Rozmawiamy z Adamem Bubiłkiem - dyrektorem Brzeskiego Centrum Kultury o patriotyzmie lokalnym, dziecięcej fascynacji muzyką, wielkich imprezach promujących Brzeg i o chorobie, która nie powstrzymała ambicji. I ani słowa o umierającym amfiteatrze...
LESZEK TOMCZUK: Ilekroć rozmyślam nad sensem lokalnego patriotyzmu zawsze stajesz mi przed oczami. Twoje uczucie do Brzegu jest niepospolite. Wyprowadź mnie z błędu jeśli się mylę...
ADAM BUBIŁEK: To za mało! Powiem o sobie więcej: uważam się za brzeskiego szowinistę w pozytywnym znaczeniu tego słowa! Jestem zauroczony rodzinnym miastem i zostanę w nim do końca swoich dni. Przez całe życie robiłem wszystko by Brzeg wypromować poprzez różnego rodzaju imprezy, nie tylko lokalne. Liznąłem trochę świata, uczyłem się we Wrocławiu i w Warszawie, pomieszkiwałem za granicami kraju. W latach 90-tych przez dłuższy okres przebywałem w USA i Kanadzie, mogłem skorzystać z niepowtarzalnej szansy ułożenia życia w dużo lepszych warunkach, ale wróciłem. Tam trzeba ostro pracować i ciężka praca dla innego kraju w moim przypadku nie wchodziła w grę. Amerykę bardzo źle odebrałem. To dla mnie brudna dżungla, zwłaszcza Detroit i Chicago - miasta, którymi całkowicie się rozczarowałem.
Wiem, że spora część twojej rodziny żyje w Ameryce, a ty odmieniec - zostałeś w Brzegu, jak to?
To prawda, urządzili się tam i na swój sposób są szczęśliwi, ale to nie dla mnie, chcę żyć w miejscu skąd wywodzą się moje korzenie. Wyobrażasz sobie taki banał?
Co w naszym mieście dostrzegasz, że akurat ten punkt na mapie świata jest dla ciebie taki magiczny?
Przepiękne zabytki, parki, choć w ostatnich latach nieco podupadłe...
Wtrącę się i przypomnę, że piękne parki to nasze dzieciństwo: wtedy oglądaliśmy cuda natury, dzisiaj, niestety, drzewostan jest mocno zaniedbany i nikt już nie troszczy się o szlachetne nasadzenia...
Pamiętam też wspaniałe rzeźby, które zupełnie gdzieś przepadły, niekiedy z najdziwniejszych powodów bo na przykład przedstawiały jakąś nimfę z odkrytą piersią /śmiech/. Brzeg ma niesamowitą zabudowę, niezwykle zwartą, i stosunkowo wysokie budowle. Sąsiednie miasta, choćby Nysa, zlokalizowane są na dużo większym areale, Brzeg jest skoncentrowany na nieco ponad 14 km kwadratowych, to nas wyróżnia i nadaje miastu wyjątkowego uroku. Nie dziwmy się więc, że w Brzegu nie można zorganizować ścieżek rowerowych, no bo gdzie? Amerykę budowano pod samochody, nasze miasta pod dorożki.
Wreszcie poznałem podstawę twojego patriotyzmu lokalnego. Jesteś tutaj osobą publiczną i powszechnie rozpoznawalną. Odkąd się znamy zajmujesz się kulturą dla której i z której żyjesz. Jak to się zaczęło?
Jako uczeń liceum muzycznego zetknąłem się z zespołem "Piastelsi" i nie wiadomo, jak i kiedy, zacząłem z tym zespołem muzykować. Były to piękne czasy legendarnego Klubu "Odra", który prowadziła Zosia Mogielnicka. Przez cały czas dojrzewałem muzycznie i po jakimś czasie postanowiłem pójść swoją drogą, tym bardziej, że proponowana przeze mnie muzyka nie podobała się decydentom, którym zależało na oprawach akademii "ku czci". Z częścią zespołu przenieśliśmy się do Domu Kultury, którym wtedy zarządzał p. Obermajer, a potem p. Szczepaniak. Stworzyliśmy niezły skład jazz-rockowy p.n. "Grupa Muzyki Drewnianej": trzech brzeżan, wokalista - Grek z Wałbrzycha i perkusista z Częstochowy. Zbieraliśmy po drodze wszystkie możliwe nagrody na przeróżnych przeglądach. Mieliśmy nawet ofertę współpracy z ówczesnym gwiazdorem Krzysztofem Krawczykiem, ale nie chcieliśmy podzielić zespołu, bo niektórzy z nas nie załapali się do tego projektu. Życie jednak zrobiło swoje i kapela rozpadła się, a koledzy rozjechali się po świecie, m.in. do Norwegii, Niemiec i ówczesnej Jugosławii.
Poza wspomnianym liceum zdobyłeś tytuł magistra sztuki, jak do tego doszło?
Przez 3 lata studiowałem w Akademii Muzycznej we Wrocławiu, w trakcie zachorowałem i musiałem poddać się ciężkiej operacji, która przerwała naukę. Edukację uzupełniłem w Akademii Muzycznej F. Chopina w Warszawie w trybie indywidualnego toku nauczania. Jestem więc magistrem sztuki, albo kolejną sztuką magistra /śmiech/.
Jesteś muzykiem i ta dziedzina na pewnym etapie życia stanowiła źródło twojego utrzymania i muzyce pozostajesz wierny. Czy to rodzinna tradycja?
Rozpoczęło się jak w przypadku Janka Muzykanta /śmiech/. Na wystawie sklepowej zobaczyłem skrzypeczki i zapragnąłem je mieć i tak się zaczęło. Ubłagałem mamę i zaczęła się edukacja, także prywatna u p. Dunala na ul. Długiej. Oczywiście szybko zapał minął, ale mama nie dawała za wygraną i porządne lanie zmobilizowało do dalszych starań /śmiech/. Rodzice nie muzykowali. Poza mną w rodzinie grał jeszcze brat śp. Kazimierz - niezły perkusista i siostra, również na skrzypcach. Grałem też na fagocie i fortepianie, ale to raczej przygoda z kolejnymi instrumentami. Wierny pozostaję skrzypcom i właśnie nabyłem nowy, zaawansowany technologicznie elektroniczny instrument Yamaha i zamierzam stworzyć nową formację muzyczną. Fascynacja jazz-rockiem nigdy mnie nie opuściła. Niestety, z uwagi na chorobę plany muszę nieco odłożyć w czasie.
Od ośmiu lat jesteś szefem BCK. Jak rozkładają się akcenty artystyczne, czym różni się "epoka Bubiłka" w porównaniu z poprzednikiem p. Januszem Wójcikiem?
Sugerujesz, że poezję wyparła muzyka? Może trochę tak jest, chociaż wspieram jak mogę ruch teatralny i właśnie poezję. Tak się złożyło, że razem ze mną choruje też Dorota Herman, nasza znakomita animatorka teatralna mająca w tym zakresie niemałe osiągnięcia. Mój poprzednik zrobił wiele dobrego i jestem ostatnią osobą, która chciałaby jego dorobek dyskredytować. Fakt, że poezji było więcej niż muzyki, ale to chyba żadna ujma?
Skąd wziął się "Jazz nad Odrą" w Brzegu, przecież to impreza wrocławska?
Właśnie uzyskaliśmy zgodę na własną nazwę i odtąd jest to już JAZZ NAD ODRĄ W BRZEGU. Impreza w naszym mieście jest już stała i będzie kontynuowana. Przyjeżdżający do nas artyści chwalą nas, zwłaszcza publiczność. Powszechnie twierdzi się, że w Brzegu panuje dobry klimat dla jazzu, także w zakresie warunków i nagłośnienia. Chcę przypomnieć, że koncerty tego festiwalu organizowałem w Brzegu już w latach siedemdziesiątych. Potem była wieloletnia przerwa i od 6 lat znowu zjeżdżają do nas pierwszoligowi jazzmani. Jeszcze niedawno - w latach 70-tych i 80-tych - Opole decydowało, kto może u nas występować, zwłaszcza jeśli chodziło o imprezę wrocławską. A za tzw. komuny przeszkodą było "krzewienie wrogich wartości studenckich", bo jazz był tak odbierany przez niektórych opolskich decydentów. Koncerty są możliwe dzięki prywatnym znajomościom z animatorami kultury Dolnego Śląska m.in. z Wojtkiem Siwkiem i Romualdem Popłonykiem, który jest pomysłodawcą Festiwalu BuskerBus.
Skąd bierzesz środki na ten festiwal?
Przy pełnej akceptacji burmistrza, który jest wielkim orędownikiem tej imprezy, może przez nieskrywany sentyment do Wrocławia? Pierwsze imprezy były darmowe dla publiczności na zasadzie testu, czy ten rodzaj muzyki ma u nas szansę i tu pełne zaskoczenie, zwłaszcza ze strony młodzieży. Teraz obowiązują już bilety, ale zwracam uwagę, że 14 złotych przy 50 we Wrocławiu, to jednak kolosalna różnica.
Nie tylko jazzem Brzeg żyje...
Właśnie! Mamy imprezę o zasięgu światowym: BuskerBus. Początkowo brzeżanie odbierali artystów, jako ulicznych dziwaków, a teraz przez kilka dni miasto uczestniczy w tej szalonej zabawie. Sprzyja pora roku i różnorodność stylów, jakimi posługują się artyści przybywający do Brzegu z całego świata. Również ci artyści uznają nasze miasto za wyjątkowe i sprzyjające ulicznym występom. Impreza z roku na rok rozrasta się. Jest również od 3 lat organizowany Festiwal Piosenki Francuskiej, Międzynarodowy Plener Malarski (organizowany co dwa lata), Festiwal Piosenki Religijnej "Corda Cordi", Przegląd Kolęd i Pastorałek "Brzeskie Kolędowanie", Festiwal Piosenki Angielskiej, a także liczne koncerty w ramach Dni Księstwa Brzeskiego.
W którym momencie człowiek zaczyna wierzyć, że coś tak odlotowego może się udać i że zostanie dobrze przyjęte przez publikę?
Zawsze istnieje ryzyko. Przy pierwszej edycji Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Ulicznej "BuskerBus" ludzie przechodząc ulicami pokazywali na artystów palcami i nierzadko pukali się w czoło! I popatrz co się dzieje teraz. Tłumy rozbawionych gapiów, którzy doskonale bawią się, całe rodziny wychodzą na miasto podziwiać tych "cudaków". Chcę tu dodać, że przyjeżdżają do nas profesjonaliści sztuki ulicznej w liczbie tak ogromnej, że poważne miasta Europy nam zazdroszczą! Wystąpili u nas artyści z Japonii, Argentyny, Nowej Zelandii i Izraela, że o pobliskich krajach tylko napomknę. Wszyscy popisują się za darmo, za przysłowiowy wikt i opierunek. Nie możemy wykluczyć, że stykamy się z przyszłymi megagwiazdami. Zważ, że nawet Edith Piaf oraz Celine Dion rozpoczynały od... ulicy. Śmiało mogę powiedzieć, że cały Brzeg czeka na kolejny Busker Bus.
Czyli co - wiele w Brzegu się dzieje?
Dzieje się dla tych, którzy chcą wyjść z domu i wspólnie się bawić. Narzekanie na kulturę wychodzi już z mody i kompromituje narzekających. Istnieje kategoria narzekaczy, którym nie dogodzisz choćbyś przyniósł ich do BCK w lektyce.
Jak przedstawiciel "oficjalnej i urzędowej kultury" ocenia niezależną konkurencję, choćby modną ostatnio "Herbaciarnię"?
Nie uznaję tego miejsca za konkurencję, a raczej za uzupełnienie oferty i cieszę się, że taki ośrodek w Brzegu istnieje. W kulturze trzeba szanować różne nurty a "Herbaciarnia" robi bardzo pożyteczne rzeczy, które mnie, jako brzeżanina bardzo radują.
Za sobą masz paroletnią przygodę z prasą municypalną. Wydawałeś "Magazyn Brzeski", dlaczego ten projekt zakończył żywot?
Gazeta była nazbyt ambitna, bowiem promowaliśmy głównie kulturę, a przy płatnym tytule w kraju, gdzie kultura "musi być za darmo" byliśmy bez szans i dlatego taki projekt nie mógł istnieć dalej. Nie żałuję tego okresu bo wtedy wiele się nauczyłem, Magazyn był dobrą szkołą życia. Dzisiejsza prasa w niczym już nie przypomina tamtej wydawanej w pionierskim okresie tworzenia się wydawnictw municypalnych. Swego czasu podjąłem próbę zjednoczenia wszystkich gazet, niestety, nieudaną i obecnie mamy to co mamy, czyli nie ma za bardzo co czytać.
Jaką armią ludzi zarządzasz w BCK? O pieniądze nie pytam bo pewnie za wesoło nie jest...
To 25 etatów, z tym, że niektórzy pracują w niepełnym wymiarze. Obsada od dziesięcioleci jest stała. Zmiany ustrojowe nie mają tutaj zastosowania. Jeśli chodzi o sytuację finansową - odpowiem zaskakująco: finanse są znośne.
Nie wierzę, oto pierwszy nienarzekający animator kultury!
Zawsze mogłoby być więcej ale bez przesady. Wielkich powodów do narzekań jednak nie mam. Czuję zrozumienie ze strony burmistrza i mam również wsparcie powiatu. Burmistrz powiedział kiedyś: mam pieniądze, ale musisz znaleźć sposób, by je ode mnie wydobyć, czyli czeka na konkretne i sensowne propozycje. Taki styl zarządzania kulturą bardzo mi odpowiada. Mam też duże wsparcie ze strony Rady Programowej - organu doradczego, który pomaga w organizacji wielkich imprez, choćby Dni Księstwa Brzeskiego. W Radzie działają non profit: Radek Wiśniewski (przewodniczący), Jana Koronkiewicz, Paweł Kozerski, Romuald Nowak, Beata Zatoń-Kowalczyk, Stanisław Kowalczyk i Izabela Tkaczyk. Ktoś pytał o efekty pracy Rady Programowej, odpowiem tak: oni nie pracują dla efektów, bo są organem typowo doradczym. To ja jestem rozliczany z efektów /śmiech/.
Zmagasz się z ciężką chorobą, jak ta sytuacja wpłynęła na zawodową aktywność?
Walczę z chorobą, ale nie zamykam się w sobie i nie roztkliwiam: dlaczego akurat mnie to spotkało? Jestem pracoholikiem i bez pracy żyć nie potrafię. Przydarzyła się mi ciężka choroba nowotworowa i mam nadzieją ją pokonać. Choroba w niczym mnie nie ogranicza, zwolnienia otrzymuję na kilkudniowe pobyty w Klinice Onkologicznej w Gliwicach i lekarz proponuje odpoczynek po serii chemii, ale decyzję uzależnia od moich oczekiwań. Muszę przyznać, że rzadko z tego korzystam. Praca w jakimś sensie tłamsi problem choroby. Teraz moi pracownicy siłą rzeczy przejmują niektóre obowiązki, ale ja się nie poddaję. W zaistniałych okolicznościach wszystkie sprawy w firmie toczą się zwykłym torem. Dlatego zapraszam na najbliższe imprezy: Corda Cordi oraz Jazz nad Odrą w Brzegu! Zapewniam, że w tym roku również będę twoim "ulubionym konferansjerem" jazzowym, co kiedyś "zgryźliwie" podkreśliłeś w muzycznym felietonie /śmiech/.
Dziękuję za rozmowę.