niedziela, 24 listopada 2024

wajda andrzej portrety 2 6906851Jak wyglądałby polski James Bond wyreżyserowany przez Stanisława Bareję i dlaczego to "Przedwiośnie" przez niemal 50 lat było filmowym marzeniem Andrzeja Wajdy? Jaka klątwa wisi nad "Złym" Tyrmanda i dlaczego nie doczekaliśmy się filmowego portretu Katarzyny Kobro?

 

 

Andrzej Wajda na planie filmu "Człowiek z żelaza", 1981, Stocznia Gdańska, fot. Maciej Billewicz / Forum

 

 

Szuflady filmowców są jak wielkie cmentarzyska skrywające wszystkie obumarłe pomysły i niezrealizowane idee. Są wśród nich filmy nieudane, ale i takie, które mogłyby stać się częścią naszego filmowego dziedzictwa. Dziś zajrzymy więc do filmowych archiwów, by przypomnieć najważniejsze polskie filmy, które nigdy nie powstały.

 

Dzieło życia Wojciecha Hasa

 

"Osioł grający na lirze" Wojciecha Jerzego Hasa zajmuje w tym zbiorze miejsce szczególne. Dla polskiego kina jest bowiem taką samą niebyłą legendą jaką w światowej kinematografii stanowią "Napoleon" Kubricka, "Don Kichot" Wellesa czy "W poszukiwaniu straconego czasu" Viscontiego.

 

wojciech jerzy hasforum

Wojciech Jerzy Has, fot. Wojciech Plewiński/Forum

 

"Osioł…" miał być dziełem życia Hasa, jego dopełnieniem i artystycznym zamknięciem. W rozmowie z Piotrem Jaworskim w 1996 roku Has mówił:

 

Jeśli zabieram się po tylu latach do jakiegoś dzieła, to musi być to coś bardzo osobistego. To jest film, który powinien powstać 10 lat temu. Kompilacja tekstów jest dziełem pani Jadwigi Kukułczanki, moje – opracowanie filmowe. (…)To, niestety, kosztowny film i jeśli on powstanie, to tylko w taki sposób, jak to zostało zapisane w scenariuszu; bez żadnych zmian. Nie wiem, czy uda się go zrealizować...

 

Wyzwań było wiele – nie tylko malarska wizja właściwa filmom Hasa, ale i struktura tekstu stawiała realizacyjne wyzwania. Jadwiga Kukułczanka, zainspirowana rzeźbą z katedry w Chartres oraz historią Gilgamesza stworzyła oniryczną opowieść, w której spotykają się i rozmawiają ze sobą postaci z różnych epok: Sokrates i Majakowski, Montaigne i Freud, cesarz August i Matka Boska, wreszcie – Hitler i Machiavelli.

Historia tego filmu ciągnęła się długo. Już w 1981 roku reżyser miał ustalone szczegóły umowy koprodukcyjnej z francuskimi partnerami, a polska delegacja miała polecieć do Paryża 12 grudnia. Niestety, ekipa spóźniła się na samolot. Poleciałaby pewnie dzień później, gdyby nie… stan wojenny wprowadzony przez komunistyczne władze dokładnie 13 grudnia.

Has powracał do projektu jeszcze wiele razy - także w nowej Polsce. Wierzył, że "Osioł…" będzie jego filmowym pożegnaniem, a w filmie oprócz Gustawa Holoubka wystąpią Catherine Denevue i Orson Welles. Niestety - film pozostał jednym z niespełnionych marzeń Hasa i historyczno-filmową legendą.

 

Szklane domy Andrzeja Wajdy

 

wajda a kawaleria kronika wypadkow milosnych 1985 01

Andrzej Wajda na planie filmu "Kronika wypadków miłosnych", 1985, fot. Jerzy Kośnik/ PAP

 

Nie on jeden poznał smak goryczy towarzyszącej obumieraniu projektu życia. Poznał je również Andrzej Wajda, który swoją obsesją uczynił adaptację "Przedwiośnia" Stefana Żeromskiego. Z pomysłem jego realizacji nosił się niemal przez całe artystyczne życie, a po raz pierwszy o filmowym "Przedwiośniu" pisał w swoich notatnikach już w 1956 roku, jeszcze przed realizacją "Kanału".

Filmowa adaptacja Żeromskiego dojrzewała i starzała się razem z reżyserem, który na przestrzeni dekad napisał aż pięć scenariuszy tego filmu: kolejno w 1966, 1978, 1991, 1997 i 1999 roku. W obsadzie widział zawsze swych ukochanych aktorów: najpierw Kazimierza Rudzkiego i Tadeusza Łomnickiego, później - Daniela Olbrychskiego i Beatę Tyszkiewicz, a u progu lat 80. - Jerzego Radziwiłowicza i Krystynę Jandę.

Dlaczego "Przedwiośnie" stało się dla Wajdy obsesją? Reżyser tak mówił w 1991 roku:

 

Jest tu duży ładunek dyskusji, a więc tego, co w tej chwili przeżywamy, jaka ma być Polska. Myślę, że hasło "Polsce potrzeba dziś wielkiej idei" byłoby przyjęte przez widzów tak, jakby myśl ta była sformułowana dzisiaj".

 

Dla Wajdy, który swym kinem chciał prowokować do dyskusji o tym, kim jesteśmy jako naród i zbiorowość, Żeromski był wymarzonym partnerem. Zwłaszcza, że jego opowieść o Polsce wcale się nie starzała i nawet po latach rymowała się z bieżącą sytuacją kraju znajdującego się na historycznych zakrętach.

I właśnie osobliwa aktualność "Przedwiośnia" stała się jedną z przyczyn, dla których Wajda nigdy swego filmu nie zrealizował. W 1966 roku na drodze do nakręcenia filmu stanęła polityka - cenzorzy dopatrzyli się w filmie politycznych akcentów (trupy krojone przez Cezarego Barykę miały przywodzić skojarzenie z żołnierzami Armii Czerwonej), a kolejne próby przeniesienia na ekran powieści Żeromskiego oddalały się za sprawą artystycznych wyborów Wajdy. W 1981 roku od "Przedwiośnia" pilniejszy okazał się "zamówiony" przez strajkujących solidarnościowców "Człowiek z żelaza", a w 1991 - "Pierścionek z orłem w koronie" wg powieści Ścibora-Rylskiego, niespełnione marzenie Wajdy o nowym "Popiele i diamencie".

Ostatecznie filmowe "Przedwiośnie" Wajdy odeszło w zapomnienie, gdy swoją adaptację nakręcił inny reżyser - Filip Bajon. Kiedy w 2000 roku Wajda przeczytał informację o tym filmie w "Gazecie Wyborczej", na jej marginesie zanotował flamastrem notatkę: „Koniec filmu "Przedwiośnie"”, po czym wszystkie materiały, jakie przygotował na przestrzeni lat, schował do drewnianej skrzyni w Centrum Manggha i osobiście zabezpieczył ją, przybijając jej wieko kilkudziesięcioma gwoździami.

 

James Bond z PRL-u

 

PRL-owska historia kina pełna jest intrygujących projektów, które z różnych przyczyn nigdy nie trafiły na kinowe ekrany. W znakomitej "Historii niebyłej kina PRL" Tadeusz Lubelski śledzi historię 13 takich filmów, opisując fascynujące historie ich narodzin i śmierci. Łączą je wielkie nazwiska i często ogromne ambicje – artystyczne, polityczne i intelektualne.

"Nasz człowiek w Warszawie" wyróżnia się wśród nich. Jest bowiem bezpretensjonalną komedią, która - gdyby powstała - z pewnością byłaby dziś zaliczana do najważniejszych komedii w historii rodzimej kinematografii. Inaczej nie mogłoby się to skończyć.

"Nasz człowiek w Warszawie" był bowiem projektem dwóch mistrzów: Stanisława Barei i Jacka Fedorowicza. Pierwszy był jednym z najsprawniejszych reżyserów nadwiślańskiego kina swojego czasu i wschodzącą gwiazdą komedii, drugi – aktorem i komikiem-intelektualistą. Pracę nad wspólnym projektem rozpoczęli w 1966 roku, tworząc historię o bombie atomowej, która trafia do podwarszawskiego zalewu Zegrzyńskiego, a wraz z niewybuchem do komunistycznej polski przybywają amerykańscy agenci na miarę Jamesa Bonda. Wśród nich jest także nieporadny Docent (Fedorowicz), a jego przewodnikiem po socjalistycznej rzeczywistości miał być warszawski safanduła grany przez Bohdana Łazukę.

Bareja i Fedorowicz garściami czerpali z wczesnych filmów o Jamesie Bondzie, by z zapożyczonych elementów stworzyć filmowy pastisz. Ale Bond nie był jedyną inspiracją: już sam tytuł filmu odsyłał do klasycznego obrazu "Nasz człowiek w Havanie" Carola Reeda i poprzedzającej go powieści Grahama Greene’a, a sama fabuła szpiegowskiej komedii miała być podpatrzona przez Bareję w "Towarzyszu Don Camilllo" Luigiego Comenciniego.

W 1967 roku dwójka znakomitych komików ukończyła swój scenariusz, a ten miał trafić do produkcji w Zespole "Rytm". Do produkcji nigdy jednak nie doszło. W tym samym czasie przeprowadzono bowiem politycznie sterowaną reorganizację rodzimej kinematografii, w ramach której zlikwidowano Komisję Ocen Scenariuszy. Odtąd to politycy zyskali większy wpływ na to, które projekty trafią do realizacji, a które wrócą do szuflad twórców. "Nasz człowiek w Warszawie", pozbawiony mocnego środowiskowego wsparcia, znalazł się w drugiej grupie projektów, a gdy kilka lat później Andrzej Kondratiuk nakręcił swoją genialną "Hydrozagadkę" dla filmu Barei i Fedorowicza nie było już miejsca.

Na zapomnienie w filmowych archiwach skazano w tym czasie więcej intrygujących projektów, które dziś stanowiłyby nie lada gratkę dla miłośników polskiego kina. Perełką byłyby zapewne "622 upadku Bunga" Witkacego przeniesione na ekran przez Jana Lenicę we współpracy z Tadeuszem Konwickim, a także historia króla Stanisława Augusta opowiedziana przez przedwcześnie zmarłego, a wybitnie utalentowanego Wojciecha Wiszniewskiego.

Ale ważne, a niezrealizowane projekty nie są bynajmniej wyłączną domeną przeszłości. Także współczesne kino zna wiele historii wielkich filmowych inicjatyw, które z różnych powodów umierały na różnych etapach realizacji.

 

"Zły" nie odwiedzi Warszawy

 

xawery zulawski agencja gazeta bb130606 206 2

Xawery Żuławski, fot. Bartosz Bobkowski / Agencja Gazeta

 

Najgłośniejszym z nich jest ekranizacja "Złego" Leopolda Tyrmandaprzygotowywana przed laty przez Xawerego Żuławskiego. Opromieniony sukcesem "Wojny polsko-ruskiej…" reżyser rozpoczął pracę nad filmową wersją jednej z najsłynniejszych polskich powieści. Był rok 2011, a Żuławski wraz z producentami z firmy Water Color Studio pracował nad scenariuszem i przygotowaniami do produkcji filmu. Premierę planowano na 2014 rok, a już rok wcześniej Polski Instytut Sztuki Filmowej przyznał filmowi 3,5 miliona złotych dotacji. Wybrano aktorów, zebrano ekipę gotową do uruchomienia zdjęć. Nagle nad projektem zebrały się czarne chmury, a dokładniej – spadkobierca Leopolda Tyrmanda, Matthew Tyrmand.

W rozmowie z Sebastianem Łupakiem dla Wirtualnej Polski Żuławski wspominał ten dramatyczny moment:

 

Zostałem usunięty po 4 latach pracy, po napisaniu scenariusza, zdobyciu na niego pieniędzy, po przygotowaniu castingu i całego storyboardu, czyli półtora tysiąca rysunków. Nagle pojawił się spadkobierca Tyrmanda, który nie polubił mnie i powiedział, że już tu nie pracuję. To mnie kosztowało kolejne cztery lata, bo nie tak łatwo wejść w kolejny projekt filmowy. "Zły" Tyrmanda zajął mi 4 lata życia: pracujesz intensywnie i nagle spadasz z konia w galopie…

 

W 2015 roku stało się jasne, że "Zły" Żuławskiego nigdy nie powstanie. Czy nakręci go ktoś inny? Tu także można mieć wątpliwości. Po rozstaniu z Żuławskim producenci "Złego" chcieli zaprosić do projektu Łukasza Palkowskiego, ale ten miał już inne zawodowe plany.

Od lat z projektem filmowego "Złego" wiązane jest nazwisko Mariusza Paleja. Problemem jest jednak zebranie odpowiednio dużych pieniędzy pozwalających na uruchomienie produkcji tego historycznego widowiska, a przyznana po latach dotacja PISF okazała się dalece niewystarczająca i postawiła przy projekcie Paleja wielki znak zapytania.

 

Katarzyna Kobro – biografia nieistniejąca

 

kobro katarzyna portret 6028140

Katarzyna Kobro, ok. 1930-1931, fot. dzięki uprzejmości Muzeum Sztuki w Łodzi

 

Żuławski nie jest jedyną nową gwiazdą reżyserii zmuszoną do pożegnania się z obiecującym projektem. Gorycz pożegnania z ukochanym projektem przełknąć musiała także Iwona Siekierzyńska.

W 2013 roku Iwona Siekierzyńska wraz z Wojciechem Pawlikiem otrzymali główną nagrodę w najważniejszym polskim konkursie scenariuszowym Script Pro. Jury wyróżniło ich za tekst pt. "Kobro", opowieść o Katarzynie Kobro, wielkiej artystce, której pamięć przez dekady znajdowała się w cieniu pamięci jej równie wielkiego męża - Władysława Strzemińskiego.

Do Siekierzyńskiej ta historia wracała kilkakrotnie. Nie od razu chciała się jej podjąć. Kiedy jednak Wojciech Pawlik zaproponował wspólne pisanie scenariusza, dała się wciągnąć tej historii. Wspólnie stworzyli dziesiątki wersji scenariusza, a wcześniej poświęcili mnóstwo czasu na dokumentację, dzięki której udało się odkryć prawdę o codziennym życiu artystki.

W rozmowie z Kaliną Cybulską z PISF Pawlik mówił:

 

Kobro staje się powoli ikoną feminizmu, ale my nie pokazujemy jej tak, jak pokazują ją czasem feministki – jako cierpiącą kobietę, która poświęciła się dla dziecka i nad którą znęcał się mąż. Takich podobnych historii opowiedziano już sporo. My chcemy ją pokazać jako osobę choleryczną, krwistą, energiczną, dumną, z podniesionym czołem. Wydaje nam się, że poprzez nasz scenariusz Kobro stanie się pełniejsza, również w sensie genderowym, a jej relacja ze Strzemińskim nie będzie się sprowadzać do jednego tylko wymiaru ich skomplikowanego związku".

 

Nagroda w konkursie Script Pro miała otworzyć Siekierzyńskiej drzwi do realizacji tego filmu. Producentem miała być Wytwórnia Filmów Oświatowych, w role Kobro wcielić się miały Karolina Gruszka oraz Magłorzata Hajewska-Krzysztofik, zaś ich partnerem miał być Łukasz Simlat. Niestety, do realizacji filmu nie doszło.

W tym samym czasie temat "zaklepał" bowiem Andrzej Wajda, którego "Powidoki" – opowieść o geniuszu i niezłomności Władysława Strzemińskiego trafiły na ekrany w 2016 roku. Dla filmu Siekierzyńskiej na polskim rynku zabrakło już miejsca. A szkoda, bo feministyczna opowieść o Katarzynie Kobro wydaje się dziś bardziej potrzebna i bardziej współczesna niż skreślony na kolanach film Wajdy. Reżyser, który w przeszłości sam musiał żegnać się z ważnymi projektami, tym razem przyczynił się do uśmiercenia filmu młodszej koleżanki, która o Katarzynie Kobro opowiedziała na scenie Teatru Nowego w Łodzi.

 

  • Podczas pracy nad artykułem korzystałem z książki Tadeusza Lubelskiego, "Historia niebyła kina PRL", Znak, Kraków 2012.

 

picture 6505429 1383563371Autor: Bartosz Staszczyszyn

Bartosz Staszczyszyn - filmoznawca, krytyk filmowy i literacki, scenarzysta. Ukończył filmoznawstwo na UJ. Jako dziennikarz publikował m.in. w "Polityce", "Filmie", Filmwebie, Dwutygodniku. Jest scenarzystą serialu "Nielegalni", konsultantem scenariuszowym i współautorem książek o historii kina i telewizji.

 

Logo culture pl

 

 

historie odkryte cytat