- Rzucili mnie na środek jeziora i patrzyli, czy nie utonę - śmieje się
dziś Paweł Kozerski. Ale zaraz poważnie dodaje: - Nie utonąłem, ale
nikomu nie życzę takich awansów.
Niewiele brakowało, żeby Kozerski w ogóle nie trafił do zamku.
-
W zakładach produkujących samochody Nysa mieli kontrolę i dostali nakaz
zatrudnienia archiwisty. Ale zaproponowali zaledwie 800 złotych
miesięcznie, a granicą przyzwoitości było wtedy 1400 zł - wspomina. -
Więcej dawali w innym nyskim zakładzie, bo też byli po kontroli, ale
jak zorientowałem się, że będę takim "przynieś, wynieś, pozamiataj", to
uciekłem.
I tak w 1967 roku 23-letni Paweł Kozerski trafił do Brzegu.
-
W jednych gaciach, z jedną walizką znalazłem się w zupełnie innym
świecie - wspomina. - U mnie, na Kujawach, wszyscy byli zasiedzeni od
pokoleń, wiadomo było, kto jest kto. A tu nie znałem dosłownie nikogo.
W dodatku Ruscy w mundurach, pierogi ruskie i gołąbki w barze, a potem
jeszcze śląska gwara na Opolszczyźnie.
Dziś wielu mieszkańców gotowych jest przysiąc, że Kozerski to urodzony brzeżanin.
Więcej w
NTO