Polskiego komiksu dawne dzieje, kto to czyta ten się śmieje. Choć i nieraz się zasmuci, bo młodzieńcze lata rodzimych "wesołych obrazków", jak dawniej mówiono, przypadały na niewesołe czasy – sanacji, okupacji i "ludowej demokracji".
Obrona Warszawy we wrześniu 1939 roku. Dwóch chłopców czyta polską edycję niedzielnego dodatku z Myszką Miki, stojąc wśród ruin Warszawy, fot. Julien Bryan/wikimedia.org
Polska chce mieć siły zbrojne,
A więc poszedł Grześ na wojnę.
Zaraz nabrał gęstej miny,
Drżyjcie Czechy i Rusiny! […]
Tymi słowami rozpoczął się pierwszy komiks polski, "Ogniem i mieczem, czyli przygody szalonego Grzesia" z 1919 roku, groteskowa opowieść z czasów walk o granice II RP. Zatem rodzime historyjki zbliżają się do setnego jubileuszu, choć ich korzeni możemy doszukiwać się jeszcze w wieku XIX: w dziecięcych "powieściach obrazkowych", gdzie pod ilustracjami umieszczano wierszowany tekst i w satyrycznych ilustracjach prasowych.
Wspomnieć tu należy przede wszystkim Franciszka Kostrzewskiego, rysownika warszawskiego "Tygodnika Ilustrowanego". Postanowił on "tworzyć rzeczy małe, wesołe, tanie i na czasie". Takim prakomiksami były jego rysunkowe cykle, np. o perypetiach Jedynaka i Jedynaczki. To dydaktyczne, acz niepozbawione humoru opowieści o losach (od kołyski aż po grób) rozpieszczonych dzieci ziemiańskich, niegarnących się do nauki ani do pracy, za to marnujących swój czas na zbytkach.
Wróćmy do Grzesia. Na pomysł rysunkowej serii, która ukazywała się w satyrycznym lwowskim piśmie "Szczutek", wpadł karykaturzysta Karol Mackiewicz. Dołączył do niego literat Stanisław Wasylewski, by tworzyć, jak sam stwierdził "odpowiednio głupkowate podpisy".
Grześ walczył wszędzie tam, gdzie była ku temu okazja: z Ukraińcami o Lwów, z bolszewikami, z Niemcami w Wielkopolsce i na Śląsku. Poczciwa twarz, z daleka widać, że chłopak z ludu. Ma w sobie coś ze Szwejka Haška (z tą różnicą, że Szwejk do bitki się nie garnął), poza tym słabość do kobiet i awanturniczego stylu życia.
Fragment planszy z komiksu "Ogniem i mieczem, czyli przygody szalonego Grzesia", scenariusz: Stanisław Wasylewski, rysunek: Kamil Mackiewicz, Leon Prauziński, wydawnictwo: Wydawnictwo Komiksowe, rep: Dagmara Smolna
W odróżnieniu od sympatycznego Grzesia, jego wrogowie są tchórzliwi ("Rusin zmyka, portki gubi") i bestialscy ("bowiem brzydki to postępek, przerżnąć komuś piłą pępek" - mówi narrator, gdy bolszewicy oprawiają Grzesia). Zresztą sam Grześ od okrucieństwa nie stroni: schwytanego paskarza każe rozerwać końmi, co zostało odpowiednio zilustrowane fruwającymi kończynami. Kontynuacją cyklu były opowiastki o jego dzieciach, bliźniakach Kubusiu i Bubusiu, którzy raz to gonią spekulanta, raz to rozstrzeliwują bolszewickich szpiegów, a wszystko to już nie w "Szczutku", tylko w pisemku adresowanym do dzieci od sześciu do dwunastu lat.
Nieco później, bo od 1920 roku, na Śląsku działał Hanys Kocynder. Nazwisko jego znaczy po śląsku "wesołek", a historie o nim ukazywały się w satyryczno-politycznym piśmie o tej samej nazwie. Też miały swój wymiar propagandowy - bohater, choć kawał łobuza, od małego "klnie pieronie i pije hojnie", to świadomość narodową ma i wie, że w plebiscycie trzeba głosować za Polską. Komiks opowiadał dzieje jego burzliwego żywota, w którym zdążył m.in. zaznać teksańskiej gorączki złota i walczyć na wszystkich frontach Wielkiej Wojny, aż do momentu, kiedy wrócił w rodzinne strony i swym patriotyzmem dawał przykład innym.
Ucieszne przygody dla starych i młodych
"Pat i Patachon", Wacław Drozdowski, wydawnictwo: "Republika", 1935, fot. https://komiksbaza.pl
Komiks dwudziestolecia był przede wszystkim zjawiskiem prasowym, samodzielne albumy należały do rzadkości. Od pierwszego numeru w 1923 roku prym w historyjkach obrazkowych wiódł łódzki "Express Ilustrowany" - najpopularniejsza wtedy gazeta brukowa w Polsce. Komiksowe paski autorstwa Stanisława Dobrzyńskiego korespondowały z sensacyjną treścią pisma: opowiadały miłosne historie "lodzermenschów" (Don Juan Cyperman, Lola Gzyms), często o lekkim zabarwieniu erotycznym. Zresztą nie tylko heteronormatywnym, jak w króciutkiej historyjce o transwestycie Loulou, "chlubie i ozdobie Łodzi".
W latach 30. pojawiły się też pisemka adresowane do dziatwy. Oddajmy głos Henrykowi Jerzemu Chmielewskiemu, który w swojej autobiografii "Urodziłem się w Barbakanie" pisał:
Ucho przestawało mnie boleć natychmiast, kiedy mamusia kupiła pisma komiksowe. Kolorowe komiksy drukowano na pierwszej i ostatniej stronie tygodników "Karuzela", "Świat Przygód", "Tarzan" [...] Pisemka te ukazywały się raz na tydzień i kosztowały 10 groszy. [...] Kiedy czytałem "Karuzelę", a w niej komiks pt. Ferdek i Merdek miałem 10 lat. Jakież było moje zdziwienie, kiedy w 1966 roku pojechałem do USA i w tamtejszych gazetach zobaczyłem te same postacie w przygodach marynarza Popeye!
Powszechną praktyką było polonizowanie zapożyczonych bohaterów. Superman przyjął słowiańskie imię Burzan, a cykl jego przygód zatytułowano "Nadczłowiek jutra". Po katastrofie planety Krypton wylądował gdzieś w okolicach Kalisza, a przysposobiła go rodzina warszawskich fabrykantów. Flash Gordon był Błyskiem Gordonem, ale w innej gazecie już Jackiem Żegotą, "typem nowoczesnego rycerza polskiego". Spolszczono też Tarzana – nie dość, że pomagał on polskim podróżnikom w Afryce, to jeszcze na koniec okazało się, że sam jest ich rodakiem, zaginionym za młodu Stasiem Karolkiem Smolkowskim. Betty Boop figurowała jako Baśka Figlarka w "Wiosence", pisemku dla dziewcząt. Kaczor Donald bawił czytelników "Gazetki Miki" jako Kaczorek Zadziorek, a Goofy w IKC był pospolitym... Psem Burkiem. Zabieg ten stosowano również w dorosłej prasie. Adamson, bohater arcypopularnej szwedzkiej serii, w Ilustrowanym Kurierze Codziennym nazywał się Agapit Krupka, ale w innych tytułach można go było spotkać jako Ildefonsa Kopytko albo Mikołaja Doświadczyńskiego.
"Czwarta księga przygód Koziołka Matołka", okładka
Historyjki, zarówno te dla dzieci, jak i dla dorosłych, z reguły opatrzone były podpisami (często wierszowanymi). Dymki pojawiały się niezwykle rzadko. Pionierski w tej kwestii był importowany z Danii "Pan Bujdalski i Kaczorek" (w oryginale "Peter og Ping"), komiks zresztą całkiem zabawny. Pierwszy z tytułowej dwójki, Pan Bujdalski, raz wykazuje się nie lada sprytem, raz nie lada głupotą, zawsze jest jednak mistrzem ciętej riposty. Wtóruje mu w tym Kaczorek (w pierwowzorze zwierzątko było pingwinem), który komentuje sytuacje z drugiego planu.
Jednakże, Polacy nie gęsi i historyjki narysowane przez rodzimych twórców też mieli. Hitem wydawniczym były, znane zresztą do dziś, serie stworzone przez duet Kornel Makuszyński/Marian Walentynowicz – o Koziołku Matołku czy o Małpce Fiki-Miki. Walentynowicz wykreował jeszcze na potrzeby prasy dziecięcej takie postacie jak zająca Imć Tchórzaka czy urwisa Jurka Czupurka, obu wysyłając w podróże w egzotyczne krainy. Dookoła świata wędrowała też Fucinka z komiksu Stefanii Bańdo-Stopkowej, stylizowanego na dziecięce bazgroły. Fucinka powstała z plamy atramentu, więc młodszy o dwie dekady Tytus de Zoo nie był jedynym przypadkiem takiego osobliwego poczęcia w polskim komiksie.
Poczet obieżyświatów
"Przygody Bezrobotnego Froncka", Franciszek Struzik, 1936, Katowice, "Polonia", fot. Biblioteka Narodowa Polona
Na najpopularniejszy typ komiksowego bohatera przedwojnia język polski zna wiele określeń: niebieski ptak, ancymon, powsinoga, drapichrust, wisus, andrus, itd. Często dobierano ich w pary, skomponowane na zasadzie przeciwieństw: jeden długi i chudy, drugi przy tuszy i niski. Jak Flip i Flap, którzy zresztą też doczekali się komiksowej historyjki o sobie w ówczesnej prasie.
W tej kategorii przodowali Pat i Patachon. Oni również trafili do komiksu wprost ze srebrnego ekranu – ich rysunkowe odpowiedniki wzorowane były na dwóch sławnych wówczas duńskich komikach. Pewnego razu do redakcji "Expresu Ilustrowanego" nie dostarczono na czas matryc z Kopenhagi i dalsze rysowanie serii zlecono grafikowi Wacławowi Drozdowskiemu. Od tego czasu nabrali lokalnego sznytu. Mieszkali w mieście o wdzięcznej nazwie Grajdołek (a które ze wszech miar przypominało ówczesną Łódź), a plansze zaroiły się od postaci, które można było spotkać na rogach polskich ulic: woźniców, stójkowych i podwórkowych rzezimieszków.
Z galerii rysunkowych obiboków można jeszcze wspomnieć Bezrobotnego Kubę, który kręcił się po Łodzi kombinując skąd wziąć forsę, albo Pączka i Strączka, dla których "praca to najgorszy wynalazek". Tym ostatnim trzeba jednak zwrócić honor, gdyż w miarę rozwoju serii znaleźli sobie uczciwe zajęcie, a mianowicie powołali agencję detektywistyczną.
Wśród tej galerii łazików, czasem nieśmiało zamajaczyli gdzieś na horyzoncie stateczni mieszczanie, jak w cyklach "Rozkosze i przykrości pana Wyżerki z rodziną" czy "Tarapaty wuja Łyka, który chętnie piwo łyka, i radości cioci Ali, która postęp sobie chwali", gdzie główny konflikt zawarto już w tytule. Był jeszcze Pan Hilary, kresowy ziemianin z opowiastki Antoniego Bogusławskiego i Kamila Mackiewicza, choć poza pochodzeniem z innej klasy, niewiele się różnił od poprzednich w swojej bezmyślności i umiłowaniu do hulaszczego trybu życia. Polskie gwiazdy filmowe też dorobiły się własnych historyjek. Mowa tu o Lopku i Dodku, czyli Kazimierzu Krukowskim i Adolfie Dymszy. Swoją drogą, w komiksowej wersji Dymsza też był sympatycznym cwaniakiem z warszawskiej ulicy.
W rzeczywistości dobrze znanej czytelnikom zakorzeniony był również Bezrobotny Froncek, bohater tasiemcowej serii Franciszka Struzika ukazującej się przez ponad 7 lat w sensacyjnym katowickim dzienniku "Siedem groszy". Froncek był maskotą tej gazety (należącej do przywódcy chadecji Wojciecha Korfantego) i niesłychanie nakręcał jej sprzedaż. O jego popularności niech poświadczy fakt, że w 1939 roku gazeciarze z Katowic zgodzili się przeznaczyć część swoich zarobków na Fundusz Obrony Narodowej, życząc sobie jednak, by zakupiony z tych środków bombowiec nazwano na cześć bohatera ich ulubionego komiksu.
Sam miał piękną kombatancką kartę – armia Hallera, wojna z bolszewikami, powstania śląskie – choć co mu po tym, jak zmuszony głodem musi w jednym odcinku sprzedać medal ("Żyć jakoś przecie trzeba, a za męstwo za zasługi, zawsze laury zbiera – drugi"). Chodziłwięc po prośbie albo na robotę w biedaszybie, czasem policja przyskrzyniałaza włóczęgostwo (wtedy się cieszył, że ma za darmo strawę i dach nad głową). Wjednym odcinkuudaje mu się zarobić na kryzysie w osobliwy sposób – staje w lunaparku z przewieszoną przez szyję tabliczką "To jest kryzys" (jedno uderzenie 10 groszy). Choć z natury pogodny, czasem takie życie dawało mu się we znaki. Jak wyliczył badacz polskiego komiksu Adam Rusek, w 1932 roku, pierwszym roku swoich przygód,trzykrotniepróbował popełnić samobójstwo.
Z czasem radził sobie coraz lepiej. Wygrał nawet dwukrotnie pokaźną sumkę na loterii, ale żeby podtrzymać komiksowy koncept musiał fortunę szybko stracić. Jak pisał redaktor "Siedmiu groszy" Bohdan Surówka:
"Bezrobotny Froncek" idzie śmiało przez życie i na pewno dawno już by znalazł dobrą posadę, gdyby nie to, że właśnie jest – "Bezrobotnym Fronckiem".
Froncek pojawiał się też wszędzie tam, gdzie działo się coś na świecie: kibicował podczas Olimpiady w Berlinie, obserwował hiszpańską wojnę domową, wspierał Abisyńczyków w walce z faszystowskimi Włochami, bawił w Chinach i w Palestynie. Zresztą nie on jeden, bo popularnym chwytem rodzimych twórców było umieszczanie postaci w kontekście aktualnych wydarzeń. Zazwyczaj zaczynał się wtedy festiwal stereotypów. Zatem, kiedy protagonista spotyka w Afryce miejscowe plemię, możecie być państwo pewni, że to ludożercy i zaraz wyląduje w kotle, i tak dalej. Froncek zagranicą poznawał takie postacie jak Hiszpan Kastanietto Tango, Japończyk Ladaco-Kakamura, czy Włoch Antoni Piczikatto.
Benedykt Hertz, "Warszawa 2025", archiwalna plansza komiksu, fot. Wydawnictwo Komiksowe
Na ciekawym pomyśle oparta była historyjka "Warszawa w roku 2025", wydana ponownie w serii "Dawny komiks polski". Tekst mową wiązaną przygotował literat Benedykt Hertz, a za rysunki odpowiedzialny był Aleksander Świdwiński. Fabuła opowiada o perypetiach małżeństwa, które chcąc przetrwać czasy kryzysu inhaluje gaz usypiający na całe stulecie. Gdy się budzą, okazuje się, że Warszawa została podbita przez Chińczyków. W "Ziemiańskiej" mieści się teraz palarnia opium, a problem bezdomności i głodu mieszkaniowego rozwiązano stawiając mieszkalne barki na Wiśle. Cała ta futurystyczna otoczka jest tylko pretekstem do bieżącej satyry, bowiem pełno tam odniesień do realiów i postaci z lat 20.
Gdy twórcy komiksów odnosili się do tematów politycznych, to z tym, co dziś nazwalibyśmy polityczną poprawnością nie miały one zazwyczaj nic wspólnego, a służyły propagandzie danej opcji partyjnej. Tak było z Protem i Gerwazym Kazimierza Grusa z endeckiego pisemka "Orędownik". Byli takimi samymi łazikami jak ci wyżej wspominani, ale mieli "swojskie imiona dla swoich", co rusz węszyli jakiś żydowski czy komunistyczny spisek i przeklinali sanacyjną rzeczywistość (swoją drogą to dość cudaczny koncept, żeby dwóch szelmów i obdartusów uczynić "obrońcami narodu"). Raz nawet dają łupnia swoim konkurentom Patowi i Patachonowi, bowiem ich przygody były wydawane w gazecie uważanej na prawicy za "żydowski brukowiec".
Antykomunistyczne i antysemickie zarazem były też "Przygody Wicka Buły w raju", wydawane w dodatku do śląskiego "Gościa Niedzielnego" (a współcześnie również zebrane w serii "Dawny komiks polski"). Ów Wicek, zredukowany górnik a przy tym hulaka i chłopek-roztropek, po przepiciu ostatniej wypłaty, znalazł na ławce numer "Płomyka", który poświęcony był życiu radzieckich dzieci (taki numer rzeczywiście wyszedł i wywołał ogólnokrajową burzę). Zainspirowany lekturą postanowił zacząć nowe życie w ojczyźnie proletariatu. Na początku wszystko wydaje się być piękne, szybko okazuje się, że to jednak pozory.
Nagle widzi jak w śmietniku
Jakieś dziecko rachityczne
(Wcale nie tak jak w "Płomyku")
Kość obgryza apetycznie.
Wicek zaznaje nędzy, głodu, niewolniczej pracy, gułagu i terroru (notabene, wedle anonimowego autora komiksu, cały aparat władzy i represji ZSRR stanowili Żydzi prześladujący dobroduszny lud prawosławny). W końcu, udaje mu się (via Hiszpania) uciec z Sowietów i diametralnie zmienia swoje życie: uczciwie pracuje, propaguje abstynencję, przegania z podwórka domokrążców sprzedających sensacyjne historyjki.
Im bliżej wojny, tym w komiksach coraz więcej było akcentów antyniemieckich. Nasiliły się one u Ślązaków Froncka i Wicka Buły, w tym regionie poczucie hitlerowskiego zagrożenia było przecież szczególnie odczuwalne. Stanisław Dobrzyński w 1939 roku rysował antynazistowską satyrę "Heil Piffke". Główny bohater to berliński mieszczuch wyglądający jak mały hitlerek, tępy i podły konformista, który po wstąpieniu do NSDAP robi karierę. Komiks wyszydzał pruski dryl jak i rzekomy dobrobyt pod rządami nazistów:
Śniadanie – same sprytne "ersatze",
Nie ma co żreć ani chlipać
Kawa z herbaty, herbata z lipy
I wszystko w ogóle lipa…
[…]
Lecz za to mięsa masz pod dostatkiem,
Tego im nigdy nie zbraknie!
W Lipsku, w Berlinie, w Gdańsku, Szczecinie,
Wszędzie masz mięso armatnie!
***
Ostatnią gazetką komiksową, która zaczęła wychodzić przed wojną była "Gazetka Miki", pismo poświęcone historyjkom ze stajni Walta Disneya. Jego redaktorkami literackimi były incognito dwie komunizujące literatki, Jadwiga Broniewska i Wanda Wasilewska, bezrobotne po publikacji feralnego numeru "Płomyka", tego samego, który czytał Wicek Buła. Za ich sprawą redakcja stała się przystanią dla innych rewolucyjnie nastawionych twórców bez stałego zatrudnienia. Wspominał naczelny grafik pisma, Jan Marcin Szancer:
Z początku nasze zajęcie wydawało nam się po prostu nie do wytrzymania. My, którzy prowadziliśmy świętą wojnę przeciw Disneyowskim schematom, przeciwko komiksom z idiotycznymi tekstami dla analfabetów […] siedzimy w dwóch pokojach, ściany obklejone potwornościami, tak wtedy znienawidzonymi miki-mausami, a my zatruwamy […] młode serca i dusze.
Polscy kolarze: Stanisław Królak i Henryk Kowalski czytają "Świat Młodych", 1956, fot. Jerzy Dąbrowski/Forum
Podejście tego środowiska do komiksów przełoży się na powojenne losy tego gatunku. Azdjęcie dzieci czytających pisemko wśród gruzów podczas oblężenia Warszawy we wrześniu 1939 roku autorstwa Juliena Bryana wkrótce obiegnie cały świat.
Pierwotny tytuł: Od Szalonego Grzesia po Bezrobotnego Froncka. Pradzieje polskiego komiksu, część I
Źródła:
Autor: Patryk Zakrzewski
Antropolog kulturowy, czasem DJ. Poszukiwacz niesłusznie zapomnianych zjawisk z dziejów polskiej kultury.