Świat obfituje w atrakcje, które trzeba zwyczajnie zaliczyć. Ale istnieją miasta, niegdyś legendarne a dzisiaj przeklęte, które trochę wstyd odwiedzać. Z niejakim dylematem, i z nie do końca wytłumaczalnym dyskomfortem, wylądowałem w Gori - rodzinnym mieście Stalina.
Gdyby tyran wciąż (a kysz!) żył z urodzinowego tortu zdmuchiwałby 132 świeczki. Ów koszmarny jubileusz świętowali w Moskwie, w mroźny grudniowy dzień, zatwardziali komuniści. ?Hura, hura, hura!" - ryknęli miłośnicy Soso przy grobie wodza zlokalizowanym pod murem kremlowskim. Lider komunistów Giennadij Ziuganow w okazjonalnej mowie przekonywał, że ?epoka Lenina-Stalina była największą w historii kraju". W kremlowskich kręgach otwarcie mówi się o potrzebie przeorania świadomości Rosjan. Nowo powołany szef Rady ds. Społeczeństwa Obywatelskiego i Praw Człowieka przy prezydencie Rosji Michaił Fiedotow zapowiedział złożenie głowie państwa propozycji destalinizacja społeczeństwa. Lepiej późno niż wcale - należy westchnąć.
Zakręceni w prawo politycy spod cienia płaczących wierzb zmian w Rosji nie dostrzegają niejako programowo i kompromitują się w telewizorach w rolach ekspertów od wschodniej polityki. Dzisiejsza Rosja jest niepodobna do tej, jaką opisują wspomniane mądrale. Jej inność polega choćby na tym, że niegdysiejsze stuprocentowe wpływy w dawnych republikach podzieliła z innym supermocarstwem, ?tracąc" niemalże połowę ludności. W Azerbejdżanie czy Uzbekistanie, krajach jawnie romansujących z USA, trudno już znaleźć sowiecką symbolikę. Gwiazdy, sierpy i młoty zastąpił półksiężyc a w miejscu czerwonych sztandarów - łopoce zieleń, kolor islamu. Monumenty wodzów rewolucji rozbito w pył lub przetopiono na innych półbożków: pradawnego Timura w Uzbekistanie i całkiem współczesnego Gajdara Alijewa w Azerbejdżanie.
Największa konsternacja panuje w Gruzji, skonfliktowanym z Rosją małym kraju, który dał ludzkości jednego z najstraszniejszych tyranów. Z jakim trudem Gruzja próbuje poukładać się z bolesną przeszłością przekonałem się naocznie. W centrum Tbilisi kona symbol niezwykły: monumentalny zespół parkowo-pomnikowy z grobem nieznanego żołnierza ponad którym góruje nike zwycięstwa. Oto miejsce opuszczone przez komunistycznego pana Boga. Wciąż można dostrzec dawną świetność kompleksu, który dzisiaj przygnębia. Na wyższych, zaśmieconych tarasach funkcjonują dzikie tory do jazdy ekstremalnej, rozkrada się marmur i pozyskuje surowce wtórne, wszędzie walają się strzykawki rezydujących tam narkomanów. Niedrożne dysze fontann i wygaszone znicze ?wiecznego ognia" legitymizują rozpad i zapomnienie.
Zadyszkę towarzyszącą wdrapaniu się na wzgórze rekompensuje, a raczej wzmaga, zapierająca dech w piersiach panorama Tbilisi, wspaniałego miasta leżącego u stóp niesłusznej ideologicznie nike, stolicy zlokalizowanej w dolinie rzeki Kury (Mtkwari). Szukanie w Tbilisi śladów sowieckich jest niełatwe. Rozliczne monumenty nawiązują do symboliki gruzińskiej bądź neutralnej, czy też poświęcone są najnowszym wydarzeniom wolnościowym. W pamięci mieszkańców sowieckość wciąż pokutuje, choćby w tęsknocie za łatwiejszym życiem, czy w powszechności języka rosyjskiego, którego najmłodsi jednak już nie znają. Rugowanie śladów przeszłości jest o tyle łatwe, że liternictwo gruzińskie (jakieś tasiemki) to ewenement nieprzypominający pisma krajów sąsiednich.
Tbilisi (???????) od wschodu jest ?wschodnie", a od zachodu ?zachodnie". Tam - na kiepskiej drodze osiołek ciągnący dwukółkę z chrustem, tutaj - nowoczesna autostrada z lśniącymi samochodami. I właśnie na kierunku zachodnim, w półgodziny za Tbilisi, nieopodal traktu prowadzącego do czarnomorskich kurortów Batumi (??????) i Suchumi (??????) - formalnej stolicy Abchazji, możemy zahaczyć o Gori (????) - miasto słynące z Josifa Wissarionowicza Dżugaszwilego.
Zwiedzanie świata to wgląd w przeszłość, przybywamy bowiem do miejsc, których atrakcyjność wyrasta z historii. Z bieżącym rozwojem wydarzeń zawsze więc jesteśmy spóźnieni. Nie dotyczy to oczywiście rewolucjonistów, którzy penetrują świat z zamiarem jego zburzenia. Globtroter to jednak człowiek pokojowy i nastawiony poznawczo. Do Gori zawitałem więc po niewczasie. Przed kilkoma miesiącami, pod osłoną nocy, zapewne dla uniknięcia protestów i zainteresowania mediów, zdemontowano pomnik Stalina i na wszelki wypadek cacko gdzieś schowano. Wystawiony dyktatorowi jeszcze za życia monument przetrwał grubo ponad pół wieku. Rząd obiecał postawić w tym samym miejscu, przed obecnym merostwem, pomnik upamiętniający poległych w wojnie rosyjsko-gruzińskiej z 2008 roku. Gruziński minister kultury Nikoloz Rurua zapowiedział z kolei rychłą zmianę nazw ulic sławiących
słońce narodów. Widocznie jest to zadanie o wiele trudniejsze od nocnego kruszenia granitu, bowiem najbardziej reprezentacyjna aleja Gori wciąż pyszni się nazwą ?Stalin Ave".
Dzisiejsze Gori to senne miasteczko z zabłąkanymi turystami: pojedynczy Japończyk zgłębiający fenomen
bolszewika z granitu vel
człowieka ze stali, obwieszony orderami weteran i zwolennik
uniwersalnego geniusza vel
spiżowego leninisty. Pośród takimi oryginałami, jakiś Polak stąpający po ziemi, która
wielkiego językoznawcę vel
lokomotywę historii zrodziła.
Nieciekawa zabudowa wkomponowuje się w burą przaśność, której gruziński kapitalizm nie zdążył pokolorować. Niepoliczalne punkty wymiany walut, budki oferujące cziebureki i inne pierożki Kaukazu oraz bieda-sklepy z chińszczyzną nijak nie pasują do miejsca urodzin kogoś o kim komponowano pieśni i pisano poematy:
"O, Ty, któryś jest jasnym narodów słońcem,/ Naszych dni słońcem niegasnącym/ Jaśniej świeci od słońca/ Twa mądrość wszechogarniająca" (Aleksij Tołstoj) lub:
"Mądrość Stalina rzeka szeroka,/ w ciężkich turbinach przetacza wody,/ płynąc wysiewa pszenice w tundrach,/ zalesia stepy, stawia ogrody." (Adam Ważyk).
Stalin Ave w samym centrum rozgałęzia się w odrębne ulice i pomiędzy nimi prowadzi spacerowa aleja. Po krótkim marszu stajemy przed klasycznym tortem socrealizmu zwieńczonym wieżą z iglicą, przepastnym gmachem robiącym za muzeum wodza. Oto komunistyczna świątynia! Przed portalem stoi ?dziobaty Stalinek" a za jego plecami wymodzony na antyczną modłę portyk, który ?zadasza" lepiankę, sielskie gniazdeczko, z jakiego przyszły morderca milionów wyfrunął. Przed chatynką niedawno wykopano wielką jamę i wykonano roboty szalunkowe pod fundamenty, ale fachowcy gdzieś przepadli, być może zachowują bojową gotowość w oczekiwaniu na solidny beton. Postawiona obok tablica przedstawia wizualizację ?obalonego" pomnika, który na powrót zostanie wypionowany i będzie robił za miejscową atrakcję. Łatwo się domyśleć, że spowolnienie robót wynika z mizernych dochodów muzeum, gdzie już wyczuwa się stęchliznę i duszący kurz dawno niepranych dywanów.
Każda ławka w parku, pojedynczy kamień okazałej budowli jest darem ?od serca" rożnych narodów - współbudowniczych bolszewickiego raju. Wszystko - pamiętajmy - powstało za ziemskiego bytowania
wodza wodzów. Do dziś w salach pałacu można zobaczyć prezenty ofiarowane Stalinowi przez wielbicieli z całego świata. Pośród ogromu klamorów są również pamiątki od przyjaciół znad Wisły: ?ludowe" talerze z Włocławka, okolicznościowe patery i jakieś kryształy. Podziwianie łoża, w którym wylegiwał się bandyta, oglądanie kolejnych zaśniedziałych samowarów czy zachwycanie się salonką, w której terrorystę wożono - to przeżycie z poziomu hard, turystyczna perwersja niewarta gruzińskich larów. Zaoszczędzone pieniążki lepiej zainwestować w doskonałe Kindzmarauli - wino o harmonijnym i aksamitnym smaku, uhonorowane złotym medalem Gold Gryphon w Jałcie 2002 r.
Gori w zadyszce i rozdarciu. Amerykanie, których prozachodni prezydent Micheil Saakaszwili tak wielbi, w trymiga przekształciliby ?atrakcję Gruzji" w dolarodajny Disneyland z hamburgerem i coca-colą. Tłumnie przebywający turyści mogliby pozować w towarzystwie wąsatego klona, nienachalnie wysokiego (162 cm! - dla ubogich Stalin w wersji tekturowej), w sam raz pasującego do niedorostków żądnych ekstremalnej rozrywki.
Dyktator nigdy nie fotografował się w otoczeniu osób wyższych od siebie i nosił specjalne wkładki w butach, dodające mu kilku centymetrów. Za drwiny z wzrostu 'genialnego geniusza', jakby to dziś powiedział klasyk - lądowało się w gułagu. W Polsce takiego zakonu na szczęście nie ma, bo szalonym mikrusom odebrano władzę. Nie brakuje jednak lizusów przeciętnego wzrostu, którzy doskonale wiedzą kiedy i przed kim przyklęknąć, czy za bardzo nie wysunąć się przed podczas pokonywania schodów. Zwłaszcza w zasięgu kamer i przy obecności wścibskich fotoreporterów.