Żyjemy pośród paradoksów. Ażeby żyć - trzeba jeść, dlatego paradoksy dotyczą rownież tej sfery - potraw mianowicie. Ruskimi pierogami w Rosji głodu nie zaspokoisz, to nie ich specjał.
Polski patriota pierogi kocha, choć Ruskich niekoniecznie. Tu ukłon w stronę restauracji „Brzeska”, gdzie pierożki są przepyszne (zamawiajcie koniecznie z omastą - mniam, mniam).
Nie ma co pisać o tatarze, karpiu po żydowsku, fasolce po bretońsku czy innych potrawach mających w nazwie zagranicę i dywagować, że mają coś wspólnego z danymi krajami. Nazewnictwo jedzenia chadza swoimi ścieżkami, to poligon dla lingwistów. Obżartuchy dopieszczają żołądki mając nazwy potraw w lekceważeniu. Weźmy taki szampan. Tylko skończone snoby gustują w oryginalnych francuskich napitkach w cenie tysiąca złotych za flaszkę, kiedy po cichu zachlewają się rosyjskimi bąbelkami o nazwie «sowieckoje igristoje» w śmiesznie niskiej cenie. Dawniej było to «szampańskoje», smaczniejsze od bąbli francuskich i dlatego - w imię ochrony marki - dostało szlaban na tytułowanie się szampanem.
Wylądowałem w Rimini - włoskim mieście zlokalizowanym na zachodnim brzegu Adriatyku. Trochę przypadkowo, bo w drodze do ostrogi włoskiego buta. Umordowany i głodny, poszukuję taniego noclegu i czegoś na ząb, choćby jednego klinka pizzy. W końcu stąpam po ziemi, gdzie legendarny placek zaistniał, oczywiście w cieniu pasty, bez której żaden Makaroniarz nie przeżyje jednego dnia.
Podany placek z „przeglądem tygodnia” o przepysznej nazwie «bianca» smakuje tak sobie, pomijam, że jego obrzeże nie zdążyło się nawet zariminić, cała reszta okazała się gumiasta, jak legendarna Bubble Gum Donald. Zjadłem z musu, bo głód, a przy nutach Rimini Project, mnie - Polakowi nietanecznemu - było już obojętne, po włosku: inerte.
Cóż, władowałem się w szok! Pizzy o nazwie rimini w Rimini nie znalazłem. Miejscowi kucharze osłupieli. Wymieniając porozumiewawcze spojrzenia podejrzewali, że jakiś nienażarty barbarzyńca chce im zeżreć, co... miasto?
No tak, takie cuda jedynie w Brzegu. Właśnie w naszym mieście onegdaj serwowano najlepszą w świecie pizzę rimini. Nie wskazuję miejsca, gdzie smakołyk był dostępny, bo to przeszłość, coś z brzeską rimini się porobiło. Dlatego postawiłem na inne akcenty kulinarne - rozsmakowłem się w rybie po grecku á la Renata S. Tak pysznej żadna kobieta na świecie nie robi, zwłaszcza w Grecji.
Jednakże nie straciłem nadziei i pomyślałem: smaki brzeskiej rimini odnajdę - gdzie? - w Rimini. Nadaremnie...
Pożałujemy trochę Włochów. Mieszkańcy Italii utyskują nad upadkiem obyczajów w zakresie przyrządzania narodowej potrawy. Wynika to z faktu, że za wypiek zabierają się nie-Włosi. Szefami kuchni zostają emigranci, którzy smaku pizzy z mlekiem matki niestety nie wyssali. To narodowy dramat Włochów.
Wspaniały placek (z cudownie zariminionym obrzeżem) uda się tylko wtedy, kiedy dokonamy właściwego wyboru mąki. Podaję za specjalistami: „Nie może być ona zbyt miękka, bo wtedy ciasto się podziurawi, ani zbyt twarda, bo to z kolei sprawi, że pizza będzie gumowata i trudna do strawienia. Najlepsza jest mąka, zawierająca od 10 do 12 gramów protein”. No i ciasto nie powinno wchłaniać przecieru pomidorowego, choć to akurat - tak sądzę - rzecz gustu.
Cała reszta jest tajemnicą mistrzów patelni.
Z ranka, w bezludną niedzielę, kiedy wszyscy jeszcze śpią i nie dokucza włoskie słońce oświetlające najstarszą republikę Europy, zajechałem do nieopodal leżącego San Marino. Pojechałem z wiarą, że tam coś zjem, smacznie i niedrogo. Pod warunkiem, że Repubblica di San Marino nie zje moich finansów.
Niestety, wszystkie knajpy zamknięte!
Poza jedną: personel sanmaryczański i do tego polskojęzyczny! Za wstawiennictwem mieszkańca Dolnego Śląska, który współpracowników nauczył języka Chopina, Norwida i Skłodowskiej-Curie. Co najważniejsze: w San Marino płacisz czym możesz. Także złotówkami!
Zrealizowałem wariant awaryjny: otworzyłem polską konserwę. Pożywną, zdrową i zawierającą witaminy - mielonkę tyrolską z galaretką. A już do syta najedzony - pomlaskałem po hiszpańsku: ¿mniam, mniam?