gwałtowne zjawiska atmosferyczne. Latając na miotle i tańcząc do upadłego, kręci powietrzne wiry. W nocy z 11 na 12 sierpnia 2017 roku pokazał swoją prawdziwą naturę. Huraganowy wiatr, który przeszedł przez Polskę od Dolnego Śląska po Wybrzeże, zniszczył 80 tys. ha lasów. W Borach Tucholskich skutki nawałnicy najbardziej odczuło Nadleśnictwo Rytel – zniszczenia oszacowano na 1,586 mln metrów sześciennych drewna. W jedną noc utracono więc tyle drewna, ile w niezaburzonych warunkach gospodarowania pozyskano by w ciągu 15-20 lat. Drzewa obalone przez wichry Borowiacy nazywają wywrótami, a te uschnięte – suszkami. Tamtej nocy sosny łamały się jak zapałki, a w niewielkiej miejscowości Suszek zginęły dwie harcerki.
Skutki nawałnicy z nocy z 11 na 12 sierpnia, 2017 roku. Na zdjęciu: Powalone drzewa na terenie Borów Tucholskich, fot. Paweł Wyszomirski/Forum
Po ponad trzech latach od klęski żywiołowej dawne tereny leśne wyglądają jak wielkie cmentarzysko: wyrwane korzenie, uschnięte pnie, samotne sosny i cisza. Pośrodku niczego postawiono nawet wieżę w leśnictwie Młynki z platformą widokową na obszary poklęskowe, a trasa rajdów nordic-walking przez te tereny liczy 10 kilometrów. Do większości lasów wstęp nadal jest wzbroniony – jeszcze nie uporano się ze skutkami nawałnicy. Nadleśnictwo Rytel planuje przeznaczyć około 44 mln sztuk sadzonek, głównie sosen zwyczajnych (32 mln sztuk), ale też dębów (7 mln), buków, brzóz i innych, by przywrócić dawny blask (i szum) zniszczonym borom.
Źródła: J. Knyba, "Budownictwo ludowe na Kaszubach", Gdańsk 1987; "Park Narodowy Bory Tucholskie" red. J. Banaszak i K. Tobolski, Charzykowy 2002; T. Sadkowski, K. Szarejko, "Chata za miastem. Na Kaszubach i Kociewiu", Gdańsk 1978; E. Sekuła-Tauer, "Leon Wyczółkowski", Wrocław 2001; B. Sychta, "Kultura materialna Borów Tucholskich", Gdańsk-Pelplin 1998; borytucholskie.net, grzegorz.layer.com.pl, dialektologia.uw.edu.pl.
Autorka: Agnieszka Warnke
Absolwentka filologii polskiej, dziennikarstwa i Podyplomowych Studiów Menedżerów Kultury. Miłośniczka reportażu. Niepraktykująca wyznawczyni fotografii.