Wtorek 17 lutego 2015 roku comiesięczny dzień spotkań Kręgu Seniora i Starszyzny Harcerskiej ZHP. Tym razem odbywamy kolejną „sesję wyjazdową” do Lewina Brzeskiego.
Poprzednia nasza wizyta była w Łosiowie, gdzie w pałacu przy WOPR rezyduje p. Monika Szczypior – młoda kobieta, posiadająca wiele talentów: gra na gitarze, śpiewa, ale przede wszystkim dokonała prawdziwego cudu, dbając o wystrój pałacu. Każda komnata w innym, pastelowym kolorze, wszystko to zrobione z dużym smakiem, że nie tylko ci, którzy mają wyrobiony gust estetyczny byli usatysfakcjonowani, ale każdy, kto na to patrzy – zwyczajnie podziwia.
Tym razem przyjechaliśmy do Lewina, by podziwiać innego niezwykłego człowieka, dyrektora Andrzeja Kostrzewę – pana na włościach przecudnej urody pałacu, w którym się mieści gimnazjum im. Polskich Olimpijczyków. Widok z zewnątrz imponujący. Obiekt pałacowy wielki, zadbany, otoczenie tonie w zieleni, okna lśnią - zapraszają przybyłych do wnętrza.
Wita ciepła, urokliwa twarz człowieka – na mój gust – w średnim wieku, który ze zrujnowanego pałacu z XVIII wieku, potrafił wyczarować pomieszczenia dla Gimnazjum, w którym pobiera naukę 250 uczniów.
Zaproszeni jesteśmy do dużej, przestronnej sali, którą zdobią dębowe szafy, stół, którego nie powstydził by się Pałac Prezydencki, krzesła ciężkie, masywne. Stół przygotowany na nasze przybycie. Czeka na nas kawa, herbata, ciasto, ale nade wszystko dyrektor Kostrzewa wytwarza od pierwszego słowa cudowny, swojski nastrój, gdzie nie ma miejsca na tremę, zahamowania. Czujemy i rozmawiamy tak jak byśmy znali się od zawsze. Jest to poza tym człowiek skory do żartów, bardzo dowcipny, a jednocześnie kompetentny, któremu miasto Lewin Brzeski zawdzięcza wiele.
Popłynęła wartka opowieść o historii pałacu od 1722 roku, kto nim władał i administrował, o latach świetności i upadku. Pałac miał wielu właścicieli i różnorakie były jego losy. W końcu lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia Gmina Lewin Brzeski kupiła zrujnowany pałac.
Ten niestrudzony człowiek, mając wizję utworzenia w tych pomieszczeniach gimnazjum, przystępuje do działania. W Lewinie wraz z rodziną mieszka od 40 lat. Przeżył pięciu naczelników miasta, ale zaczynał swoje dzieło za czasów pana Jana Muzyki naszego sąsiada i dobrego znajomego.
Doskonały gawędziarz pokazał nam niezwykłą przesyłkę, którą otrzymał od Friedricha Bilzera z Niemiec, ostatniego właściciela pałacu do 1945 roku. Były to zdjęcia dokumentujące lata świetności (wiele z nich powiększone zdobią rozległe pałacowe korytarze, dawnego pałacu, a dzisiaj gimnazjum). Wypijamy wspólnie kawę, gawędzimy o tym i o owym (moja pierwsza praca była w cukrowni „Wróblin” w Lewinie Brzeskim tyle tylko, że był to rok 1953). Dyrektor Kostrzewa przyjechał do Lewina w 1975 roku, mamy zatem znajomych, ale te nazwiska z lat pięćdziesiątych są Mu obce, a we mnie ciągle tkwią, żyją - ot zwyczajna różnica pokoleń.
Kiedy jednak zaczęliśmy zwiedzać szkołę, nasz zachwyt rósł z minuty na minutę. Zobaczyliśmy sale klasowe o różnej wielkości od 40 – 100 m, okna przystrojone firankami jak przystało na sale pałacowe, przestronne korytarze pełne pamiątek, zdjęć szkolnych pedagogów począwszy od 1999 roku do dzisiaj. Jest to tablo, medale, dyplomy, wykresy itp.
Zwiedzamy obiekt i trafiamy do części związanej z wychowaniem fizycznym. Zachwyt nasz wzbudza sala stanowiąca pełnowymiarowe boisko do piłki siatkowej, urządzone z precyzją i ze smakiem. Ale kiedy dotarliśmy do siłowni, gdzie około godz. 18.00 było pełno młodzieży ćwiczącej na wielu przyrządach – nasz zachwyt był w zenicie. Sala gimnastyczna przerobiona ze spichlerza i chyba nie tylko ta sala.
Pytamy z niedowierzaniem jak tego dokonał? kto mu pomógł? Słyszymy, że Urząd Miasta. Pytam osobiście jakie posiada odznaczenia za to dzieło? W odpowiedzi słyszę, że żadne. Bo nie dla odznaczeń działają pasjonaci, prawdziwi działacze na rzecz środowiska.
Takich ludzi podziwiam, i gdyby było ciut więcej osób podobnego pokroju, jakby wspaniale funkcjonował kraj, jakby piękniały nasze miasta i te duże i te całkiem małe pokroju Lewina. Dyrektor Andrzej Kostrzewa nie czekał aż podadzą Mu na tacy gotowe rozwiązania, sam o wszystko zabiegał. Z reguły pasjonat znajduje sojuszników, bo to choroba zakaźna. Wiem to po sobie bo wydaje mi się, że też należę do pasjonatów, tyle tylko że w innej dziedzinie. M.in. „Piastelsi” to wiedzą dokładnie. A że nie mam odznaczeń, medali – to nie ma dla mnie znaczenia. Boli mnie tylko brak zrozumienia w środowisku. Kiedy występuję do konkretnych ludzi z propozycją zrobienia pewnych rzeczy, które by utrwaliły przyszłym pokoleniom dokonania sławnych mieszkańców ziemi brzeskiej, spotykam się z murem milczenia. A może tylko mnie potrzebne jest dokumentowanie historii z racji mojej pasji kronikarskiej? Wchodzimy w obchody 70-lecia powrotu Ziem Zachodnich do Macierzy. Tematów do pisania jest multum np. wiele szkół obchodzić będzie 70 lecie powstania, i nie tylko szkoły. Z całą pewnością jeden stary człowiek mego pokroju tego nie dokona, bo to walka z wiatrakami. Może moje pokolenie jest aż tak sentymentalne, bo mając świadomość, że wraz z nami odejdzie w zapomnienie wiele ciekawych osobowości, zjawisk, bo młodzi ludzie – w przeważającej większości – są bardziej praktyczni i nie jest im to potrzebne. „Musimy zadbać o swoje korzenie, musimy pokazywać kolejnym pokoleniom, skąd jesteśmy, bo to daje siłę, wyobraźnię i ambicje na przyszłość” - pisał prof. Stanisław Nicieja.
Nie sądziłam, że jeden operatywny człowiek wyzwoli we mnie tyle pozytywnych emocji. Panie Andrzeju, myślę podobnie jak Pan. Staram się działać podobnie do Pana, a naszą nagrodą jest satysfakcja i autorytet w środowisku. Na to trzeba zapracować, tego nie kupuje się na kilogramy.
Nie odbudowałam żadnego zamku, ale staram się utrwalać życie mego pokolenia w moich artykułach. Tylko raz jeden to usłyszałam – chyba w 2000 roku – od ówczesnego kierownika Biura Promocji Miasta w Brzegu. Nic dziwnego, bo był to z wykształcenia historyk.
Zofia Mogilnicka