piątek, 29 marca 2024

ernest kucharMamy obecnie możliwość zaszczepienia dzieci z grupy wiekowej 5-11 lat przeciwko COVID-19. O to, czy pójść z dzieckiem do punktu szczepień, a jeśli tak, to dlaczego warto to zrobić, zapytaliśmy dr. hab. Ernesta Kuchara, kierownika Kliniki Pediatrii z Oddziałem Obserwacyjnym Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, przewodniczącego Polskiego Towarzystwa Wakcynologii.

 

 

 

 

Wielu rodziców odczuwa strach przed zaszczepieniem swojego dziecka. Wie pan, dlaczego?

 

W kwestiach dotyczących szczepień często rządzą nami emocje, a gdy w grę wchodzi szczepienie dzieci - te emocje są wyjątkowo silne. Powoduje je niepokój lub wręcz jakaś instynktowna obawa przed nowymi i nieznanym. Dodatkowo tu decyzja jest szczególnie trudna, gdyż przez wiele miesięcy mówiło się o tym, że dzieci nie chorują lub że chorują rzadko na COVID-19, a jeśli już im się zdarzy – to najczęściej chorują łagodnie. Samo więc nasuwa się pytanie: no to po co je szczepić?

 

 

No właśnie – po co?

 

Faktycznie na początku pandemii dzieci chorowały rzadko, co wynikało z jednej strony z właściwości wirusa, a z drugiej z naszego zachowania – szczelnej ochrony dzieci przed kontaktami z ludźmi. Jednak wariant Delta wszystko zmienił – jest znacznie bardziej zaraźliwy i mówiąc w przenośni - „lubi” dzieci. Dawno nie mieliśmy tylu małych pacjentów. Po prostu ten wariant zakażenia SARS-CoV-2 jest o wiele bardziej zaraźliwy i w przeciwieństwie do poprzednich - nie oszczędza dzieci.

 

Po drugie, pojawiło się PIMS - wieloukładowy zespół zapalny powiązany z COVID-19, czyli typowo dziecięce groźne powikłanie, które może wystąpić także po bezobjawowym zakażeniu SARS-CoV-2. To oznacza, że nawet jeśli dziecko było zakażone bezobjawowo lub bardzo łagodnie, po około czterech tygodniach może trafić do szpitala z ciężką niewydolnością krążenia. I niestety, jest to stosunkowo częste powikłanie: jedno na kilkaset do tysiąca dzieci rozwija PIMS. To zupełnie zmienia bilans korzyści do ryzyka na rzecz szczepień.

 

Kolejna sprawa to następne częste powikłanie long COVID, który dotyka ok. 10 proc. dzieci zakażonych SARS-CoV-2. Oznacza to, że u części dzieci po przechorowaniu COVID-19 objawy chorobowe utrzymują się tygodniami, a nawet miesiącami. Głównie jest to osłabienie, np. dziecko nie może biegać, bo bardzo się męczy lub po najmniejszym wysiłku fizycznym lub umysłowym źle się czuje. Inne częste objawy to kołatanie serca, duszność, brak węchu czy zaburzenia snu.

 

 

A może odpowiedzialna jest za to pogarszająca się kondycja psychiczna dzieci wynikająca z izolacji, zamkniętych szkół i trwającej już dwa lata pandemii?

 

Z badania przeprowadzonego we współpracy z brytyjskim Narodowym Instytutem Badań nad Zdrowiem wynika, że jedno na siedmioro dzieci, które zachorowały na SARS-CoV-2, może mieć objawy tzw. long COVID.

 

Zbadano dwie grupy: dzieci, które uzyskały pozytywne wyniki testu RT-PCR w kierunku koronawirusa i dla porównania te dzieci, których wynik testu był w tym samym czasie ujemny.

 

Podczas badań naukowcy odkryli, że średnio 15 tygodni po wykonanym teście na koronawirusa 14 proc. młodych ludzi z dodatnim wynikiem wciąż miało co najmniej trzy utrzymujące się objawy pokowidowe, a 7 proc. z nich uskarżało się na pięć lub więcej objawów COVID-19. Wystarczyło łagodne przechorowanie…

 

A jednocześnie mamy dowody, że ludzie, którzy są szczepieni przeciwko COVID-19, a mimo to zachorują „z przełamania” - bo to się zdarza - mają long COVID znacznie rzadziej.

Warto przypomnieć, że kiedyś opisywano zespół przewlekłego zmęczenia po mononukleozie zakaźnej, który był podobny do tego, który występuje po COVID. Wygląda na to, że jest coś w rodzaju powirusowego zespołu, tyle że w przypadku COVID jest on bardzo nasilony.

 

Mamy więc trzy argumenty, by szczepić dzieci: ryzyko ciężkiego zachorowania ma COVID-19, spowodowanego przez wariant Delta, PIMS i long COVID.

 

 

No i dalej nie możemy zapominać o tym, że dzieci mogą przenosić koronawirusa, a bezobjawowy przebieg choroby wyklucza skuteczną możliwość odizolowania zarażonego dziecka...

 

To prawda, ale tego nie stawiałbym na pierwszym planie. Szczepimy dzieci przede wszystkim po to, żeby je chronić. Jeśli przy okazji zmniejszymy zaraźliwość, to będziemy mieć dodatkową korzyść. Ale to nie jest nasz cel.

 

 

W jaki sposób przekonaliśmy się, że szczepienie dzieci jest bezpieczne? Czy dzieci były poddawane badaniem klinicznym?

 

Oczywiście! To były badania na grupie ponad 3000 dzieci w czterech krajach: w Stanach Zjednoczonych, Finlandii, Polsce i Hiszpanii. Zainteresowanie udziałem w badaniu było w Polsce bardzo duże, mieliśmy znacznie więcej chętnych niż miejsc. Ostatecznie przebadano w Polsce 564 dzieci. Warto wyraźnie to powiedzieć: o tej szczepionce wiemy już bardzo dużo, przecież została podana już ponad 2 miliardom ludzi!

 

Nie możemy już używać argumentu, że brakuje nam doświadczenia. Nie dajmy się zwariować - 2 mld osób to ogromna grupa. Badanie kliniczne prowadzone wśród dzieci miało więc na celu wyłącznie ustalenie właściwej dawki szczepionki, która byłaby tak samo skuteczna u dzieci w wieku 5-11 lat jak u dorosłych.

 

Okazało się, że dzieci w tym wieku wystarcza 1/3 dawki, którą podajemy dorosłym. Mówiąc krótko: po podaniu dzieciom 10 mikrogramów szczepionki, osiągają taką samą odporność jaką po szczepieniu uzyskują dorośli.

 

 

Jaka jest skuteczność szczepień dzieci?

 

W całej grupie zaszczepionych dzieci zachorowała na COVID-19 trójka dzieci, a w grupie niezaszczepionych 16 dzieci, co dało nam wynik skuteczności szczepionki 91 proc. Dodam, że były to łagodne zachorowania. W grupie szczepionych dzieci COVID-19 przebiegał jak przeziębienie.

 

 

A jak jest z niepożądanymi reakcjami (NOP-ami) w przypadku dzieci?

 

Jeśli zaś chodzi o tolerancję była taka sama, a nawet nieco lepsza niż w grupie starszych dzieci (12-15 lat). Nie wystąpił żaden poważny NOP, choć oczywiście, trzeba jasno powiedzieć, że badana grupa była niewielka. Skoro mówimy np. o zapaleniu mięśnia sercowego, które występuje średnio raz na około 100 tys. zaszczepionych, to statystycznie trudno je wykryć w grupie liczącej 2 tys. badanych.

 

Warto też może wyjaśnić co nazywamy NOP-em – przecież szczepienie to podanie obcego antygenu i po prostu musi wywołać odpowiedź organizmu. Jeśli więc pojawia się ból w miejscu szczepienia czy gorączka, to nie są to poważne problemy, szczególnie, że takie objawy po 1-2 dniach ustępują bez następstw. Nazywanie tego niepożądanym odczynem poszczepiennym to nadużycie. Poważniejszych reakcji, takich jak anafilaksja czy zapalenie mięśnia sercowego w badanej grupie dzieci nie zaobserwowano. Podobnie zresztą było w starszej grupie dzieci (12-15 lat) a to już znacznie liczniejsza grupa, bo w samych Stanach Zjednoczonych w tej grupie wiekowej zaszczepiono już 5 milionów dzieci i nie odnotowano sygnałów bezpieczeństwa.

 

Mówiąc o reakcjach niepożądanych musimy mieć na uwadze, że w tak dużych grupach zawsze może zdarzyć się ktoś z zapaleniem mięśnia sercowego, podobnie jak zdarzają się inne rzadkie rzeczy, choćby wypadki samochodowe. To jest uzasadnione statycznie.

 

 

Trudno jednak dziwić się zaniepokojeniu, zapalenie mięśnia sercowego brzmi groźnie...

 

To prawda: brzmi to strasznie, ale w zdecydowanej większości przypadków poszczepienne zapalenie mięśnia sercowego przebiega łagodnie - człowiek czuje się osłabiony lub szybko się męczy, ale często choroba przebiega niemal niezauważalnie i gdyby nie badanie EKG i badaniach biochemiczne, można byłoby to przegapić.

 

 

Co można powiedzieć rodzicom, którzy nadal nie czują się przekonani: niby wiedzą, że raczej nic się nie powinno zdarzyć, ale raz na ileś przypadków jednak się zdarza i zwyczajnie nie chcieliby, aby doświadczyło tego akurat ich dziecko.

 

Powiem tak: zapalenie mięśnia sercowego, ale znacznie cięższe, występuje z częstością od 10 do 30 razy częściej po przechorowaniu COVID-19. Trzeba więc zdecydować, co wybieramy. Prawda jest niestety taka, że COVID-19 nas goni - to nowy wirus i każdy z nas ma do wyboru tylko dwie drogi: albo przechorować albo się zaszczepić, trzeciego wyjścia nie ma.

 

Mówiłem już o long COVID i o PIMS, które zdarzają się naprawdę często. Przy tych powikłaniach, NOP-y które występują po szczepieniu wypadają blado. Mówiąc krótko: bilans korzyści do ryzyka jest zdecydowanie pozytywny i tak należy do tego podchodzić.

 

 

Czy może być tak, że szczepienie sprowokuje jakąś chorobę?

 

Warto może przypomnieć, że szczepienia nie są niczym nowym, od dziesiątek lat szczepimy dzieci przeciwko przeróżnym chorobom zakaźnym i nic złego się nie dzieje. Mamy tendencję do łączenia pewnych faktów, niezależnie od tego, czy jest to prawdziwy związek przyczynowy czy tylko czasowy i dlatego co jakiś czas ktoś oskarża szczepienia o różne rzeczy, ale dotychczas nie wykazano zależności.

 

Doskonałym przykładem jest zespół Dravet – genetycznie uwarunkowana, ciężka padaczka niemowląt. To choroba wrodzona, uwarunkowana genetycznie, w której kiedyś musi nastąpić pierwszy napad. Zdarza się, że dzieje się to w niedługim odstępie po szczepieniu, których dzieci w wielu niemowlęcym mają sporo, dlatego przez jakiś czas wiązano ze sobą te dwie rzeczy. Wypłacano nawet z tego tytułu odszkodowania. I oczywiście - szczepienie może czasami sprowokować pierwszy napad, ale wystąpienie choroby jest nieuniknione, bo choroba jest genetycznie uwarunkowana. Dziś już to wiemy – znamy dokładny mechanizm molekularny. Bez szczepień dzieci chore na zespół Dravet, też w mają napady, tylko być może w innym czasie.

 

 

Dlaczego zatem skoro szczepienia przeciwko COVID są w porządku nie szczepiono dzieci od początku?

 

Przede wszystkim dlatego, że wszystkich na raz zaszczepić się nie da. Przypomnijmy sobie, że na początku szczepionek było mniej niż chętnych, zaczęto więc szczepić według wieku – począwszy od najstarszych, bo wiek jest głównym czynnikiem ryzyka ciężkiego przebiegu i rozwoju powikłań.

 

Po drugie, w naszej kulturze chronimy dzieci i dopiero, gdy coś sprawdza się u dorosłych, podajemy dzieciom. I dlatego teraz kiedy już wiemy, że szczepienia przeciwko COVID są bezpieczne – szczepmy dzieci właśnie po to, by je chronić.

 

 

 

Z dr. hab. Ernestem Kucharem rozmawiała Monika Wysocka, zdrowie.pap.pl

 

 

Dr hab. Ernest Kuchar, specjalista pediatrii i chorób zakaźnych,

Jest absolwentem Akademii Medycznej we Wrocławiu, którą ukończył z wyróżnieniem. Uzyskał trzy specjalizacje: pediatrii, chorób zakaźnych oraz medycyny sportowej. Skończył też szereg kursów i staży w Niemczech, Szwajcarii i Stanach Zjednoczonych. Jest stypendystą Fogarthy Foundation oraz American-Austrian Foundation. Brał udział w szkoleniach organizowanych przez New York State University, Harvard University oraz Weil Cornell Medical College z Nowego Jorku. Kieruje Kliniką Pediatrii z Oddziałem Obserwacyjnym Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Doceniany popularyzator nauki i sportu. Członek krajowych i międzynarodowych towarzystw naukowych, m.in. International Organisation of Sports Medicine (FIMS) oraz European Society for Paediatrc Infectious Diseases (ESPID). Miłośnik sportu, podróży, dobrej lektury i kina.

 

Źródło informacji: Serwis Zdrowie

 

 

Logo MediaRoom

 

 

 

 

wywiady na pasku