Tylko w minionym roku pod kołami tirów zginęły w Brzegu trzy osoby.
Mieszkańcy chcą nowego mostu i obwodnicy i są gotowi o nie walczyć.
Sto piętnaście lat. Bez wątpienia najstarszy brzeżanin. Niestety,
rodowity Prusak, i to na dodatek przedwojenny. Jeszcze sprzed pierwszej
wojny. Z pruskim porządkiem i precyzją stoi na baczność, jak mu kazali.
Czasem tylko pochlapią go farbą, wcześniej odrapując z rdzy.
Jeden, dwa, trzy... osiem - bawimy się w liczenie tirów. Mamy dobrą
passę. W ciągu niespełna trzydziestu minut przejeżdżają 32 wielkie
auta. Szklanki w kredensie dzwonią. Jesteśmy w mieszkaniu Macieja
Tarnawskiego, na ulicy Armii Krajowej. Niecałe tysiąc metrów od mostu.
Ulica krajowa z nazwy i krajowa z przeznaczenia.
Tarnawski opowiada, że prawdziwa gehenna zaczęła się cztery, może pięć
lat temu. Wrocław zamknął się dla tirów, w sąsiedztwie Brzegu
uruchomili autostradę.
- Od lat 70. ubiegłego wieku mówi się o obwodnicy naszego miasta. Jeśli
władze wojewódzkie nie zreflektują się w porę, to za chwilę będą miały
w Brzegu drugą Dolinę Rospudy. Ludzie już mówią o blokadach, bo nie ma
innej możliwości wpłynięcia na władze. Po ostatnim spotkaniu z
marszałkiem i wojewodą jestem rozczarowany - mówi Jan Pikor, brzeski radny miejski, najbardziej doświadczony miejscowy samorządowiec.
Więcej w NTO