Rozmawiamy z Henrykiem Mazurkiewiczem - przewodniczącym Rady Powiatu Brzeskiego o tym, co wywarło na niego największy wpływ, o konspiracji, o wyborach życiowych, o ludzkiej twarzy starosty i bliskich kontaktach z Melchiorem Wańkowiczem.
LESZEK TOMCZUK: Ile lat trwa pańska przygoda z samorządem?
HENRYK MAZURKIEWICZ: Już 20, a wszystko rozpoczęło się w r. 1990, kiedy trafiłem do Rady Miasta Brzegu. Była to naturalna droga bo z mlekiem matki wyssałem poczucie patriotyzmu i nie jest to patriotyzm książkowy. Obok tego mam w sobie odruch społecznikowski, wynikający z wrażliwości. Przytoczę zadziwiającą historię. Mój ojciec był prostym człowiekiem i posiadał taką wrażliwość, że na widok osoby niosącej coś ciężkiego oblewał się potem. Coś podobnego przejęła moja córka, która w sytuacjach, kiedy ktoś narzeka na ból, przykłada ręce i dolegliwość przenosi się na nią! Owa wrażliwość kazała mi przystąpić do działania. Nie mogłem patrzeć na brak perspektyw przed Brzegiem.
Jaki był pański dom?
Szybko dojrzałem antykomunistycznie i właśnie taki był mój dom. Uczniom zawsze mówiłem: pewnego dnia obudzicie się w Brzegu bez Sowietów, nie będzie nad waszymi głowami samolotów. I teraz pytają mnie: skąd pan wtedy o tym wiedział? Dzisiaj przypominają zaprzeszłe rozmowy, kiedy zapowiadałem upadek systemu. Niejednokrotnie byłem ostrzegany, że takich dyskusji prowadzić nie wolno, bo można wylądować wiadomo gdzie. Po wybuchu stanu wojennego zacząłem redagować powiatowy tygodnik, gazetę podziemną ?Prostownik" a wszystko odbywało się w moim domu.
Był pan zakonspirowany?
Wiedziałem o paru osobach. Znałem Zbyszka Oliwę, Jamrozów, nieżyjących: Małeckiego i Edka Jędryszczaka, był to wąski krąg. I tu ciekawostka: mieszkałem obok komendanta MO Wawszczaka i oficera milicji. Czyli - pod latarnią najciemniej. U mnie odbywały się spotkania i solidarnościowe zaprzysiężenia. Miałem maszynę, papier i matrycę. Któregoś dnia w drzwiach staje były uczeń - podówczas młody milicjant... I on dzisiaj mi mówi: panie profesorze, ja o wszystkim wiedziałem... Wtedy oczywiście nie sądziłem, że trafię do samorządu, ale wyjechałem do Francji na szkolenie dla samorządowców z b. krajów postkomunistycznych. Potem poszedłem w tym kierunku.
II LO to pański pomnik.
Stary ogólniak, w którym uczyłem, był szkołą skostniałą, gdzie odchodziło ?zakuwanie" a mnie korciło coś nowego. Marzyłem o szkole przyjaznej, gdzie uczniowie, rodziny i grono pedagogiczne stanowią wspólnotę. Chodziło o zwykłą przyjaźń. W środowisku Społecznych Towarzystw Oświatowych zrodził się pomysł, napisałem program i pojechałem do Warszawy. Wcześniej, 2 lutego 1982 roku utraciłem pracę wizytatora j. polskiego i nie bardzo miałem co robić. Tak się złożyło, że w tym samym dniu mój syn Roman został pobity przez ZOMO i wyleciał z akademika. Trafiłem do Poradni Zawodowo-Wychowawczej i był to swoisty azyl, znalazłem się bowiem w towarzystwie 20 kobiet, w sumie miłe chwile. Ale dusiłem się, no i w wolnej Polsce doczekałem przeprosin. Dyrektor, który mnie relegował chciał zrekompensować krzywdę. Prosiłem o pomoc w założeniu II LO.
Chyba poszło gładko?
Ze strony dawnych przeciwników tak! Piekielnie przeciwni byli za to przyjaciele!
W tej szkole wciąż pan pracuje.
Tak, choć od roku 1990 jestem emerytem, a obecnie prowadzę jedną klasę.
Nie pretendował pan na szefa II LO?
To absolutnie świadomy wybór. Mówiono, że szkołę zakładam dla siebie i dzieci, żeby miały gdzie uczyć. Powiedziałem: mylicie się. Pierwszym dyrektorem był śp. Jan Róg, a teraz szkołę prowadzi Darek Byczkowski. I jest coś, co się będzie przewijało w naszej rozmowie - jestem człowiekiem niezależnym i nie lubię kagańców.
Czegoś nie rozumiem, działał pan w partiach, tam kagańce stanowią wyposażenie obowiązkowe.
Umiem się w tym znaleźć i nie dam się zakneblować. Mówi się: nie idźcie do Mazurkiewicza, bo nie bierze łapówek; tego nie załatwimy, bo przeszkodzi... Jestem człowiekiem prawym i świadomie nikogo nie skrzywdziłem. Wszyscy wiedzą, że jestem lojalny, koleżeński i umiem dotrzymywać przyjaźni. I dlatego nie wejdę w rolę niewolnika.
Dożył pan określonego wieku, czy owa okoliczność nie ogranicza wypełniania mandatu? Pytam niegrzecznie, wiem, ale działam w imieniu internautów komentujących pański wiek.
Dopiero teraz wiem, czego w życiu chcę /śmiech/ i życzyłbym ludziom po siedemdziesiątce mojej kondycji. Wciąż widzę, słyszę, nie kuleję i myślę. Chcę wszystkich uspokoić. Zacytuję ks. Twardowskiego, który po postawieniu podobnego pytania odpowiedział: Są poeci starzy piszący młodzieńcze wiersze i są młodzi, którzy tworzą wiersze starcze. Jeszcze wiem po co jestem w szkole! Mogę z każdym stanąć do zawodów, zwłaszcza intelektualnych, zapraszam! Mam też świadomość, że nie jestem niezniszczalny, ale ten moment jeszcze nie nastąpił. Chcę powiedzieć coś jeszcze: często odwiedzam groby rodziców i co widzę? Tu leży mój uczeń, tam uczennica, ludzie młodsi ode mnie. Wyrokować, kto kiedy skończy, to nie ludzka rola.
Od zawsze kojarzę pana z Unią Wolności.
Powiem tak: ciągle wracam do wolności. Nie kryję, że moim idolem był T. Mazowiecki, któremu oddaję hołd. Na wolnościowej fali zapisałem się do partii, a utożsamiano mnie z ZChN, pewnie tylko dlatego, że będąc nieortodoksyjnym katolikiem, chodzę do kościoła. Z własnej winy opuściłem tylko jedną mszę św.! Wracając do UW - wtedy właśnie próbowano mi założyć kaganiec, co skutkowało wypisaniem się z partii i niezapisaniem do kolejnych mutacji tego trendu politycznego. Dziesięciomiesięczny epizod partyjnego uwikłania minął i od tego momentu nigdzie nie należę.
Ale startował pan z list BWS i PiS, wyrosłych na antypodach UW?
Najpierw na listach Solidarności, potem Brzeskiej Wspólnoty Samorządowej i ostatnie dwie kadencje PiS. Na horyzoncie pokazała się PO, ale nikt nie zaproponował mi kandydowania, ba, z uwagi na współpracę ze Stefańskim spotkałem się z odmową i zesłano mnie na margines. Wtedy znowu pomógł Maciej. Jako bezpartyjny wystąpiłem na listach PiS a Stefański wysłuchiwał komentarzy, że zadaje się z ?peowcem". Ostatnio PO zaproponowała mi start, ale wolałem dotrzymać starej przyjaźni.
Ryzyko się opłaciło?
Brzeskie PiS zebrało wszystkie granty, ale bynajmniej nie jest to zasługa partii a konkretnego człowieka. To szef PiS-u przy agresywnej kampanii p. Puszczewicza zdobywa 1003 głosy! Ewenement na skalę dwudziestolecia. Stefański może chwalić się konkretnymi sukcesami: szkoła w której rozmawiamy, I LO, szpital, drogi i wiele innych obiektów - oto efekty pracy starosty. Popularność lidera przełożyła się na ludzi, których on wystawił. Ot, stary Mazurkiewicz wygrał z młodym dr. Suzanowiczem... Powtórzę: dorobek lidera - to podstawa tryumfu.
Co zgubiło przegranych?
Pycha i podzielenie skóry na niedźwiedziu. Trzeba zatracić poczucie rzeczywistości, by głosić: my tu zrobimy porządek, wyrzucimy z roboty zauszników starosty. Pytano mnie: kto zostanie starostą, boimy się...
Stefańskiemu zgotowano super powitanie, naprawdę jest tak kochany?
Tak! Nie sądzę, aby 80 osób było fałszywych. Uważam, że Maciek wie po co znalazł się w starostwie. Że jest kreatywny to już wiemy, ale to powszechnie lubiany człowiek. Unika bizantyjskiego rozmachu i dostęp do jego biura jest łatwy.
Trochę plotkujemy. Starosta w ogóle nie pasuje do ?modelu pisowskiego".
Oczywiście, że tak! Maciek jest w PiS-ie, ale to nie jest ?pisowiec". To człowiek mądry, przyjazny i otwarty na innych. Rzadka cecha, zwłaszcza u polityków, ale i u większości Polaków. Starosta potrafi przyznać się do błędu i na błędach się uczy. A to jest coś!
Już wiemy, że świetnie układają się relacje z obecnym szefem powiatu. A jak było z poprzednikami?
Nie napisze pan, że w tym momencie zapadło milczenie? Nie będzie takiej potrzeby. Dobrze wspominam współpracę z p. S. Szypułą, który choć z zupełnie innej opcji ideowej był mi bliski, choćby zawodowo. Współdziałaliśmy harmonijnie, choć starosta narzucał dystans, a z kolei Stefański jest spontaniczny, co jest mi bliższe. Niestety, nie potrafiłem współpracować z p. Bączkiem. Od początku były animozje.
Proszę o ocenę nowej Rady Powiatu.
Intelektualnie i umiejętnościami Rada nie ustępuje poprzedniej, która była spokojna i wyważona. Odeszło kilku merytorycznych radnych, ale przyszli ludzie młodzi, którzy bardzo dobrze rokują.
Co z opozycją, spodziewa się pan piasku w trybach?
Odpowiem przewrotnie. Jeżeli będzie propozycja wybudowania drogi z Grodkowa do Jaszowa a opozycja zaoponuje, to będzie oznaczać, że mamy do czynienia z ludźmi niepoważnymi.
Jak pan, znany polonista, ocenia brzeskie gazety?
Rozmawiałem kiedyś z Melchiorem Wańkowiczem, który zdradził, że nie jest w stanie czytać polskiej prasy. Gazety piszą: my jesteśmy za młodzieżą, za socjalizmem - zamiast walić prosto z mostu, że tych chuliganów sk.....nów należy bić w mordę.
To słowa mistrza polskiego słowa?
Z podobnych powodów nie mogę czytać wydawnictw lokalnych. Są trzy a lepiej by było, gdyby wydawano dziesięć. Niech żyje konkurencja, bo z tego rodzi się mistrzostwo. Doceniam autorów piszących dla przyjemności a nie za lichą wierszówkę. Irytuję się nachalnymi reklamami, smutno, że są takie niezbędne w prasie dotowanej przez samorząd. Jeśli idzie o poziom merytoryczny jestem wybredny i dlatego czytam Tygodnik Powszechny. Nasza prasa też podaje prawdziwe wiadomości, zwłaszcza nekrologi. Reszta średnio mnie zajmuje.
Wystarczy ograniczyć się do ?studiowania" słupów ogłoszeniowych.
/śmiech/ Jeżdżę samochodem i nie zawsze mam czas na spacer.
Wywołany został Wańkowicz, to ktoś dla pana szczególny?
Trzy ?instytucje" miały wpływ na moją osobę: od zawsze kościół, od 1952 roku Tygodnik Powszechny i właśnie Melchior Wańkowicz. Jego widzenie Polski jest mi bardzo bliskie. Mistrz uwielbiał Polaków. Największą naszą wadą jest ?kundlizm" polegający na bezinteresownej zawiści. Szewc zazdrości kanonikowi, że ten został prałatem - mawiał Wańkowicz. - Jesteś królem? A dlaczego nie ja?! - napisał Krasicki . Tak jest od zarania dziejów, także w dzisiejszym Internecie! Korzystam z okazji i zapytam pana, czy internauci nie pytali, czy aby jeszcze żyję? /śmiech/. Wańkowicz ukuł powiedzenie, niestety, niecenzuralne, ale je przytoczę: Polacy to zlepek diamentów pozlepianych g...em..., ech... To bardzo ostre słowa. Odnosiły się bardziej do sfer rządzących, aniżeli ogółu rodaków. Taki był Wańkowicz - dosadnie szczery. Nasz dzisiejszy sejm jest podobny, taka jest oczywista oczywistość /śmiech/.
Miał pan bliskie spotkania z Mistrzem?
Oczywiście, spędziłem z nim sporo czasu. W roku 60-tym przeczytałem ?Westerplatte" i napisałem pracę magisterską ?Drogi i losy Polaków w reportażu Melchiora Wańkowicza". Po wysłaniu listu sekretarka literata p. Ania Korupczyńska odpisała mi, że wcześniej powinienem zapoznać się z twórczością. A ja wszystko już przeczytałem! W końcu dostąpiłem zaszczytu i odbyłem z Mistrzem długie rozmowy o twórczości.
Jaki to był człowiek?
Gawędziliśmy swobodnie i ze swadą, bo poznałem niesamowitego żartownisia. Wystąpiliśmy razem w radiowej Trójce przez którą został wybrany Pisarzem Miesiąca. Zaproszono mnie, jako autora rozprawy magisterskiej.
Która z jego książek jest panu najbliższa?
Każda ma inny wymiar i trudno o jednoznaczną ocenę.
Wańkowicz i Hłasko to ?mistrzowie tytułów", może ?Ziele na kraterze" lub ?Tędy i owędy"?
?Tędy i owędy" to zbiór anegdot, ale teraz, na szybko - wymieniłbym ?Drogę do Urzędowa" - losy Polaków na emigracji, ich swary i bagno, w jakim ugrzęźli. Ale potęgą jest ?Bitwa o Monte Cassino".
Zakończę chytrze. Wańkowicz żyje - do jakiej partii jest mu bliżej?
Popisując się przed Wańkowiczem swoją erudycją Mazurkiewicz powiedział tak: Mistrzu - jest taki wiersz Gałczyńskiego, ?...jedni mówią on jest nasz, a ja jestem tylko twój - jedyna...". A czyj pan jest? - zapytałem. Wańkowicz uśmiechnął się i odrzekł: swój, swój... I ja też się tego trzymam. Oburącz /śmiech/.
Unika pan odpowiedzi na proste pytanie, będę naciskać: Wańkowicz byłby za PiS czy PO?
/tu zapadło milczenie, a potem odpowiedź/: Na pewno nie PiS!
Dziękuję.
Powyższy wywiad, w wersji nieco skróconej, pojawi się w świątecznym wydaniu "Gazety Brzeskiej". Polecam.