W naszym kraju obowiązują dwa języki urzędowe: polski i kaszubski. Ponadto mamy dialekty: mazowiecki, małopolski, wielkopolski, śląski, mieszane na wschodzie kraju i nowe dialekty mieszane na zachodzie i północy. Dzielą się one na kilkadziesiąt gwar; niektóre z nich występują zaledwie w kilku miejscowościach, więc tym bardziej zasługują na troskliwą pieczę.
Dwujęzyczne nazwy ulic w języku kaszubskim i polskim, fot. Andrzej Bogacz / Forum
Na północy Polski uczniowie uczą się szkołach kaszubskiego. Mogą zdawać maturę z tego języka. Urzędowe szyldy instytucji regionu oraz lokalne powiadomienia mają tam dwie wersje językowe.
Dlaczego akurat Kaszubi doczekali się przywileju uznania ich mowy za osobny język? Głównie dlatego, że jest on zdecydowanie mniej zrozumiały od innych. Pracowici Kaszubi stworzyli gramatykę własnego języka, publikują w nim utwory literackie, podręczniki, słowniki.
Dialekty używane przez mieszkańców na wybranym terenie kształtowały się przez wiele stuleci. Zawierają zwroty charakterystyczne dla ziem, z których przywędrowali ich przodkowie. Niewątpliwy wpływ na kształt ich mowy mieli również sąsiedzi, stąd np. zapożyczenia z języka niemieckiego w Wielkopolsce oraz – wspomagane czeskim – na Śląsku.
Zdanie zrozumiałe dla Ślązaka: "W antryju na byfyju stoi szolka tyju", w spolszczeniu znaczy: "W przedpokoju na kredensie stoi szklanka herbaty". Z kolei rymowanka z Wielkopolski: "W antrejce na ryczce stały pyry w tytce, przyszła niuda, spucła pyry, a w wymborku myła giry", przekłada się następująco: "W przedpokoju na stołku stały ziemniaki w papierowej torebce, przyszła świnia, zjadła ziemniaki, a w wiadrze myła nogi".
Pewne słowa w każdym dialekcie brzmią inaczej, np. wspomniane ziemniaki. W Wielkopolsce są to pyry, wśród Kaszubów – bulwy, na Podhalu – grule, dla Kresowiaków – barabole, dla Kurpiów i Ślązaków – kartofle. Z kolei inne zwroty obce, jak przejęte z wołoskiego, a charakterystyczne dla góralszczyzny: bryndza i bundz, od dawna zadomowiły się w języku potocznym.
Czas pokaże, czy spotka to również następujące słowa należycie zrozumiałe, jak na razie, tylko lokalnie:
Poniżej przygotowaliśmy kilka charakterystycznych przykładów języków, dialektów czy gwar, z jakimi w różnych częściach kraju możemy się spotkać na co dzień. Uzupełniają je języki, które w Polsce wychodzą już z użycia, choć w przedwojennych granicach kraju były jeszcze całkiem żywe.
Język kaszubski
Tablice ceramiczne z modlitwą Ojcze Nasz m.in. w języku kaszubskim w krużgankach kościoła Pater Noster w Jerozolimie, fot. Wikipedia
Język kaszubski bodaj najbardziej odbiega od potocznej czy literackiej polszczyzny. Pomimo podobieństw oba języki więcej dzieli niż łączy. Występują w nim słowa i dźwięki, które w języku polskim już dawno wymarły. Podobieństwa i różnice najłatwiej prześledzić w Modlitwie Pańskiej po kaszubsku:
Òjcze nasz, jaczi jes w niebie,
niech sã swiãcy Twòje miono,
niech przińdze Twòje królestwò,
niech mdze Twòja wòlô
jakno w niebie tak téż na zemi.
Chleba najégò pòwszednégò dôj nóm dzysô
i òdpùscë nóm naje winë,
jak i më òdpùszcziwómë naszim winowajcóm.
A nie dopùscë na nas pòkùszeniô,
ale nas zbawi òde złégò. Amen
Tekst zapisany w rdzennym języku Kaszubów zawiera nieznane w polskim znaki:
ã, é, ë, ò, ô, ù.
Natomiast literę u czyta się jak u pochylone w kierunku i [u/i]. Różnice zachodzą także w gramatyce obu języków.
Najstarsze teksty zawierające zapisy kaszubskie pochodzą z 1402 roku, przy czym są to teksty polskojęzyczne zawierające kaszubizmy, a nie teksty zapisane w całości po kaszubsku. Za najstarsze druki kaszubskie uważane są "Duchowne piesnie Dra Marcina Luthera i inszich naboznich męzow" Szymona Krofeya z 1586 roku.
Bogata kultura i obyczaj kaszubski stosunkowo rzadko jest pokazywany w ogólnopolskich mediach. Niegdyś w telewizyjnym programie "MdM" Kaszubi ubolewali nad swoistą niesprawiedliwością: "Co się otworzy telewizor, to górale i górale. A nas tam nie ma". Na co replikował Krzysztof Materna: "Aż tu nagle górale włączają telewizor. I kogo widzą?… Kaszubów".
Dialekt śląski
Znak drogowy "Uwaga na bajtle" pisany w śląskiej gwarze, Mikołów, fot. Maciej Jarzębińsk/Forum
Znakomity przykład dialektu śląskiego znajdziemy w "Gowie. Łozmyślaniach filozoficznych" Stanisława Ligonia, zawarty w jego "Berach i bojkach śląskich", wydanych przez oficynę Śląsk, Katowice 1980.
Stanisław Ligoń, "Gowa. Łozmyślania filozoficzne"
Dzisiok wszystko na świecie mo gowa – ludzie i gadzina, gwoździe, cukier i kapusta. Gowa kapuściano różni sie jednak bardzo łod gowy ludzkiej, a to skuli tego, że kapuściano jest pożytecno! Dzisiejsze dziołchy nie majom gowy, a jeno gówki, nie przymierzając jak zapołki, szpyndliki, abo lalki. Kiej jednak zapołka bez gówki nie przido sie na nic – to u ludzi ni – jest blank na łopach. Bardzo często cłowiek bez gówki łostoł srogim cłowiekiem, bo posłem – bali, nieroz i ministrem. […] W gowie polityka abo redachtora lęgnom sie roztomaite cygaństwa i kacki. Z gowy Jowisza wyskocyła Pallas Atena. Rekrut ma w gowie wdycki siano; łotwarto gowa mo adwokat, ciężko gowa mo zwykle literat, aktór, malyrz, abo inkszy pijok; mokro gowa mo waryjot, a zmyto gowa mo wdycki mąż, zaś choro gowa majom wszyjscy, kierzy cytajom nasze gazeciska. […] Politycy i kandydaci na nowych prziszłych posłów łomiom se gowa nad nowymi cygaństwami, kierymi chcom chytać łobywateli ło ciasnych gowach.
Słowniczek: bali (także, owszem, nawet), blank (całkiem, zupełnie), dzisiok (dzisiaj), dziołcha (dziewczyna), gadzina (zwierzęta), inkszy (inny), łopach (opak), roztomaity (rozmaity, różny), skuli tego (z tego powodu, ponieważ), srogi (duży, wielki), szpyndlik (szpilka), wdycki (zawsze).
Jak można się zorientować, dialekt śląski (lub według coraz liczniejszej grupy badaczy język śląski) ma wiele wyrażeń odbiegających od polskiego słownictwa. Początek powstawania śląskiego dialektu datuje się na okres rozbicia dzielnicowego, czyli liczy sobie około 800 lat.
Jak każdy język z czasem ulegał przeobrażeniom. Podzielił się na wiele lokalnych odmian. Współcześnie wymienia się cztery główne dialekty śląskie, w co najmniej kilkudziesięciu swojskich gwarach.
Śląski to w dużej mierze język staropolski. Zawiera słowa i zwroty używane dawniej w całej Polsce, dziś tam jednak zapomniane.
Dialekt góralski
Józef Tischner, okładka
Ksiądz prof. Józef Tischner w swojej "Historii filozofii po góralsku" (wydawnictwo Znak, Kraków 2009) zapewnia, że:
Na pocątku wsędy byli górole, a dopiero pote porobiyli się Turcy i Zydzi. Górole byli tyz piyrsymi "filozofami". "Filozof" – to jest pedziane po grecku. Znacy telo co: "mędrol". A to jest pedziane po grecku dlo niepoznaki. Niby, po co mo fto wiedzieć, jak było na pocątku? Ale Grecy to nie byli Grecy, ino górole, co udawali greka. Bo na pocątku nie było Greków, ino wsędy byli górole.
Bedym teroz opowiadoł, jak było naprowde z tymi mędrolami. Cystóm prowde bede godoł. Niby, jaki byk mioł interes, coby śklić? Piersy mędrol nazywo się w ksiązkach Tales, ale naprowde nazywoł się on
"Stasek Nędza nie z Miletu ino z Pardałówki"
[…] Dziś nawet małe dzieci ucóm się w skole "twierdzenia Talesa", a rzeke Staska Nędzy z Pardałówki. A było z tym "twierdzeniem" tak. Kie budowali wieże kościelnóm w mieście, to się im skóńcyła miara i nie wiedzieli, cy trza juz kóńcyć wieże, cy jesce nie. I kieby nie Stasek, byłaby z tego drugo wieża Babel. Bo budorze byli robotni, nie tacy jako dziś. Dopiero Stasek wyśpekulowoł, że trza pomiyrzyć wysokość budowy przez pomierzanie jej słonkowego cienia wte, kie cień chłopa ma takóm samóm długość, jak wysokość chłopa. Pomierzali. Nei wtedy Stasek pedzioł: "chłopy, dość". No i tak ta wieża stoi do dziś dnia. Stasek mioł jednak głowe. Roz w zimie, kie była ćma i duse cyścowe podchodziyły pod okno, Stasek pedzioł: "Smierzść się w nicym nie róźni od zycio". Ftosi mu dogodoł: "No to cymus nie umieros?" On na to: "No tymu. Kieby się róźniyła, to byk moze i umar, a tak to co bedym umieroł". Taki to był Stasek Nędza z Pardałówki, co z nudów wynaloz myślenie.
Góralszczyzna rozpowszechniła się w Polsce do tego stopnia, że nie wymaga słowniczka. Góralskie zwroty Henryk Sienkiewicz sukcesywnie wprowadzał w usta postaci swoich historycznych powieści, uznając ich źródłosłów za najbardziej autentyczny dla mowy minionych pokoleń. Żargon ludzi gór w uszach każdego Polaka brzmi swojsko, choć niekiedy dobitnie, zadziwiając swoją zdroworozsądkowością.
Ksiądz prof. Józef Tischner miał swoisty test na wszelkie poważne artykuły, z jakimi spotykał się jako filozof. Jeśli uczony wywód dało się przetłumaczyć na góralszczyznę, znaczyło, że jest logicznie skonstruowany. Jeśli nie – szkoda sobie zaprzątać nim głowę.
Dialekt kresowy
Mowę dotąd zachowaną we wschodnich rubieżach Polski, w pobliżu granicy z Rosją, Litwą, Białorusią i Ukrainą, wyróżnia specyficzna śpiewna intonacja, której prawie nie sposób oddać w słowie pisanym. Edward Redliński dał próbkę jej zapisu w tekście do pięknego albumu Wiktora Wołkowa, "Fotografie" Krajowej Agencji Wydawniczej, Białystok 1984:
Edward Redliński, "Taraj"
Edward Redliński w 1994 roku, fot. Aleksander Jałosiński / Forum
– Koniem mojego życia… Koniem, którego na tamtym świecie muszę zaraz po znalezieniu się tam odszukać natychmiastowo, panie Redliński, może i przed moją żonką zmarłej pamięci… był Taraj.
– Pan zamilkł, panie Matoszko…
– Hmm… Pojechałem na rynek kupić prawdę mówiąc… krowę. Ale przechodzę koło koni, raptem, czuję, coś chuchnęło mnie, o tu z tyłu, w szyję. Oglądam się… Hy. Spojrzeli my sobie w oczy. I od razu, bez jednego słowa, i on i ja powiedzieli: ciebie dla mnie, a mnie dla ciebie Pan Bóg stworzył. […] Nienatarczywy był, spokojny, ot, ustępliwy. Ale w razie czego – jest i siła, i honor, i swoje zdanie: swoje umie i zawsze na niego możesz liczyć. […] Nie popędzać, nie pouczać, niech ciągnie po swojemu – a zrobi za dwóch. Panie, ja na niego może ze dwa razy tylko w życiu bicz podniosłem. Przez lat dwadzieścia i osiem. […] Jak się zestarzał? Hy… […] W ranie mi pan szpera, panie Redliński. Cóż… Jak półślepy już był, potykał się schudł… wiadomo, zęby nie te, cóż, musiałem – no musiałem! – oddać jego rakarzowi. I co? Z rana syny przylatują: Tatu, Taraj wrócił! Wychodzę, patrzę, a jakże: trawę poszczypuje pod brzozą. Nogi spętane… Dwanaście kilometrów tymi spętanymi nogami, całą noc musiał, biedaczysko, dreptać. […] Wieczorem przyjechał rakarz, bardzo zły, i zabrał jego. […] Znowu słońce wzeszło, patrzym: jakiś koń szczypie trawę przy brzozie. Taraj? A jakże, tak, on: nasz pracowity, nasz mądry, nasz umęczony, stary, dobry Taraj. Tym razem – z kawałkiem łańcucha na szyi.
– I znowu przyjechał rakarz?
– Tak. Ale oddałem mu jego pieniądze.
– I Taraj żył z wami?
– Aż… umarł. […] Po śmierci długo jeszcze jego dusza pasła się koło brzozy. […] Czasem, jak żywy koń zarży, dusza umarłego konia jemu odpowie. Ludzi mówią: echo. Ale ja wiem: to dusza. Nie raz nam, tak wieczór, od brzozy, coś smutno zarżało. Cicho chłopcy, mówiłem, ciii… Nasz Taraj rży.
Dialekt północnokresowy wywodzi się z terenów dzisiejszej Litwy i Białorusi. Charakteryzuje go:
Elementy dialektu kresowego możemy spotkać u niektórych mieszkańców ziem północnych i zachodnich, tzw. repatriantów zza Buga.
Bałak lwowski
Kadr z filmu "Będzie lepiej", reż. Michał Waszyński, na zdjęciu: Henryk Vogelfänger, Kazimierz Wajda, Bolesław Folański, 1936, fot. Filmoteka Narodowa / fototeka.fn.org.pl
Miejska gwara lwowska, nazywana bałakiem, ze swoją charakterystyczną śpiewnością i batiarską akcentacją promieniowała na całą resztę wschodniogalicyjskich regionalizmów językowych. Najpełniejszy wyraz nadali jej znani w całej przedwojennej Polsce artyści mówionego słowa: Kazimierz Wajda i Henryk Vogelfänger, czyli niezapomniani: "Szczepko i Tońko. Dialogi radiowe z »Wesołej Lwowskiej Fali«" (Lwów 1934 – reprint Ossolineum 1989):
Kazimierz Wajda, Henryk Vogelfänger, "W cyrku"
– Serwus Tońku! Co ty taki cienty na mni?
– Cienty ni cienty, ali nakrencony jezdym na ciebi syrdeczni. Sameś wczora poszyd du cyrku i aniś pary z giemby ni puścił. Bałyś si żyby ja z tobu ni poszyd, abu co?
– Toniuńciu! Ta gdzie jaby ci taki krzywdy naumyśni zrobił. Spotkałym si z Anielku i sy idym z nio popud renki byz Karola Ludwika, aż tu ci odraz taki setny plakat: ży jak kawalyr kupi jedyn bilit – tu dama idzi za frajir. Jak ja ci to przeczytał – tu Anielka odraz kupiła jedyn bilit dla mni, a sama poszła rozumisz mi, za frajir. I to ci si tak o migim stału, anjs cwaj draj, ży ciebi ni byłu spusobnuść złapać.
– Nu bu ja sy zara myślał, ży ty si moży stydzisz za takiegu kulegi wzglendym moi podarty spodni. To mnie żałość wzięła.
– Ta ty frajerska makitra. Ja ci powim jednu słóweczku, to bedzisz zara miał fajny puradzeni. Idź jutru du Anielki i powidz ji tak o, niby nic niwidzoncy, ży tyby sy poszyd du cyrku inu ży szóstaków nimasz. Tu ona ci zichir kupi jedyn bilit a sama znów pójdzi za frajir.
– A moży ona ni zechcy pójść drugi raz?
– A o, ni pójdzi? Ta co ji szkodzi za frajir iść nawyt sto razy.
Charakterystyczną cechą fonetyczną gwary lwowskiej był akcent wyrazowy wpływający za zmianę barwy samogłosek. Sylaby akcentowane wymawiane były z większą siłą wydechu, dłużej i wyżej pod względem tonu niż sylaby nieakcentowane. Następstwem skupiania całej siły artykulacyjnej na akcentowanych zgłoskach było skrócenie czasu trwania sylab nieakcentowanych i podwyższania (ścieśniania) występujących w nich samogłosek średnich. Wiąże się to z charakterystycznym dla polszczyzny południowo-kresowej tzw. zaciąganiem. Efekt takiej artykulacji dotyczy zwłaszcza:
przechodzenia nieakcentowanego e w i, y:
przechodzenia nieakcentowanego o w u:
Wielkie Księstwo Bałaku – nazywał ukochaną mowę lwowian urodzony w Drohobyczu Andrzej Chciuk, czemu dał wyraz w podtytułach swoich wspomnieniowych książek: "Atlantyda" i "Ziemia księżycowa". Pisane z emigracyjnego oddalenia, kultywowały sposób podawania myśli przez rodowitych mieszkańców Lwowa, wyrażając niepowtarzalność ich humoru i swojską mentalność miejskiego plebsu.
Język żydowski
Edward Dziewoński i Wiesław Michnikowski, fot. AG
Za przykład dziś już prawie niespotykanego języka żydowskiego niech nam posłuży legendarny, wzorcowy szmonces "Sęk". Tekst pióra Konrada Toma, przypuszczalnie z 1926 roku, grany był pierwotnie przez autora i Ludwika Lawińskiego. Wielką popularność zyskał dzięki Edwardowi Dziewońskiemu, który w założonym w 1964 roku kabarecie Dudek wykonywał go wraz z Wiesławem Michnikowskim. "Taki skecz trafia się raz na sto lat" – mawiał Dziewoński i powtarzał za Wiesławem Gołasem: "Dzięki »Sękowi« będą nas pamiętali". Co ciekawe, Teatrzyk Perskie Oko, w którym ten skecz wszech czasów był wykonywany, mieścił się pod adresem Nowy Świat 63, gdzie 40 lat później wprowadził się i przez całe dziesięciolecie odnosił spektakularne sukcesy kabaret Dudek. Wszystko "w jednym Tomie":
Konrad Tom, "Sęk"
– Halo? Poprosze panią zamiejscowa, Lubartów 333… Czi co? Nie: czy? pytajne tylko: czy? wzięte liczebniczo… Taa, mój numer 333… Już jest połączenie? Dziękuję ślicznie…
Halo? Halo? HALO??? – Halooo…
– Kuba? […] Jest interes do zrobienia. […] Jest tak: Friedmann ma weksel Szapira z żyrem Glassa, rewindykator jest Barmsztajn… On daje dwadzieścia procent, franko loco towar jest u Lutmanna, tylko ten towar jest zajęty przez Honigmanna z powodu weksel Reuberga. Za ten weksel Reuberga można dostać gwarancję od jego teścia Rozencwajga, tylko on jest przepisany na Rozencwajgową, a Rozencwajgowa jest chora…
– A co jej jest?
– Co by i nie było, to my dziedziczymy dwadzieścia procent, tylko Lutmann musi mieć pewność, że Honigmann go wypuści, oczywiście, jeżeli Rozencwajgowa jeszcze dziś się przeniesie na łono Abrahama, to Malwina Fajnsztajn nie ma nic przeciwko, tylko Lipszyc musi mieć pięćset dolary… […] Jassne?
– Oczywiście, że rozumiem. […] Tylko skąd pewność, że Rozencwajgowa by wyzionęła ducha?
– W tym właśnie sęk… […]
– Nic nie rozumiem.
– Deska, w szrodku sęk!
– Jaka deska?
– Drzewo. Deska drzewniana, w szrodku sęk.
– Kto ma drzewo? LUTMANN???
– Jaki Lutmann, Lutmann ma manufakturę, a drzewo jest z lasu. Się ścina, się rżnie na deski, jest deska, jest sęk. […]
– A kto ma ten las? […]
– Kuba, odczep się, chodzi o to, czy Rozencwajgowa wytrzyma do licytacji!
– A ona sprzeda? […] Ten tartak.
– Kuba, przecież… Jaki tartak do cholery?!
– No, że się ścina i się rżnie… […] Słuchaj, tylko ten tartak to ja bym zatrzymał dla siebie. Owszem, dajmy na to, ja daję dwa tysiące na las. To kto inny będzie miał tartak, tak? Będzie mnie dyktował ceny? Będę jego dawał zarabiać na rżnięcie? To gdzie jest LOGIKA??? To wolę kupić ten tartak! Mam rację?
– Teoretycznie tak… Tylko że mię coś podkusiło. Staropolszczyznę się mnie zachciało. Sęk, sęk, równie dobrze mogłem powiedzieć, ja wiem… – tu leży pies pochowany. […]
– Słuchaj, Rozencwajgowa ma na sprzedaż psa? […] Słuchaj, Beniek, dwa tysiące za psa? Ja mogę dać… trzydzieści złotych. Duży piesek?
– OLBRZYMIE BYDLE!!! (słyszy telefonistkę) Złociutka, to nie do pani! Znaczy, co? Chwileczkę, Kuba, ta rozmowa za chwilę będzie kosztowała czterdzieści dwa złote.
– No co to znaczy czterdzieści dwa złote, jak się kupuje i las, i tartak, i psa…
– Wiesz co ja ciebie powiem? Ty weź sobie ten las za darmo…
– A tartak?
– A TAR… A tartak, to ty sobie weź tyż za darmo…
– A pies?
– A pies??? A pies ci mordę lizał!!!
Językiem żydowskim (jidysz) Żydzi mówili wśród swoich, lecz w kontaktach z Polakami posługiwali się językiem jako tako przez nich zrozumiałym. Przybierało to niekiedy dość karkołomne formy gramatyczne, jak w przytoczonym tu szmoncesie.
Nietrudno ów tekst Konrada Toma byłoby przetłumaczyć na literacką polszczyznę, tylko… po co? Cały dowcip i niepowtarzalna ekspresja tego dialogu zawiera się właśnie w jego – jakże skądinąd uroczych – błędach i potknięciach. Wszystkim zresztą było wiadome, że elita polskich Żydów: naukowcy, artyści, lekarze, prawnicy czy inżynierowie posługiwali się nienagannym językiem polskim.
Polszczyzna obowiązująca w granicach naszego państwa pozwala wszystkim na w miarę dokładny przekaz myśli, a co za tym idzie, na pełne porozumienie. Że nie wszędzie i nie zawsze się to udaje, to już bardziej kwestia temperamentów niż położenia geograficznego. Niemniej jednak język polski w rozmaitych zakątkach kraju może brzmieć najzupełniej różnie.
Jeszcze dziś można gdzieniegdzie usłyszeć powszechnie zrozumiałą, a jakże wdzięczną frazę typu: "Nakupiłam bułków dla dziecek", która swoim brzmieniem nadaje dodatkowych barw słownikowo poprawnej polszczyźnie. Jednak wyznanie: "Jak byłam mała, to spawałam z babcią", wymaga już chwili zastanowienia. Czyżby babcia była osobą na tyle nowoczesną, że podjęła się roli spawacza, czy też może wnuczka miała niegdyś przyjemność dzielić z nią łóżko?
Żeby język polski był wciąż żywy, jędrny i bogaty, powinien chronić wszelkie lokalne gwary czy środowiskowe żargony. To jedno z najważniejszych zadań osób i instytucji zainteresowanych zachowaniem, i rozwojem, naszego dziedzictwa.
Autor: Janusz R. Kowalczyk
Janusz R. Kowalczyk – teatrolog i filmoznawca (UJ, Kraków), scenarzysta (PWSFTViT, Łódź). Satyryk (Piwnica pod Baranami, 1978–1987). Recenzent teatralny ("Rzeczpospolita", 1990–2008). Autor słuchowisk, scenariuszy, książek (m.in. "Wracając do moich Baranów" i, z Pawłem Szlachetko, "STS. Tu wszystko się zaczęło"). Od 2009 w Culture.pl – zajmuje się literaturą.