Zurich - Pekin. Start po południu czasu środkowoeuropejskiego ze Szwajcarii. Do przebycia prawie 9 tys. km, Airbusem A330-300 linii Swissair, na wys. 11.277 m z prędkością 988 km/godz w porywach azjatyckich wiatrów.
Poprzez Austrię, Czechy, wlotem na terytorium Polski Kotliną Kłodzką, kierując się dalej na Białoruś, przepastną Rosję, w końcu Mongolię i docelowo Chiny. A w szczegółach: zostawiając pod sobą Pragę, za chwilę - po lewej - Wrocław i z prawej Brzeg, potem centralnie na Łódź, i całkiem przecież niedaleko (w kategoriach awioniki) nieszczęsny Smoleńsk (że też wyszło lecieć nad tym miejscem 10 kwietnia?!). Zaraz Mińsk i "Smoleńską Drogą", za niewielką chwilę, wreszcie Moskwa.
Potem trzymamy azymut na południową Azję, mając po prawej Kazań, Ufę, Jekaterynburg i pod osłoną nocy już połyskujące elektrycznie: Czelabińsk, Omsk i Nowosybirsk. A więc lot nad trasą, gdzie przebiega Kolej Transsyberyjska. Komunikacyjny szlak równoległy z granicą Kazachstanu, który nakazuje zostawić z lewej Krasnojarsk i wlecieć na terytorium Mongolii, kierując się na jej stolicę, czyli Ułan Bator.
Te geograficzne sensacje odbyły się ponad zaśnieżonym Uralem i skutymi mrozem wielkimi zlewiskami rzek Syberii! Za oknem maszyny -60 st. C! Powietrze krystaliczne, toteż widok zachwycający.
Przy krztynie wyobraźni podróż musi robić wrażenie. Wiem, co piszę, wszak "podniebną" trasę przetesowałem wcześniej, turlajac się transsybirką relacji: Moskwa - Irkuck - Ułan Bator, tam i z powrotem, przez całe dwa tygodnie!
Siedem stref czasowych, co przekłada się na 9-godzinną mitręgę w samolocie, która w końcu się kończy.
Nad stolicą Mongolii, a więc w sercu Azji, skośnookie stewardessy szwajcarskiego przewoźnika serwują continental breakfast zamiast kumysu i o godz. 4.30, 11 kwietnia 2013 r. wreszcie lądujemy w chińskim, podrabianym raju ;).
O wielkiej podróbce już po powrocie w wiosennej Polsce.