Badacz i krytyk architektury Grzegorz Piątek opowiada o dwóch Warszawach, o powrotach do ruin, mitach związanych z odbudową i o tym, czy podnoszenie stolicy z gruzów w ogóle się udało.
Zdjęcie: Odbudowa Warszawy, Starówka, 1946, na zdjęciu: murarz i jego pomocnik, rep. FoKa/Forum
Jak wyglądała Warszawa w styczniu 1945 roku?
Grzegorz Piątek: Pod koniec II wojny światowej były dwie Warszawy, rozciągnięte po obu brzegach Wisły. Z prawobrzeżnej, z Pragi, wojska radzieckie przegnały Niemców już w połowie września. Mało zniszczona, ta dzielnica budziła się więc do życia już od kilku miesięcy; zarządzał nią prezydent Marian Spychalski, działacz komunistyczny, a jednocześnie znakomity przedwojenny urbanista i architekt. Więc w styczniu 1945 roku Praga buzowała już życiem – w opisach czy wspomnieniach można przeczytać o ulicach pełnych przekupniów, samochodów, gwaru. Działo się to mimo fatalnych warunków – braku prądu, wody, niedoborów opału i żywności.
W tym samym czasie lewobrzeżna Warszawa to była pustynia. Prawie wyludniona po powstaniu warszawskim, zrujnowana i rozgrabiona. Ktoś, kto widział tę część stolicy jesienią 1939 roku, czy nawet po powstaniu w getcie, w wyniku którego całkowicie zniszczono Dzielnicę Północną, w styczniu 1945 roku nie poznałby miasta, nie odnalazł ulic ani placów. Radość wracających do Warszawy po wyzwoleniu mieszkańców była więc przytłumiona szokiem. We wspomnieniach nawet tych najbardziej zaangażowanych w odbudowę specjalistów, jak prezydent Marian Spychalski, Józef Sigalin, Jan Zachwatowicz, Piotr Biegański, znaleźć można ślady zwątpienia. Skala zniszczeń była przytłaczająca.
Plany odbudowy Warszawy nie zaczęły powstawać w 1945 roku. Pomysły na odnowę miasta po wojennej tragedii rysowano już znacznie wcześniej.
Prace koncepcyjne nad nową Warszawą rozpoczęły się natychmiast po pierwszych zniszczeniach we wrześniu 1939 roku. Architekci i urbaniści wiedzieli, że zniszczenia wojenne będą przewrotnie szansą na to, żeby odbudować miasto w lepszej formie, bez błędów przeszłości. A trzeba pamiętać, że do przedwojennej stolicy było sporo zastrzeżeń – że jest za ciasna, że ma niedrożny system komunikacyjny, że ma za mało zieleni czy publicznych placów, fatalne warunki mieszkaniowe.
Pewne drobne korekty udało się przeprowadzić władzom miejskim już pod okupacją – przedłużono ulicę Marszałkowską przez Ogród Saski, zaczęto wyrównywać gabaryty uszkodzonych we wrześniu 1939 roku kamienic na Nowym Świecie. Szerokie wizje urbanistyczne i architektoniczne w czasie wojny snuli właściwie wszyscy architekci, związani z Warszawą. Tworzyło je zarówno środowisko związane z Wydziałem Budowlanym warszawskiego ratusza, jak i Pracownia Architektoniczno-Urbanistyczna przy Społecznym Przedsiębiorstwie Budowlanym, zrzeszająca lewicowych, związanych ze spółdzielczością modernistów, projektujących osiedla społeczne. Aktywni byli też projektanci znajdujący się za granicą, np. emigracyjna szkoła architektury w Liverpoolu czy najpierw przebywający w Związku Radzieckim, później idący na Zachód z wojskiem Berlinga Józef Sigalin, który w okopach frontu wschodniego notował swoje pomysły na powojenną rzeczywistość. Roman i Anatolia Piotrowscy oraz Helena Syrkus tuż przed wyzwoleniem znaleźli się w Krakowie – i tam też pracowali nad projektami dla Warszawy.
Warszawa, 1950 rok, pl. Napoleona (obecnie pl. Powstańców Warszawy), fot. PAP / materiały prasowe
Trzeba jednak podkreślić, że tuż po wojnie odbudowa Warszawy i powrót jej do funkcji stolicy nie był wcale oczywisty. Najbardziej radykalne wizje pojawiły się na początku 1945 roku, kiedy to m.in. rozważano budowę nowego miasta w okolicach Góry Kalwarii i zachowanie morza ruin jako wyrazistej pamiątki po wojnie. Przez jakiś czas brany był pod uwagę pomysł przeniesienia, przynajmniej tymczasowego, stolicy do Łodzi, która nie była zniszczona. Rozważano też możliwość rozdzielenia różnych funkcji publicznych pomiędzy wiele miast, np. Kraków rozpatrywano jako stolicę życia kulturalnego i akademickiego.
Decyzja o zachowaniu stołeczności Warszawy i odbudowie miasta nie była ani racjonalna, ani ekonomiczna. Miała nade wszystko wymiar symboliczny. O tym, jak potoczyły się losy Warszawy, ostatecznie zadecydowały dwa czynniki. Jednym była osobista decyzja Stalina, który widział, że komunistyczna władza ustanawiana na terenach wyzwalanych przez Armię Czerwoną jest przez część Polaków uważana za uzurpatorską. Potrzebny był więc symboliczny powrót do przedwojennej scenografii, z Zamkiem Królewskim, Belwederem, siedzibami urzędów. Drugi czynnik był trudniejszy do przewidzenia, zaskakujący i nieracjonalny – był nim masowy powrót mieszkańców na gruzy Warszawy. Nie można było zignorować tej fali – wbrew zdrowemu rozsądkowi warszawiacy opuszczali nawet w miarę bezpieczne schronienia i wracali do zrównanego z ziemią miasta, zasiedlając ruiny.
Gdy zapadła decyzja o tym, że Warszawa jednak zostanie odbudowana, bardzo szybko ukonstytuowały instytucje mające to zadanie zrealizować.
Marian Spychalski, prezydent Warszawy urzędujący początkowo na Pradze, był wielkim orędownikiem odbudowy i naciskał, by prace ruszyły jak najszybciej. Stworzone przez niego Biuro Organizacji Odbudowy Warszawy powstało moment przed formalną decyzją rządu o odbudowie stolicy. Na polecenie Spychalskiego odnaleziono w Podkowie Leśnej Jana Zachwatowicza, konserwatora zabytków, który objął zarządzanie tym biurem. Już po kilku tygodniach Biuro Organizacji Odbudowy Warszawy przekształcono w docelową instytucję, czyli Biuro Odbudowy Stolicy pod kierownictwem Romana Piotrowskiego, przedwojennego modernisty.
Zatrudniające ponad półtora tysiąca ludzi BOS nazywam "superurzędem". Nie tylko dlatego, że tu do pracy trafiali praktycznie z automatu wszyscy wracający do Warszawy architekci – bo pracy było tak dużo. BOS wziął na siebie kompetencje, które w normalnym mieście w stabilnych czasach są podzielone pomiędzy wiele różnych instytucji. Zajął się inwentaryzacją pozostałości zabudowy Warszawy – w ślad za rozminowującymi miasto saperami ruszyli architekci i technicy, pieczołowicie opisujący i katalogujący ruiny, a także brygady zabezpieczające zabytki. Obok tego wrzała praca projektowa, rysowano zarówno wizje dla całego miasta, jak i dla poszczególnych dzielnic i osiedli. BOS wydawał pozwolenia na budowę i pozwolenia na rozbiórki, zajmował się rozmieszczaniem różnych instytucji i urzędów na terenie miasta – przydzielał im siedziby, tworzył kosztorysy i harmonogramy prac na kilka lat do przodu.
Kto tworzył BOS, kim byli ludzie zarządzający tym superurzędem?
Większość kierownictwa wywodziła się z przedwojennej lewicy lub ze środowisk, które w trakcie okupacji stanęły po stronie komunistów. Szef BOS, Roman Piotrowski, był architektem związanym przez 1939 rokiem z awangardową grupą Praesens, był we władzach Towarzystwa Osiedli Robotniczych, zaangażowanym w ideę budownictwa społecznego. Jego zastępcą był Józef Sigalin, przedwojenny komunista, który studia architektoniczne dokończył już po wojnie. Mówiono o nim, że był "chory na Warszawę", całą resztę życia poświęcił na rzecz jej odbudowy, a później rozbudowy. W BOS-ie był Bohdan Lachert, wybitny przedstawiciel przedwojennej awangardy, architekt krajobrazu Witold Plapis.
Były to osoby o dość radykalnych poglądach, jednak nie one tylko miały wpływ na działanie Biura. Decyzje w BOS zapadały w szerszym gronie kolegium eksperckiego, w ramach którego dyskutowano każdy ważny projekt, choćby przebieg Trasy W-Z. W mojej ocenie BOS, mimo twardniejącego kursu politycznego i komunistów w kierownictwie, było ciałem dość pluralistycznym, otwartym. Dowodem na to jest Trasa W-Z, ostatnia wielka realizacja Biura, która jest mądrym kompromisem pomiędzy pragnieniami modernistów o nowoczesnym mieście z arteriami samochodowymi, luźną zabudową i zielenią a promowanym przez zwolenników zabudowy historycznej wyeksponowaniem zabytkowej sylwety miasta.
Co bardzo ważne: BOS złożony był przede wszystkim ze specjalistów, a nie usłużnych aparatczyków. Oczywiście musieli oni uwzględniać wiele kwestii politycznych, jednak nie można powiedzieć, że rysowali pod dyktando władz. Co więcej, wdrażali wiele wizji, które narodziły się znacznie wcześniej, w całkiem innych realiach. Wymienić na bloki niewygodne, pozbawione wygód kamienice, rozluźnić zabudowę, powiększać tereny zielone chcieli działacze społeczni w latach 20. Najbardziej radykalne wizje centrum Warszawy pozbawionego kamienic i większości zabytków narysował w 1945 roku Maciej Nowicki, dziecko sanacyjnych elit, który z pewnością nie był komunistą i który wkrótce później wyjechał do USA. W pierwszych latach odbudowy architekci owszem działali na zlecenie władzy, ale realizowali pomysły, tworzone od dawna, na pewno nie według przysłanych z ZSRR wytycznych. Na to przyszedł czas później, w epoce socrealizmu.
Plac Napoleona i wieżowiec Prudential w centrum Warszawy, 1947, fot. Edward Falkowski / CFK / Forum
Symbolem odbudowy Warszawy jest Stare Miasto, ale to przecież tylko niewielka część stolicy. Z jakiego klucza dobierano tereny do odbudowy i modernizacji, jakie zmiany wprowadzano?
Jest paradoksem, że działalność BOS kojarzymy z odbudową Starego Miasta, którą BOS się nie zajmował, bo w 1947 roku, dwa lata po powstaniu, z kompetencji Biura usunięto ochronę zabytków – tymi zajął się nowo powstały miejski Urząd Konserwatorski.
Główną troską BOS-u była reforma urbanistyczna miasta. Stworzenie czytelnego systemu komunikacyjnego, poprawa układu ulic, które przed wojną były za wąskie i miały zagmatwany przebieg. Planowano sieć szybkiej kolei miejskiej. Rozrzedzano zabudowę, powiększano tereny zielone. Te ostatnie planowano czasem w radykalny sposób, np. planując niemal całkowitą likwidację zabudowy Powiśla i odsłonięcie skarpy wiślanej. Ta miała się stać terenem zielonym, nad którym górować miały ważne gmachy – Dom Partii, planowany do rozbudowy Sejm, Muzeum Narodowe.
Ważną koncepcją czasów tuż po wojnie było wyznaczenie czytelnego centrum Warszawy. Przed wojną biurowe city samoistnie tworzyło się w okolicach Świętokrzyskiej i dzisiejszego Placu Powstańców Warszawy – tam miały swoje siedziby banki, tam powstały pierwsze wieżowce. Po wojnie zdecydowano się jednak na stworzenie prawdziwego "City", nowoczesnej dzielnicy handlowo-biurowo-finansowej, która miała wyrosnąć mniej więcej tam, gdzie dziś stoi Pałac Kultury i Nauki. Co ciekawe – choć PKiN nie był jeszcze planowany – BOS w tym samym miejscu zakładał powstanie dominanty wysokościowej, ale w formie skupiska wieżowców, a nie jednego akcentu. To także już wtedy postanowiono usunąć z tego terenu ruiny kamienic, mylne jest więc przekonanie, że decyzję o likwidacji podjęto dopiero z myślą o Pałacu Kultury i Nauki.
Budowa Pałacu Kultury wymagała zburzenia dziesiątek XIX-wiecznych budynków, które przetrwały powstanie warszawskie, ok 1955, fot. Władysław Sławny / Dom Spotkań z Historią
Wracający do Warszawy masowo w styczniu 1945 roku mieszkańcy natychmiast samodzielnie zaczynali odbudowywać albo przystosowywać do użytku zrujnowane budynki. Jak to się miało do prac BOS-u, czy nie generowało konfliktów? Na ile powszechne było przekonanie, że to "cały naród buduje swoją stolicę"?
Przede wszystkim należy podkreślić, że masowy powrót ludzi do Warszawy dosłownie dni po wyzwoleniu w styczniu 1945 roku - to kolejne zjawisko bez precedensu. Do praktycznie nieistniejącego miasta ściągały tłumy. Byli to dawni mieszkańcy, którzy szukali swoich domów i swoich bliskich, a także szabrownicy – tysiące cywili spod Warszawy co i rusz wyprawiało się w ruiny, w zburzonych domach poszukując przydatnych przedmiotów. O Warszawie tuż po wyzwoleniu mówi się, że panowała tu epoka kamienia szabrowanego. Bo każdy wtedy kradł. Instytucje państwowe robiły to wręcz oficjalnie, miały do tego prawo. Biuro Odbudowy Stolicy, żeby w ogóle ruszyć, w pierwszych tygodniach zabierało węgiel z piwnic i szyby z okien okolicznych kamienic, meble.
Można powiedzieć, że aby uruchomić stolicę, trzeba było taki zalegalizowany szaber prowadzić w skali kraju. Propagandowe hasło o tym, że "cały naród buduje swoją stolicę" opisywało więc nie tylko ciepłe uczucia wobec Warszawy, ale i pewną przykrą konieczność. Warszawa była najbardziej zrujnowana – przypadało na nią 30% ogólnej kubatury zniszczeń zabudowy miejskiej w Polsce i ponad połowa wartości zniszczeń! Skoro priorytetem stało się odbudowanie stolicy jako siedziby władz centralnych potrzebne były swego rodzaju kontrybucje, dary na rzecz Warszawy. Z dzisiejszej perspektywy łatwo jest krytykować fakt, że po wojnie dzielnice wielu miast na Ziemiach Odzyskanych nie zostały odbudowane, bo cegły stamtąd zwożono do stolicy. Trzeba jednak pamiętać, że w Warszawie już zimą 1945 roku znalazły się dziesiątki tysięcy ludzi, którzy nie mieli gdzie mieszkać, podczas gdy miasta poniemieckie były opustoszałe i nie ciągnęły tam tłumy nowych mieszkańców. Co więcej, z substancją architektoniczną tamtych miejscowości nikt nie miał łączności emocjonalnej i nie ceniono jej wartości historycznej.
"Cały naród budował swoją stolicę" również w tym sensie, że powracający do Warszawy spontanicznie zabierali się i do pomocy w porządkowaniu miasta, i do samorzutnej odbudowy. BOS nie zawsze był z tego zadowolony, bo niektóre części centrum miały zostać radykalnie przebudowane, traktowano je jak "białą kartkę", a tu przychodził ktoś i remontował dom, który teoretycznie nie miał już prawa istnieć. Wiele mniej i bardziej zniszczonych kamienic udało się BOS-owi usunąć, zwłaszcza po lecie 1945 roku, gdy seria katastrof budowlanych kazała szybko się rozprawić z teoretycznie zachowanymi, ale nadwerężonymi konstrukcjami. Gdzie indziej jednak życie weryfikowało te zapędy. Dobrym przykładem są wysokie kamienice na roku ulic Książęcej i Nowego Światu, przy Placu Trzech Krzyży. Od początku były przeznaczone do rozbiórki – bo zasłaniały widok z południowej części Traktu Królewskiego na Dom Partii. Zachowano je tymczasowo, bo w zniszczonym mieście takie solidne domy były przydatne. Jak widać skutecznie – bo kamienice istnieją do dziś i nic im już chyba nie grozi.
Czy w ramach samego Biura Odbudowy Warszawy wszyscy mieli wspólną wizję dla miasta, czy ścierały się tam sprzeczne koncepcje?
Przede wszystkim wiele koncepcji weryfikowała rzeczywistość, niektóre plany BOS okazywały się zbyt ambitne, inne nieżyciowe. Budowę Dzielnicy Uniwersytecką planowaną między Polem Mokotowskim a Zamkiem Ujazdowskim miały sfinansować Stany Zjednoczone, co dość szybko okazało się niemożliwe ze względu na relacje polityczne w stanie Zimnej Wojny. BOS chciał wzdłuż Osi Saskiej ulokować wszystkie instytucje, związane z wojskiem – ministerstwo, Sztab Generalny, komendę garnizonową, nawet Teatr Wojska Polskiego. Okazało się to niezgodne z podstawowymi zasadami bezpieczeństwa państwa, zakazującej umieszczania celów strategicznych obok siebie.
Najwięcej sporów dotyczyło zasięgu strefy zabytkowej. Najbardziej radykalni moderniści chcieli objąć nią tylko niewielką enklawę Starego Miasta i fragment Traktu Królewskiego, w tym samym czasie zabytkowicze planowali rozciągnięcie jej też na inne rejony Śródmieścia, aby odtworzyć lub zachować zabudowę prezentującą różne style, warstwy pochodzące z wielu epok. Nikt natomiast nie żałował nowszych kamienic. Nawet wśród obrońców zabytków dość powszechne było wtedy przekonanie, że ostatnią wartościową artystycznie epoką w architekturze był klasycyzm, w związku z czym ostatnie warte zachowania budynki powstały w latach 20. i 30. XIX wieku. Ten pogląd wpłynął na wiele decyzji, związanych z odbudową. Stare Miasto, Trakt Królewski, Katedra zostały odbudowane w wersjach "poprawionych", czyli m.in. pozbawionych naleciałości z końca XIX wieku, na Nowym Świecie celem nie było wierne odtworzenie zabudowy w przededniu wojny, a stworzenie "atmosfery urbanistycznej" właśnie z epoki klasycyzmu. Takie były ideały – nie wierne odtworzenie, a zbudowanie klimatu, obiektów czystych stylowo, a zarazem godzących wymogi XX-wiecznej stolicy z konserwacją zabytków.
Zbyszko Siemaszko/Forum, "Odbudowa Starego Miasta w Warszawie", prace architektoniczne przy ul. Gołębiej (obecnie Piwna 6), 1953, Warszawa., fot. Dom Spotkań z Historią
Jak osiągnięcia, pomysły, realizacje BOS bronią się dziś? Jak powinniśmy je współcześnie oceniać?
Mimo wielu kompromisów czy zmieniających się konfiguracji politycznych nadal żyjemy w mieście rozplanowanym przez BOS. Założenia dotyczące zieleni, osiedli społecznych, rozlokowania ważnych urzędów, układu arterii komunikacyjnych, roli Skarpy i Wisły – one się do dziś bronią, nadal wydają się słuszne. To narysowany przez BOS klarowny układ arterii skutkuje dziś tym, że w Warszawie może dobrze działać transport publiczny (być może BOS nie przewidział tylko tak dużej liczby samochodów). No i warunki mieszkaniowe. Dzięki temu, że gęstość zabudowy jest dziś trzy razy mniejsza niż przed wojną, mało jest w Warszawie ciemnych mieszkań z oknami wychodzącymi na podwórko-studnię. Nie możemy nie doceniać faktu, jak dużo mieszkań w Warszawie ma widok na zieleń czy niebo.
Po latach wydaje się też, że zakres odbudowy zabytków okazał się właściwie obliczony – skala odtworzonej historycznej scenografii pozwala na odczytanie przeszłości Warszawy, ale nie paraliżuje rozwoju stolicy.
Po II wojnie światowej wiele europejskich miast było zniszczonych. Jakie tam przyjęto metody podnoszenia z ruin? Gdzie na ich tle sytuuje się dzieło odbudowy Warszawy?
To co wydarzyło się w stolicy Polski, jest wyjątkowe na tle Europy, zarówno ze względu na skalę zniszczeń, jak i pieczołowitość odtworzenia zabudowy zabytkowej. Mimo pewnej kreacji czy manipulacji przyjętej przy odbudowie dzielnic zabytkowych, pietyzm dotyczący chociażby detali architektonicznych był w Warszawie wyjątkowy. Nigdzie indziej konserwatorzy zabytków nie brodzili w ruinach w poszukiwaniu drobnych zachowanych fragmentów, które później wkomponowywano w odtwarzane budynki. W większości miast w Europie zabytki pozostawiono jako pojedyncze pamiątki, bibeloty, otoczone jednak już nową zabudową. W Warszawie jest wyraźna strefa zabytkowa, z zachowanym klimatem przeszłości i odtworzona w tradycyjnych technikach budowlanych i dekoratorskich.
BOS przestał istnieć w 1950 roku, gdy uznano, że zasadnicze dzieło odbudowy się odbyło i nadszedł czas na budowę nowego, robotniczego miasta. Ale przecież odbudowa trwała. Kiedy możemy uznać, że się ostatecznie skończyła? A może wciąż trwa?
Ciągłość działań BOS, mimo jego likwidacji, została zachowana – wiceszef BOS, Józef Sigalin, został później Naczelnym Architektem Warszawy, jego następcy także wywodzili się z BOS; wychowanek i prawa ręka Jana Zachwatowicza, Piotr Biegański, aż do 1954 roku był miejskim konserwatorem zabytków – ukształtowane tuż po wojnie w Biurze Odbudowy Stolicy myśli były więc trwałe.
A co do zakończenia tego procesu, widzę dwa wydarzenia, które można uznać za domknięcie dzieła odbudowy Warszawy. Pierwszym jest ostatecznie zakończona w 1984 roku odbudowa Zamku Królewskiego, ostatnia nieunikniona, konieczna rekonstrukcja zabytku, przeprowadzona jeszcze rękami pokolenia, które pamiętało Warszawę przedwojenną i podnosiło ją z pierwszych zniszczeń. To wydarzenie symboliczne, emocjonalne. Gdyby szukać obiektywnego kryterium naukowego, zakończeniem odbudowy Warszawy można uznać rok 1969, kiedy to stolica osiągnęła stan ludności równy temu z sierpnia 1939 roku. Można powiedzieć, że wtedy w biologicznym, najbardziej pierwotnym sensie Warszawa się odrodziła.
Grzegorz Piątek
Autorka: Anna Cymer
Historyczka architektury, absolwentka historii sztuki na Uniwersytecie Warszawskim, niedoszła absolwentka Studium Fotografii ZPAF. Stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, laureatka Nagrody Dziennikarskiej Izby Architektów RP. Autorka książki "Architektura w Polsce 1945 - 1989". Warszawianka, która uwielbia Górny Śląsk, w Culture.pl pisze o architekturze starej i nowej oraz o designie, który zmienia ludzkie życie.