Kończąc opowieść o Gruzji, która okazała się wymuszonym przerywnikiem podróży po Azerbejdżanie, dzielę się dzisiaj turystycznymi spostrzeżeniami z tego uroczego kraju. Hostel w Tbilisi, ul. Ninoshvili 19a u Iriny Japaridze - przyjaciółki wszystkich globtrotterów, ze szczególnym uwzględnieniem Polaków. Symboliczne jest bowiem umieszczenie w honorowym miejscu polskiej flagi i żałobnego zdjęcia pary prezydenckiej, w Gruzji bardzo szanowanej.
Kosztem spokoju rodziny Irina przyjmuje u siebie przeróżnych ludzi. W dniach mojego pobytu swoje "reprezentacje" posiadały następujące kraje: Kanada, Izrael, Anglia, Polska, Meksyk, Australia, Tajwan i Chorwacja. W mieszkaniu z zaadoptowanym strychem panuje bazarowe zamieszanie i w zasadzie nie wiadomo, jak gospodyni tym wszystkim steruje. W pewnym momencie padł rekord: nocowało 39 osób! Nawet Irina nie wie, jak to było możliwe.
Ninoshvili 19a w Tbilisi uchodzi za miejsce kultowe i żyje swoją legendą. Hostel zachwala się na forach internetowych i wymienia w najlepszych przewodnikach. Emanuje stamtąd pozytywna energia, która wszystkim się udziela. Wieść niesie, że u Iriny nigdy nic nikomu nie ginie. Przeciwnie: ludzie wymieniają się turystycznymi doświadczeniami i radzą sobie nawzajem, co gdzie i za ile. Pani Irina już jest zmęczona i chce powoli wycofać się z usług noclegowych, ale przychodzi sezon i wszystko zaczyna kręcić się od nowa. Owdowiała przed rokiem lżej przechodzi żałobę, jak sama twierdzi, dzięki turystom. Nie ma tam luksusów, ale jest schludnie i domowo. Swobodny dostęp do Internetu z technologią Wi-Fi - w mieszkaniu pełnym antyków i niebanalnych bibelotów - to jedyna oznaka nowoczesności.
Hostel Georgi's Haus w Kutaisi, ul. Chanchibadze 14. Rownież niezwykle klimatyczne miejsce, zarekomendowone zresztą jeszcze w Tbilisi przez Irinę Japaridze. W największej liczbie ściągają tam Polacy, potem Izraelczycy, Holendrzy i Niemcy. W Georgi's Haus lubi się wszystkich gości, z sympatią opowiada się choćby o naszych sąsiadach Czechach, ale Polacy cieszą się (zaczyna być już to nudne, wiem) statusem specjalnym - są przyjaciółmi gospodarzy i całej... Gruzji. Zaświadczają o tym wszyscy członkowie wielopokoleniowej rodzinki, która również przyjmuje pod swój dach gości ze świata.
Wielopokoleniowość w rodzinie stanowi wartość samą w sobie, a w branży turystycznej odgrywa znaczenie praktyczne. Nieznający rosyjskiego młodsi członkowie rodu swobodnie porozumiewają się po angielsku, a starsi po rosyjsku. Upłynie niewiele czasu, kiedy poruszanie się po krajach kaukaskich ze znajomością rosyjskiego pewnie już nie wystarczy. W gruzińskich szkołach angielski jest drugim obowiązkowym językiem i spotyka się już młodych, którzy po rosyjsku w ogóle nie rozmawiają.
Gospodarz Giorgi Giorgadze jest zapalonym melomanem polskiej muzyki rozrywkowej, za wielkie gwiazdy uważa Agnieszkę Chylińską i Patrycję Markowską - ich piosenki nosi nawet w swoim telefonie.
Kutaisi. Drugim co do wielkości miastem w Gruzji jest liczące 230 tys. mieszkańców Kutaisi, miasto partnerskie Poznania i miejsce urodzenia mieszkającej w Kanadzie artystki o światowej renomie - Katie Melua. Miasto otaczają wysokie góry i z uwagi na centralne położenie może ono służyć za dogodną bazę do wypadów w głąb kraju, choćby do czarnomorskiego kurortu Batumi. Dojeżdża się tam marszrutką w trzy godziny za 10 larów. Miasto posiada renomowaną drużynę piłkarską FC Torpedo Kutaisi, rok zał. 1949.
Podróżowanie przez górzystą Gruzję zaliczyć należy do przeżyć ekstremalnych. Na drogach królują szaleni (w sensie temperamentu) kierowcy, co rusz, przed każdym zakrętem po wielokroć czyniący znak krzyża i naprawdę wolne zwierzęta. Świnie są wolne! Psy i koty są wolne! Krowy, osły i owce też! Częstokroć w miastach, a już obowiązkowo poza nimi. Na tych "użytkowników" dróg trąbi się tak samo, jak na ludzi. Nie dziwią zatem rozjeżdżone futerka wałęsających się wszędzie bezdomnych psów.
Gościnność Gruzinów obezwładnia. Oto kierowca marszrutki David, dowiadując się, że ma na pokładzie Polaków /??????, ? ?? ?? ?????/ z inicjatywy własnej zawiózł wszystkich na pogranicze gruzińsko-tureckie. Panuje tam specyficzny klimat wynikający ze styku przenikających się kultur. Z gruzińskiej strony symbolika chrześcijańska a już nieopodal, na malowniczym cypelku Morza Czarnego, biały meczet Turków.
David pokazał też nadmorski bulwar im. Lecha i Marii Kaczyńskich (tablicy darmo wypatrywać), o tej porze roku zupełnie wyludniony. Być może rownież dlatego, że poza aleją spacerową nie ma tam żadnej infrastruktury turystycznej. Na razie rosną młode palmy i stoją solidne ławki. Ów fragment promenady wybudowano w jeden rok i trzeba przyznać - niezbyt starannie, gołym okiem bowiem widać pośpiech skutkujący niedoróbkami. Jakieś betony pokryte drewnopodobnym tworzywem, całe setki metrów dosyć szpetnej "antypoślizgowej wykładziny", która na nadmorskim deptaku jest nie do przyjęcia i chce się wierzyć, że leży tam "eksperymentalnie" dla przetestowania wytrzymałości materii i zbadania estetycznych odczuć spacerowiczów.
Prezydent obiecał Gruzinom, że zrobi z Batumi światową rivirę, nawiezie się złotych piasków i zakryje kamienistą plażę, co ma przyciągnąć i na dłużej zatrzymać turystów. Sezon w Batumi nie jest długi, w każdym razie niewiele dłuższy niż nad Bałtykiem. Mimo październikowego ciepła (+30 C) zażywających kąpieli nie widać. Nikogo nie ma poza... prezydentem Michailem Saakaszwilim, który w środku tygodnia, w drodze na narty, przyleciał do kurortu zamoczyć się w zimnym morzu.
Gruzja to wyjątkowe państwo skoro w trakcie kilkunastodniowego pobytu aż dwukrotnie miałem "bliskie spotkania" z najważniejszym politykiem kraju! A może zadziałała magia przyjaźni i wzajemnego przyciągania? Bo określenie "kieszonkowy kraj" w przypadku dumnych Gruzinów z pewnością zabrzmi pejoratywnie.
Przede mną ciąg dalszy eskapady po Kaukazie. Do zobaczenia w Azerbejdżanie.
Gruzja: Kutaisi - Batumi, 22 października 2010 r.