Jedni układają puzzle, tworząc mozaikowe obrazy, z innymi trudno wygrać w karty – ciągle mówią: sprawdzam! Burzą stereotypy, dekonstruują mity. Młodzi gniewni polskiego reportażu. Przyjrzyjmy się kilku najgorętszym debiutom ostatnich lat.
"Odkryłem, że wyprawy takie można przedłużać, powtarzać, zwielokrotniać przez lektury książek"*
Bernadetta Darska w książce "Młodzi i fakty. Notatki o reportażach roczników osiemdziesiątych" uznała, że najmłodsi dokumentaliści tworzą pokolenie. Łączyłoby ich to, że wychowali się w wolnej Polsce, debiutowali jako trzydziestolatkowie (prozaicy i poeci często zaczynają literacką karierę już dekadę wcześniej), są częścią środowiska reporterów w epoce boomu na reportaż, tworzą formalne grupy (np. Stowarzyszenie Reporterów Rekolektyw) i mają ścisłe związki z mediami.
Te same cechy dotyczą podgrupy reporterów: debiutantów mających w swoim dorobku – na razie – jedną książkową publikację. Większość ukończyła Polską Szkołę Reportażu lub/i pisze blog ("W krainie tajfunów" – Karolina Bednarz, "IntoAmericas" – Maria Hawranek i Szymon Opryszek, "Mexico Magico" – Ola Synowiec). Współpracują z kilkoma poczytnymi tytułami prasowymi albo sami zakładają niezależne czasopismo ("Non/fiction – nieregularnik reporterski" – Karolina Bednarz wraz z Dorotą Groyecką). Niektórzy zaliczają udany debiut jeszcze przed trzydziestką, a o tym, że nie są to przypadki odosobnione, może świadczyć fakt, że Fundacja im. Ryszarda Kapuścińskiego – Herodot, przyznająca stypendium na realizację projektu reporterskiego, kilka lat temu obniżyła próg wiekowy do 30. roku życia (wcześniej było to 35 lat). Laureatka i kilkoro finalistów znalazło się w naszym zestawieniu.
O boomie na reportaż w Polsce słyszy się co kilka, kilkanaście lat, więc zjawisko wydaje się cykliczne. Dziś jednak zdecydowanie łatwiej znaleźć reportaż w księgarni niż w prasie. Jeśli zaś chodzi o kierunki podróży, to reporterska mapa świata coraz gęściej się zapełnia. Wynika to z zainteresowań autorów, którzy patrząc na inną kulturę, przyjmują perspektywę zarazem aktualną i ponadczasową – między słowami mówią też o Polsce. Zapewne nie bez znaczenia jest inicjatywa wydawcy skuszonego myślą o posiadaniu w ofercie książki o "nieodkrytym" lądzie.
"Zawsze ilekroć ogląda się martwe już świątynie, pałace, miasta, rodzi się pytanie o los ich budowniczych"
Marek Szymaniak, "Urobieni. Reportaże o pracy", fot. materiały prasowe
Jednym z bardziej nurtujących tematów dotyczących Polski, który podejmują debiutujący reporterzy, jest praca. Podczas gdy Olga Gitkiewicz w nominowanej do nagrody Nike książce "Nie hańbi" prześledziła realia zatrudnienia historycznie (pokazując, że może zmienił się kontekst, ale potrzeby już niekoniecznie), Marek Szymaniak skupił się na współczesności. Jego zbiór reportaży "Urobieni" przypomina trochę puszkę Pandory: przedstawione historie to niekończące się zmartwienia i kłopoty, chociaż gdzieś na dnie pojawia się nadzieja (wybrzmi pod koniec w "Dobrym Tajmingu").
Szymaniak wychodzi od rozmów z bohaterami, dochodzi do raportów, statystyk i konkluzji. Uderza w pracodawców i w państwo, upomina się o uczciwe wynagrodzenie i godność. Choć historie opisane są językiem surowym, to autor wyciska z nich żal i złość. Skala szeroka: pracownicy tymczasowi, na kilku marnych etatach lub na samozatrudnieniu, emigrujący na Wyspy, imigranci z Ukrainy, mikroprzedsiębiorstwa i koncerny. Efekt przygnębiający: ubezpieczenie, płatny urlop, a nawet sen coraz częściej stają się luksusem.
"Człowiek jest kulturą"
Aleksanda Lipczak, "Ludzie z Placu Słońca", fot. materiały prasowe
Pocztówka z Hiszpanii o niestandardowym formacie mogłaby być kolażem portretów. Kompilacją ujęć nieretuszowanych, bez nałożonych filtrów. Na twarzach bohaterów byłoby widać zmarszczki – pozostałość po kryzysie z 2008 r. i konfliktach z przeszłości. W oczach patrzących w przyszłość malowałoby się zagubienie, ale też odwaga, fantazja. Gdzieś w tle mignęłaby postać generała Franco – mistrza drugiego planu. Tak jest u Aleksandry Lipczak w jej reportażu "Ludzie z Placu Słońca".
Na odwrocie kartki nie ma utartych pozdrowień i zwrotów grzecznościowych. Czasem trafi się kilka optymistycznych słów (z podtekstem), ułożonych w zdania konkretne, wystukane w swobodnym rytmie. Nie brakuje za to emocji płynących z niecodziennych i tych zwykłych historii. Emocji, które łatwo poczuć, trudniej nazwać, ale można je na przykład ponumerować – jak łzy pierwszej pani burmistrz Barcelony. Temperatura? Niezmiennie wysoka.
"Wielokulturowość świata jest żywą, pulsującą tkanką"
Thomas Orchowski, "Rzeź na Tarlabaşı", fot. materiały prasowe
"Rzeź na Tarlabaşı" ma coś w sobie z Orient Expressu, o którym Thomas Orchowski pisze, że "nie był tylko symbolem luksusu", a "roztaczała się nad nim aura niedostępności". Reportaż ten obiecuje różnorodność, uwydatnia kulturowe niedopasowanie. Jego wielowarstwowość fascynuje i niepokoi zarazem. Jeżeli można więc mówić o jakimkolwiek komforcie podczas lektury, to nie odnośnie treści (i dobrze), tylko w kontekście języka (klarownego i sugestywnego).
Pokrótce mówiąc, "Rzeź…" to szybka – choć sięgająca XIX w. – podróż po współczesnej Turcji, widzianej przez pryzmat jednej dzielnicy. "Tarlabaşı to wyspa w gwarnej, wielomilionowej metropolii. Odgrodzona niewidzialnym murem stereotypów staje się wizytówką Stambułu, który powoli znika" – donosi Orchowski. Starając się uchwycić zawiłości polityczne i obyczajowe kraju, pokazuje zmiany oraz pogłębiające się pęknięcia. I nie ukrywa, że coś budzi jego sprzeciw. Mimo wszystko stara się zrozumieć, a dając odpowiedzi na wiele pytań, pozostawia czytelnika z nowymi.
"Inna kultura nie odsłoni nam swoich tajemnic na proste skinienie ręki"
Katarzyna Boni, "Ganbare! Warsztaty umierania", fot materiały prasowe
W ostatnim czasie Kraj Kwitnącej Wiśni doczekał się dwóch wyrazistych obrazów.
U Karoliny Bednarz Japonia ma twarz kobiety zmuszanej do przybierania różnych póz. Ta, która chce być kawaii (dosłownie: "uroczy", "słodki"), marzy o tym, by piec bułeczki z dodatkiem kleistego ryżu. Uczy się mówienia delikatnie, zmiękczania zdań odpowiednimi końcówkami. Jedne milczą, gdy stają się ofiarami przemocy domowej lub mobbingu w pracy. Inne zmagają się z bezdomnością albo z wykluczeniem z powodu choroby. Dziewczynki drżą na samą myśl o wejściu do autobusu w obawie przed chikan – molestowaniem w środkach transportu publicznego. Dla wielu byłoby lepiej, gdyby urodziły się chłopcami. Niektóre w ogóle nie widnieją w rejestrze rodzinnym, więc tak jakby nie istnieją. Wszystkie bohaterki "Kwiatów w pudełku" łączy jedno: chcą być szczęśliwe i postępować zgodnie z zasadami. Swoimi, a nie tymi narzuconymi przez "tradycję". Zaś szczęście zazwyczaj oznacza szacunek i możliwość wyboru nieidącego w parze z ostracyzmem społecznym.
U Katarzyny Boni Japonia jest życiem po śmierci. "Ganbare! Warsztaty umierania" to raport o stanie duszy po potrójnej tragedii – trzęsieniu ziemi, tsunami i wybuchu elektrowni jądrowej – zapisanej w kalendarzu pod jedną datą 11 marca 2011 roku. Są więc: nurkowie poszukujący swoich bliskich na dnie morza, mnich Kaneta – terapeuta od narzekania, pan Teiichi piszący o tsunami po angielsku, bo tego języka nie rozumie, bo tak łatwiej, oraz duchy, które wracają bądź nie mogą odejść. Można też znaleźć instrukcję czyszczenia świata po promieniowaniu albo wskazówki, jak zostać MacGyverem po trzęsieniu ziemi, a także lekcję kulinarną z babcią Abe, która przekonuje: "kobiety tu są silne, przecież my dajemy życie". Taki reporterski all inclusive – wszystko w cenie: interesująca treść i różnorodny styl.
Obie autorki lubią porządek i konkret. Bednarz stawia na wiedzę, toteż wraz z narracją pisaną w duchu feminizmu podaje porządną dawkę statystyk. Choć dominujące pozostaje ujęcie reporterskie, w tle widać zacięcie eseistyczne czy popularnonaukowe, coś w stylu Martína Caparrósa. Natomiast Boni często korzysta z wyliczenia bardziej działającego na wyobraźnię, emocje.
Obie reporterki mówią głosem zdecydowanym, ale też pełnym empatii. Tym, co najbardziej różni te książki, jest forma. "Kwiaty w pudełku" to konsekwentna, spójna kompozycja poszczególnych rozdziałów – wiele odcieni tego samego koloru. Z kolei "Ganbare! Warsztaty umierania" wyróżnia zwięzłość i dopasowanie formy do treści – czerpanie z szerokiej gamy barw języka.
"Historia, żeby ją dobrze sprzedać (…) musi zawierać odrobinę pieprzu"
Urszula Jabłońska, "Człowiek w przystępnej cenie", fot. materiały prasowe
Ta książka jeszcze długo (jeśli w ogóle) nie pojawi się na półkach tajskich księgarni. Urszula Jabłońska zagląda na zaplecze turystycznego raju z uporem, ale nienatarczywie. "Człowiek w przystępnej cenie" nie przybiera formy taniej sensacji, lecz z reporterską wrażliwością naświetla przykryte uśmiechem problemy, z którymi mierzy się Tajlandia: prostytucję, tożsamość płciową, birmańskich uchodźców, handel ludźmi czy szerzej – współczesne niewolnictwo, zarówno ciała, jak i duszy.
Pogłębione i siłą rzeczy dłuższe rozdziały dopełniają reporterskie miniatury wskazujące kolejne tematy. Najmocniejszy jest fragment, którego nazwą zatytułowano cały zbiór, a próba odpowiedzi na pytanie: "Ile kosztuje człowiek?" to esencja tej książki. Poprzez dostrzeżenie losów jednostek, ukazanie (które można interpretować jako wyraz sprzeciwu) różnych form dyskryminacji, zniewolenia, upodlenia – słowem: uprzedmiotowienia – człowieka, Jabłońska czyni krok ku odbudowie jego podmiotowości.
"Kusili mnie nowi ludzie, nowe drogi, nowe nieba"
Maria Hawranek, Szymon Opryszek, "Tańczymy już tylko w Zaduszki", fot. materiały prasowe
Ameryka Łacińska w kilka godzin? Tylko z Marią Hawranek i Szymonem Opryszkiem. Punkty obowiązkowe to m.in.: Aracataca śladami Márqueza i kobieca ekowioska w Kolumbii, kopalnia prostytucji i nielegalnej pracy oraz pokaz mody zza krat w Peru, spotkanie z pierwszą policjantką obywatelską w Meksyku i ostatnim lodziarzem w Ekwadorze, naga sesja fotograficzna z przesłaniem dla rządu Wenezueli. Z pewnością żadne biuro podróży nie chciałoby mieć tej wycieczki w swojej ofercie. Ale od czego jest reportaż?
Hawranek i Opryszek to duet, który chodzi własnymi ścieżkami. We wstępie do książki "Tańczymy już tylko w Zaduszki" deklarują: "Podróżowaliśmy po Ameryce Łacińskiej w poszukiwaniu historii tych, którzy żyją obok. Na peryferiach czasu, przestrzeni i stereotypów." Prezentują różne smaki latynoskiej codzienności. Najbardziej lubią te złożone, nieoczekiwane, intensywne. Największą wartością ich opowieści jest nie tyle ujęcie bohaterów w zbliżeniu, co umiejętność dostrzeżenia i pokazania stosunków międzyludzkich, realiów funkcjonowania w hermetycznych środowiskach.
"Wyhoduj sobie wolność" – tak brzmi tytuł drugiej literackiej wyprawy duetu reporterów, zapowiadanej na wrzesień 2018, tym razem do Urugwaju. Pozostając w klimatach latynoamerykańskich…
"Wszystko działo się jak we śnie. Surrealistycznie"
Ola Synowiec, "Dzieci Szóstego Słońca. W co wierzy Meksyk?", fot. materiały prasowe
Miejsce: magiczne. Tytuł: "Dzieci Szóstego Słońca. W co wierzy Meksyk?". Przewodnik: Ola Synowiec. Gdyby stworzyć dekalog powodów, dla których warto obrać właśnie ten kierunek, powinien on brzmieć następująco:
Po pierwsze, egzotyka. Ale nie rozumiana naiwnie. Kilka lat spędzonych w Meksyku pozwoliły Synowiec na dostrzeżenie tego, co zakrywa makijaż nakładany dla turystów. Wciąż jednak jest to spojrzenie świeże i nieustannie towarzyszy mu zdziwienie.
Po drugie, temat, czyli duchowość. Autorka znalazła klucz do Meksyku w religii, a właściwie wielu religiach. Nie ma tu mrożących krew w żyłach historii z wojen narkotykowych gangów czy rozgrzewających serca emocji sportowych. Jest za to wiara. Nieistotne w co się wierzy, ważne jak głęboko i w jaki sposób to kształtuje tożsamość człowieka.
Po trzecie, wciągająca i naturalna fraza. Niezmanierowana nagromadzeniem środków stylistycznych. W każdym zdaniu czuć pasję i radość poznawania.
Przytaczając kolejne argumenty, można by wymienić tytuły poszczególnych rozdziałów książki – siedmiu, gęstych opowieści, w sam raz na leniwe popołudnia. Niekiedy przypominają one baśń: o tym, jak coca-cola trafiła na ołtarze, o czarowniku, który przewidział wygraną Trumpa (ale już źle wytypował meksykańskiego prezydenta) oraz o zgubnych skutkach grzybów halucynogennych. Nie zawsze jest kolorowo (konflikt między katolikami a ewangelikami), ale zawsze magicznie.
Mottem tych wszystkich reporterskich podróży mogłoby być wyznanie Synowiec: "Przyjechałam do Meksyku w poszukiwaniu Boga. A znalazłam coś piękniejszego. Znalazłam drugiego człowieka."
* śródtytuły są cytatami z "Podróży z Herodotem" Ryszarda Kapuścińskiego
Autorka: Agnieszka Warnke
Absolwentka filologii polskiej, dziennikarstwa i Podyplomowych Studiów Menedżerów Kultury. Miłośniczka reportażu. Niepraktykująca wyznawczyni fotografii.