Z Anną Dziewit-Meller rozmawiają - Agnieszka Jadczyszyn i Ilona Klejnowska-Kamińska
Czy książce potrzebny jest PR?
Z jednej strony jako autorka marzyłabym o tym, aby książce nie był potrzebny PR. Chciałabym, aby dobra literatura broniła się sama i nie wymagała dodatkowego wsparcia w promocji i sprzedaży, to jest jedna strona medalu. Druga strona medalu to fakt, że sama uprawiam ten PR promując różne książki, między innymi poprzez profil BukBuk. Lata pracy już w tym biznesie, począwszy od studiów, podczas których pracowałam w piśmie literackim nauczyły mnie, że w Polsce mamy ogromną inflację tytułów, a rynek wydawniczy jest bardzo trudny i płytki. Dobre tytuły giną bez echa. Jest bardzo mało osób, które chcą czytać, co potwierdzają badania Biblioteki Narodowej. Czytelnictwo utrzymuje się na niskim poziomie, z tendencją spadkową. Autorzy na różne sposoby zachęcają czytelników, aby sięgali po ich książki. Często publikują, a przy okazji udzielają się w mediach. PR stał się częścią tego biznesu.
Ten PR widoczny jest też w mediach społecznościowych. Młodzi ludzie fotografują się już nie tylko z kawą, ale również z książką.
Rzeczywiście obserwujemy pewien nowy trend – snobizm na czytanie. Co przekłada się między innymi na pokazywanie się z książkami. Pamiętam przecież badania, zlecone kilka lat temu przez doradców politycznych, które wykazały, jakoby politycy nie powinni fotografować się na tle książek. W ocenie ankietowanych taki polityk nie wzbudzał sympatii, ponieważ uznawano, że się „wywyższa”. Ten przykład pokazuje, że książka potrafi wywoływać negatywne emocje. Było to jednak kuriozalne. Jestem zwolenniczką promowania książek poprzez zdjęcia w mediach społecznościowych, tak jak promuje się konkretne miejsca czy ulubioną kawę.
Czy to oznacza, że czytamy?
Nieczytanie powoduje na przykład utratę umiejętności ładnego mówienia po polsku, co przekłada się na stosowanie okropnych klisz językowych. Konsekwencją tego są negatywne i wulgarne wpisy w mediach społecznościowych.
Twitty i posty rezonują bardziej niż artykuły prasowe czy fragmenty książki.
Artykuły prasowe czy książki potrzebują zaangażowania czytelnika i poświęcenia większej ilości czasu. Dziś tego zaangażowania jest mało, bo jesteśmy potwornie zabiegani i zapracowani. W części artykułów krążących w sieci jest na przykład podana informacja, ile czasu zajmie czytelnikowi przeczytanie danej treści i to jest znak dzisiejszych czasów. Każdy walczy o naszą uwagę, a zazwyczaj wygrywają artykuły, które są krótsze, niosą za sobą emocje i są sensacyjne. Kiedyś literatura była takim bodźcem do prowadzenia debat z udziałem ekspertów oraz osób posiadających wiedzę w konkretnym zakresie. Dziś Internet sprawił, że debata prowadzona jest przez anonimowych użytkowników sieci, nie ma w niej głębszej refleksji oraz rzeczowych argumentów. Litery i pisanie stały się narzędziem do tworzenia kolejnych obraźliwych wpisów. A tak być nie powinno.
Co zatem dorośli mogą zrobić dla przyszłych pokoleń, aby pokazać im, że czytanie jest wartością i ubogaca język?
Nie ma złotej rady jak efektywnie zaszczepić w dziecku potrzebę czytania. Znam przykłady rodzin, w których rodzice czytali dzieciom, a jednak w dorosłym życiu, dzieci te nie sięgają po książki. Mimo wszystko uważam, że ważne jest czytanie dziecku oraz pokazywanie własnym przykładem, że książka jest stałym elementem życia codziennego. Odbywam wiele spotkań autorskich z dziećmi i ich rodzicami i widzę zaangażowanie dorosłych oraz dzieci w poznawanie świata poprzez literaturę.
Kto jest uczestnikiem takich spotkań autorskich?
Na moje spotkania autorskie przychodzą rodzice z dziećmi, którzy wiedzą kim jestem. Znają moją twórczość i zazwyczaj przychodzą z konkretnymi pytaniami. Jeżdżę również po szkołach w małych miejscowościach. Na te spotkania przychodzą młodsze dzieci, które wciąż lubią czytać i chodzić do szkoły. Starsze już nie. Mogłabym namalować granicę w momencie, w którym zaczyna następować rozbrat ze szkołą oraz edukacją, a co za tym idzie i książką. Myślę, że szkoła ma ogromny udział w mordowaniu przyjemności z czytania. System edukacji polega na przerabianiu lektur. Dla nastoletnich czytelników to za mało. Oni potrzebują większego zaangażowania oraz przygody, którą mogą przeżyć za sprawą książek i lektur. Obecny system edukacji tego niestety nie gwarantuje, przez co systemowo zniechęca młodzież do czytania.
Czy dostrzega Pani różnicę pomiędzy dziećmi z małych miast a dużych?
Nie. Nie ma utrudnionego dostępu do książki nawet w małych miejscowościach. To bardzo pozytywne zjawisko. Oczywiście jest to uzależnione od działalności miejscowych bibliotek. Jestem wielką fanką bibliotekarek polskich. Uważam, że jest to bardzo niedoceniona grupa zawodowa. Bywałam w wielu bibliotekach, również w małych miejscowościach i widziałam jak z zaangażowaniem i wielkim sercem bibliotekarki przyciągają ludzi i młodzież do bibliotek oraz zachęcają do czytania. Mam ulubioną bibliotekę, po drodze z Warszawy do Wrocławia w Sokolnikach. Dzieci i młodzież po szkole, zamiast iść na przystanek czy do domu, idą do biblioteki. Dzięki osobom tam pracującym czują się potrzebne i wysłuchane.
Czy w Polsce bibliotekarstwo wciąż się rozwija? Był taki czas, że zamykano biblioteki.
W lokalnych społecznościach biblioteki odgrywają ogromną rolę. Często spotykam się z komentarzami, że pełnią one na przykład funkcję wsparcia, w tym psychologicznego dla dzieci i ich rodzin. Biblioteki to także miejsca spotkań autorskich i wydarzeń kulturalnych. To ważne punkty na mapie gmin. W mojej ocenie władze lokalne mają coraz większą świadomość, że prężnie działająca biblioteka to dobrze wydane pieniądze. Gdyby wszystko działało w Polsce tak jak biblioteki…
To co nie działa?
Książki żyją za krótko. Płytkość tego rynku powoduje, że ciągle trzeba zarzucać czytelników nowymi tytułami. Cały czas produkować nowości, najlepszą książkę roku, najważniejszy debiut od czasów…itd. Jako autorce najbardziej mi przeszkadza potrzeba nieustającego pobudzania klienta. Ileż można być twórcą, ileż można być na wysokich obrotach. Trzeba też czasami usiąść i spokojne zastanowić się nad tym czego się chce. Często mam wrażenie, że książki moich znajomych mogłoby być dużo lepsze, gdyby ich tak nie przyciskano – już musisz kończyć”, „za tobą kolejka”, a to nie jest fabryka ani piekarnia, to jest tworzenie literatury. Ten pośpiech i krótki żywot tytułu, oraz niestety ciągły brak ustawy o jednolitej cenie książki sprawia, że książki są już przecenione zanim się ukażą. Przykro jest widzieć nową książkę już przecenioną w internetowej księgarni. Gdy do sklepów wchodzi nowa kolekcja ubrań to nie ma na nie przeceny. Książka jest więc niejako wyjątkowo „beznadziejnym” produktem, który jakoby nie sprzeda się w normalnej cenie.
To, ile jesteśmy w stanie zapłacić za książkę?
Polski rynek jest trudny. To za co klienci płacą w księgarni, tylko w części trafia do wydawcy, a autor jest ostatni w kolejce po pieniądze.
A książka w supermarkecie? Coraz częściej możemy je tam zobaczyć.
Tak, oczywiście wszyscy chcielibyśmy sprzedawać książki w twardych okładkach, pachnące drukiem. Jednak z drugiej strony fajnie jest w ogóle sprzedawać, więc supermarkety są ważnym trendem. W jednym z popularnych supermarketów widziałam ostatnio literaturę piękną, po którą mogą sięgać na przykład mieszkańcy miejscowości, w których nie ma już żadnej księgarni. Warto jednak zauważyć, że są miejsca na mapie Polski, w których książki dobrze się sprzedają w księgarniach. Do nich należy Mrągowo. Nieduża wakacyjna miejscowość, w której mieści się od lat Księgarnia Współczesna, oferująca wszystkie najważniejsze tytuły. Większość książek, które kupuję są właśnie z Mrągowa.
A festiwale?
Festiwale mają dla nas autorów duże znaczenie. To jeden ze sposobów na promocję swoich tytułów. Cieszy nas, że ludzie chcą na nie przyjeżdżać i uczestniczyć w spotkaniach autorskich. To bardzo budujące.
W jakim kierunku zmierza literatura?
Jest dużo ciekawych nowych głosów. Jednym z nich jest laureatka nagrody Nobla – Olga Tokarczuk. Dzięki tej nagrodzie i docenieniu polskiej pisarki, zwiększyło się zainteresowanie polską literaturą oraz Polską jako tematem. Jestem dobrej myśli. Kobiety w środowisku piszącym wywalczyły sobie bardzo dużo. Nasza sytuacja jest lepsza niż kobiet, piszących w latach 90.
Czy to dlatego, że kobiety coraz efektywniej potrafią manifestować swoje zdanie i nie boją nazywać się feministkami?
Wbrew pozorom jest jeszcze dużo kobiet, które nie są gotowe, aby określać siebie jako feministki, a jednocześnie popierają równościowe postulaty. Jest dużo świetnych dziewczyn, które zaangażowały się w działania na rzecz kobiet, na przykład ruch czarnych parasolek. One nie wzięły się znikąd. Środowiska kobiece otworzyły się na dialog i współpracę, nie przyjmują już tylko pozycji obronnej, ale wywołują istotne tematy z punktu widzenia praw kobiet. To są ważne zmiany, które wpływają na postrzeganie kobiet i ruchów kobiecych.
Jak dziś są postrzegane kobiety?
Jakiś czas temu prowadziłam spotkanie z seksuolożkami, bohaterkami książki Marty Szarejko. Rozmawiałyśmy o rolach stereotypowo przypisanych kobietom. Zostałyśmy określone jako słabsza płeć, dlatego czasem ulegając tym absurdalnym stereotypom, boimy się zwrócić uwagę czy jasno sprzeciwić pewnym zrachowaniom, które nam nie odpowiadają. Podczas tego spotkania jedna z uczestniczek, poprosiła o pomoc. Pracuje w branży budowlanej, w męskim, bardzo specyficznym środowisku. Jak sama zaznaczyła seksizm dnia codziennego odbiera jej chęć do życia. To wciąż występujące zachowania a niestety kobiety nadal nie potrafią zebrać się na odwagę, aby powiedzieć stanowcze „NIE”. Czasami ciężko mi doradzać w takich tematach, bo ja przeszłam taką drogę i wiem, jak bywa to trudne. Niestety, każda społeczna zmiana pozostawia jakieś ofiary za sobą, ja osobiście czuję się superwzmocniona, bo powiedziałyśmy wprost, że sobie czegoś nie życzymy. Wierzę, że w końcu uda się osiągnąć sukces w tym zakresie, choć i tak już jest lepiej.
Hillary Clinton w swojej ostatniej książęce napisała o tym jak ciężko pokazać kobiecą siłę. Kiedy mówisz podniosłym głosem to zostajesz określana jako histeryczka, a kiedy się uśmiechasz to znaczy, że jesteś słaba. Jak dziś pokazać siłę?
Nie znam dobrej odpowiedzi na to pytanie. Kobiety, które były wychowywane na grzeczne dziewczynki (zawsze nóżka na nóżkę) i wmawiano im, że grzeczność jest ich największą wartością mają ogromny problem z tym, aby wyrazić swój sprzeciw. Postawienie sobie granicy jest ważne, ale wciąż stanowi ogromne wyzwanie. Myślę, że pewne rzeczy nie są nam uświadomione na przykład jak ktoś zachowuję się w sposób seksistowski, to on wcale nie musi sobie zdawać z tego sprawy. Warto się temu przeciwstawiać i pokazywać przykłady, tych którzy z tymi stereotypami walczą.
Temu miała służyć książka „Damy, dziewuchy, dziewczyny”?
Mam syna i córkę i pisałam tę książkę z myślą o ich dwojgu. Chciałam, aby mój syn też miał poczucie tej narastającej przez dziesiątki i setki lat nierównowagi jaka jest pomiędzy kobietami a mężczyznami. Białe plamy w historii nie wynikają z istoty kobiecości tylko z istoty patriarchalnej – nie bójmy się tego słowa. Same książki niczego nie zmienią, ale mam poczucie, że w pewnych środowiskach wytworzyła się już pewna masa krytyczna. Kobiety pytają „co z nami?” i to jest bardzo pozytywne. Spotkałam się ostatnio z zastrzeżeniami z różnych stron, że „Teraz tylko te dziewczyny i dziewczyny, ileż można?!”. Mam na to dobry argument. Nadal nie ma równości pomiędzy płciami. Nie chodzi o to, aby pokazać, że kobiety są lepsze. Nie są lepsze ani gorsze, po prostu są równie ważne i to jest kluczowe. Marzy mi się, żeby więcej kobiet miało nazwy swoich ulic w Warszawie czy pomniki. Najważniejsze jest to, żeby te braki zacząć wypełniać. Na razie nie widzę tego. Myślę, że nasze córki i nasi synowie długo jeszcze będą na ten temat dyskutować.
Jak to jest w polityce? Istnieje parytet?
Kobieta w polityce uznawana jest za słabą. Oglądając telewizyjne debaty widzę, że nie ma w nich żadnej kobiety, dyskutują tylko garnitury (panowie politycy). Najwidoczniej przedstawiciele danej formacji politycznej sądzą, że kobiety po prostu gorzej wypadną, że odbiorcy źle to odbiorą. Przecież nie można wystawić baby przeciwko mężczyźnie. Dla mnie to jest właśnie symbol sytuacji w polskiej polityce. Przykład Hillary Clinton i Angeli Merkel pokazuje, że kobieta polityczka była tu potrzebna, ale w figurze czarownicy. To była mocna rola kolegów, którzy je obsadzili na tych stanowiskach.
Na czym skupia się uwaga jak Angela Merkel przyjeżdża do Polski…
Na tym w co jest ubrana, jakie ma włosy i minę. Nie ulega wątpliwości, że strategie unieważniania kobiet zawsze są takie same. Skupia się na jej wyglądzie. Trzeba to wszystko sobie uświadamiać. Uważam, że poznanie tych mechanizmów jest bardzo ważne, żeby zauważać pewne schematy. Dopiero jak to zaczynamy wyraźnie widzieć to jesteśmy w stanie przeciwko temu zaprotestować. Sama też się tego uczę i od jakiegoś czasu widzę coraz więcej. Kiedy chcesz zabrać głos, kiedy chcesz coś napisać, chcesz się wypowiedzieć to nagle okazuję się, że nie masz do tego prawa, bo jesteś kobietą. Jest takie silne przekonanie wkładane kobietom do głowy, że to co ma do powiedzenia nie jest aż tak ważne, a może być ewentualnie uzupełnieniem dyskusji.
Czy to nie jest czasami tak, że kobiety kobietom robią pod górę?
Tak, to wszystko wynika z braku równości. Jak się już wdrapiesz na ten szczyt to znaczy, że naprawdę przeszłaś długą drogę. Takie trzymanie sojuszy z mężczyznami zapewnia byt. Dlatego kobiety decydują się na takie koalicje, z czystej kalkulacji i potrafią zaszkodzić innym, również kobietom.
Rozmawiały
Agnieszka Jadczyszyn
Ilona Klejnowska-Kamińska