Do dyspozycji mają tylko słowo, dźwięk i ciszę. Z nich tworzą alfabet emocji. Oto 10 dowodów na to, że praca reportera radiowego jest nie tylko rzemiosłem, lecz także sztuką.
Foto: Nagranie audycji kulturalnej w studiu Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa w Monachium. Henryk Rozpędowski (siedzi na pierwszym planie), Renata Rozpędowska i Jerzy Bożekowski podczas nagrania, fot. www.audiovis.nac.gov.pl (NAC)
Ryk słonia
Fotografia słonia autorstwa Kazimierza Zagórskiego, 1928-193, fot. Biblioteka Narodowa Polona
Śpiew Masajów, chrząkanie, warczenie, odgłosy cykad i hien, ryk słonia. Strzał. Potem drugi. Tak w skrócie wygląda transkrypcja dźwięku – z pominięciem wypowiedzi bohaterów – półgodzinnego reportażu "Śmierć słonia", za który Witold Zadrowski w 1966 r. otrzymał Prix Italia. "Radiowy Oscar" był pierwszym wyróżnieniem tej rangi i zarazem nobilitacją polskiej szkoły radiowego reportażu literackiego. Jej tradycje z powodzeniem kontynuuje Studio Reportażu i Dokumentu Polskiego Radia, powstałe 1 sierpnia 1998 r.
Materiał zrealizowany podczas afrykańskiego safari budzi wątpliwości natury etycznej, jest jednak mistrzowską lekcją tworzenia scenografii dźwiękowej, będącą drugą – jeśli nie wiodącą – narracją. Słuchacza zewsząd otaczają odgłosy Afryki, dzięki czemu odnosi się wrażenie bezpośredniego uczestnictwa. Poprzez kontynent prowadzi opowieść przechodząca w szept polskiego myśliwego, gawędziarza organizującego bogatym turystom polowania na słonie i lamparty.
Zadrowskiego nazywano "pieszczochem". Sam przyznawał się do lenistwa i chęci bycia niekoniecznie najlepszym, ale pierwszym. Pracę w radiu rozpoczął, gdy nie dostał się na medycynę, a myślał też o weterynarii. Pewnie dlatego bohaterami jego najlepszych reportaży są zwierzęta. Do Afryki popłynął statkiem, zabierając ze sobą ważący 10 kg magnetofon Nagrę (działającą bez zarzutu mimo przemoknięcia) oraz taśmy z lwowskimi i wileńskimi piosenkami, które były kartą przetargową w kontaktach z polskimi imigrantami. Po zdobyciu Prix Italia pracował jeszcze kilka lat w radiu, aż do feralnej audycji satyrycznej, w której wykorzystał wypowiedź Józefa Piłsudskiego. Zwolniono go dyscyplinarnie. Wyjechał do Francji, gdzie zajął się dokumentem telewizyjnym.
Plusk wody
Pływak Marek Petrusewicz, 1953, fot. Stanisław Dąbrowiecki/CAF/PAP
Lata 70. były dobrym okresem dla polskiego reportażu dźwiękowego. W 1972 r. w Turynie za dokument "Pasja, czyli Misterium Męki Pańskiej w Kalwarii Zebrzydowskiej widziane" Prix Italia zdobył Jacek Stwora. Reprezentował on tzw. krakowską szkołę reportażu, podkreślającą obecność narratora w utworze i kładącą nacisk na dynamikę. Dwa lata później Krystyna Melion przywiozła z Barcelony pierwszą dla Polski nagrodę festiwalu Premios Ondas za "Głębokie zanurzenie". Reporterka odzwierciedliła w nim styl warszawski dążący do czystej formy, czyli autentycznego dźwięku i głosu bohatera jako najważniejszego budulca opowieści. Była jeszcze szkoła białostocka (tworzył ją m.in. Wiesław Janicki), której dzieła foniczne często przybierały kształt satyry; z kolei w Lublinie Janusz Weroniczak i Janusz Danielak uczyli kompozycji, pisania i poszukiwania drugiego dna.
"Głębokie zanurzenie" to historia Marka Petrusewicza, pierwszego polskiego rekordzisty świata w pływaniu na 100 m stylem klasycznym, późniejszego trenera sportowców niepełnosprawnych. Melion skłoniła go do opowieści o walce sportowej i z chorobą. Reportaż jest ascetyczny, pozbawiony efektów specjalnych. Ze świata dźwięków do odbiorcy dociera jedynie plusk wody oraz tembr głosu bohaterów. Melion udało się stworzyć intymną relację z Petrusewiczem przypominającą spowiedź. "Magnes reportażu" – tak określiła ją Irena Piłatowska-Mądry. To właśnie psychologiczne ujęcie tematu i reporterska dyscyplina sprawiły, że autorka przyciągnęła do radia następne pokolenia dziennikarzy.
Długość dźwięku Solidarności
Strajk okupacyjny w Stoczni Gdańskiej im. Lenina, 1980. Na zdjęciu: straż strajkowa przy bramie nr 2, fot. ot. Aleksander Jałosiński/Forum
Początek lat 80. to dla reporterów czas trudnych wyborów. Tworzyć w zgodzie z wizją partii czy z własnym sumieniem? Wielu decydowało się na autocenzurę i nie poruszało niewygodnych tematów, ale nie ona.
Montażu uczyła się podczas realizacji scenek języka angielskiego w Polskim Radiu. Do redakcji reportaży drzwi otworzył jej materiał "Mam dopiero 21 lat" opowiadający historię niczym z Dostojewskiego: o procesie młodych mężczyzn, którzy zabili lichwiarkę. W sierpniu 1980 r. nie uzyskała zgody od kierownictwa radia na wyjazd na Wybrzeże. Janina Jankowska wzięła więc dwa dni "opieki nad dzieckiem" i pojechała. Została dwa tygodnie. Była pierwszym dziennikarzem radiowym na terenie Stoczni Gdańskiej, ale nie ujawniła, kogo reprezentuje.
W kwietniu następnego roku ponad 70-minutowy reportaż, skomponowany na wzór utworu dramatycznego, był gotowy. Przeszedł cenzurę, gdyż ambicja zgłoszenia audycji na prestiżowy konkurs była większa niż instynkt samozachowawczy komunistycznej władzy. Wyemitowano go jednak w nocy, żeby dotarł do jak najmniejszej liczby słuchaczy. Jesienią 1981 r. "Polski Sierpień" zdobył Prix Italia w kategorii "Dokument". Kilka tygodni później, po wprowadzeniu stanu wojennego, reporterkę internowano i zwolniono. Do Polskiego Radia wróciła w 1989 r.; zaś w 1998 r. otrzymała wyróżnienie Prix Europa za koncepcję Konkursu Stypendialnego im. Jacka Stwory dla młodych twórców i zaczęła kierować nowo powstałym Studiem Reportażu i Dokumentu PR.
Dzisiaj adepci dziennikarstwa radiowego mogą uczyć się sztuki montażu na reportażach Jankowskiej. W "Polskim Sierpniu" jest dramaturgia, ale też oczekiwanie. Kontekst dla strajku robotników stoczni w sierpniu 1980 r. (i rzeczowych negocjacji) stanowią protesty grudniowe sprzed dekady (i strzały w tle). Relacje bohaterów obu wydarzeń prowadzone są paralelnie, zmianę miejsca i czasu sygnalizują muzyczne przejścia oraz głos lektora. To także przykład narracji polifonicznej, prowadzonej z perspektywy robotników, władz państwowych i mediów zarówno polskich, jak i zagranicznych. Jankowska stopniuje napięcie, odzwierciedlając w ten sposób nastroje społeczeństwa. Gdy jedni mówią o godnym życiu, drudzy poświęcają informacji o "przerwach w pracy" 12 sekund czasu antenowego.
Sierpień ’80 był impulsem do przemian ustrojowych w kraju. Podczas gali wręczenia Melchiorów w 2015 r. Jankowska została nazwana "iskrą reportażu, która rozpala płomień". Po transformacji przyszedł czas na kolejne reporterskie wyzwania (również technologiczne).
Dżingiel
"Ja mam nazwisko, a Marysia talent" – odpowiada Wanda Wasilewska na pytania dziennikarzy o współpracę z Marią Blimel. Każda z osobna jest znakomita w swoim fachu, razem są wprost genialne. Największe sukcesy osiągnęły właśnie w duecie, zdobywając m.in. Grand Prix konkursu Premios Ondas 1999 za "Zawód na czasie".
W tym reportażu zagrał temat: miłośnik sztuki radiowej zakłada rozgłośnię w domu. Pierwszy mikrofon z pudełka od zapałek z czasem zastępuje bezprzewodowym, adapter udaje konsoletę, a akwarium – szybę studyjną. Audycje nadawane są na żywo, utwory muzyczne i dżingiel odtwarzane z Cobry. Zasięg: 25 metrów, więc poza domownikami radia słucha najbliższy sąsiad. Jednak wieść o amatorskiej stacji dociera do dziennikarzy. Niewinny artykuł o życiowej pasji staje się podstawą do zgłoszenia sprawy o nielegalne nadawanie do prokuratury. Jest tylko jeden kłopot: operator stacji Tomasz Puchalski ma 11 lat. Zamiast sprawy karnej badane są więc "przejawy demoralizacji". Tymczasem młody reporter informuje swoich słuchaczy o powstaniu nowego schroniska dla zwierząt, przeprowadza sondę nt. podwyżek cen paliw i podaje numer konta, na które można wpłacać pieniądze dla uchodźców z Kosowa.
Autorki materiału w barwny sposób ukazały absurd sytuacji: ambicje i determinację chłopca oraz bezmyślność urzędników i ich wątpliwą rehabilitację: sąd nie wszczął postępowania. Blimel i Wasilewska cieszą się opinią mistrzyń reportaży społecznych, których bohaterami są dzieci.
Partycja Gruszyńska-Ruman, fot. Polskie Radio
Sygnał telefonu
W tym samym 1999 r. nagrodę Premios Ondas otrzymała również Irena Piłatowska. W rozmowie z Wiesławem Łuką ("Fakt jest święty") mówiła:
Odbieram wszystkie sygnały płynące od niego [bohatera] z tzw. mowy ciała, intonacji głosu, zmian tempa wypowiadanych słów, zakłócenia melodii wypowiedzi.
Z tego alfabetu emocji czerpała podczas tworzenia wyróżnionego w Barcelonie reportażu "Kosowo z daleka", traktującego o wojnie domowej na terenie Jugosławii. Zapisane w dźwiękach przeżycia rozmówców utworzyły mapę: paraliżujący strach w miejscu konfliktu, przygnębienie i niepewność w ośrodku dla uchodźców w Lublinie ("własny dom był jak więzienie"), irytację i współczucie wśród amerykańskich czy chorwackich turystów spotkanych w Wenecji ("największe rany są w nas, w duszy"), wzburzenie młodych ludzi protestujących na ulicach Aten.
Tematyka bałkańska nie pierwszy i nie ostatni raz pojawiła się w materiale Piłatowskiej, absolwentki filologii serbsko-chorwackiej. "Kosowo z daleka" stało się również jej osobistą opowieścią o poszukiwaniu przyjaciela z Belgradu, którego telefon nie odpowiadał. Próba nawiązania z nim kontaktu stanowi klamrę kompozycyjną tej historii. Dzięki odpowiedniemu montażowi reporterce udało się zrealizować to, o czym pisała później odnośnie gatunku w czasopiśmie "Media – Społeczeństwo – Kultura" (nr 1/2009): reportaż, który "dźwięczy, pachnie, olśniewa bogactwem kolorów, a nawet smaków".
Milczenie
Siłą radia niekoniecznie musi być szybkość. Udowodniły to Anna Sekudewicz i Anna Dudzińska reportażem "Cena pracy". Prowadząc coś w rodzaju dziennikarskiego śledztwa, nie szukały sensacji, tylko pozostały blisko człowieka.
6 lutego 2002 r. – wybuch pyłu węglowego w kopalni "Jas-Mos" w Jastrzębiu-Zdroju. Ginie 10 górników.
6 lutego 2003 r. – Sekudewicz i Dudzińska przystępują do realizacji reportażu o polskim górnictwie. Próbują dowiedzieć się, co wydarzyło się tamtego dnia, rejestrują wypowiedzi górników i żon zmarłych. Trafiają na protest przeciwko zamknięciu kopalni. Pytają o bezpieczeństwo pracy i cenę ryzyka oraz o byt osieroconych rodzin. Próbują przeniknąć trudno dostępny świat.
24 lutego 2003 r. – wybuch metanu w kopalni "Bielszowice" w Rudzie Śląskiej. 17 górników rannych, w tym 13 ciężko. Zmowa milczenia trwa. Reporterki rozmawiają ze związkowcem kopalni, pobitym prawdopodobnie za mówienie głośno prawdy. Słyszą, że w górnictwie liczą się słupki, wyniki ekonomiczne.
18 września 2004 r. – ceremonia wręczenia nagród Prix Italia, Sekudewicz i Dudzińska zostają laureatkami w kategorii "Dokument wydarzeniowy".
Skrzypienie windy
Małgorzata Nabel-Dybaś, "Pamiętnik z wieżowca Małgorzata", fot. http://www.dziennikarze-wedrowni.org
"Od wysłuchania tej audycji zaczęła się niejedna miłość do radia" – ostrzegła Katarzyna Michalak na facebookowej stronie "Ludzie i dźwięki", gdy udostępniła wielokrotnie nagradzany "Pamiętnik z wieżowca Małgorzata" Małgorzaty Nabel-Dybaś. Obok tego reportażu nie sposób przejść obojętnie.
Prosta historia: lata 80., blok z wielkiej płyty i z gąszczem korytarzy, który miał być symbolem awansu społecznego, a okazał się "życiowym błędem". Mieszkają w nim: imprezowicz Igor, dozorczyni Tabaza, Sebastian z drugiego, Patrycja z siódmego, przyszła reporterka, Oksanka - maskotka blokersów, Byku, Pizza i inni, a także ich historie. Zwykłe i poplątane jak losy bohaterów "Życia instrukcji obsługi" Georges’a Pereca. Rodzą się przyjaźnie, miłości, konflikty. Zdarzają się upadki: ambitnych planów i te z balkonu. Jest jeszcze winda, którą chłopcy jeżdżą, siedząc na jej dachu.
Nabel-Dybaś wraz z innymi mieszkańcami wraca do tamtych lat. Opowiada o nich z życzliwością i ironią. Dużą dawką ironii. Wykorzystuje też nagrania archiwalne zachowane dzięki ojcu, który przezornie rejestrował zabawy i kłótnie swoich córek na Grundigu ZK 120. Powstaje więc nie tylko opowieść o wieżowcu Małgorzata i o samej Małgorzacie, lecz także o dorastaniu w blokowisku, o regionie, kraju. (W 2018 r. powstało "Piekiełko" - współczesna wersja audycji już o innym, nowoczesnym osiedlu).
Gdy "Pamiętnik…" został wyemitowany w 2006 r., autorkę krytykowano za użycie narracji autorskiej. Dziś coraz częściej reporterzy radiowi wychodzą z cienia swoich bohaterów i sami się nimi stają.
Turkot maszyny do szycia
Tuschinski Theatre w Amsterdamie, Abraham Tuszyński (Abraham Icek Tuschinski), właściciel koncernu kinowego w Holandii, fotografia portretowa z dedykacją dla redakcji IKC,1932, fot. Wikipedia, www.audiovis.nac.gov.pl (NAC)
Na spotkaniu podczas krakowskiego festiwalu NON-FICTION 2017 Katarzyna Michalak mówiła, że radio służy nie tyle opowiadaniu, co pokazywaniu. Umożliwia podróżowanie "w głąb człowieka, w głąb jego rozumowania i odczuwania", gdyż jedynym bodźcem, który dociera do słuchacza jest dźwięk: "Mikrofon pod tym względem potrafi o wiele więcej niż kamera". Zaznaczyła również, że obecnie reportaż radiowy zbliża się do poezji, jest to tworzenie obrazami, sekwencjami, poszukiwanie słów-znaków, metafor: "Kiedyś dźwięk był na marginesie, dzisiaj to dodatkowa warstwa znaczeniowa, która buduje muzyczność. Reportaż radiowy stał się utworem muzycznym, czymś na pograniczu literatury i dziennikarstwa, muzyki i filmu."
Dźwięk może być też wehikułem czasu. Taką funkcję pełni w reportażu "Złoty chłopak", nagrodzonym w konkursie Prix Marulić w 2014 r. Michalak w opowieść o Abrahamie Tuszyńskim, polskim Żydzie, który stworzył imperium kinowe w Amsterdamie, wplata migawki własnej historii. Dziadek autorki był podobnie jak Tuszyński krawcem, a babcia Mania kochała kino. Reporterka przyznaje, że niektóre fragmenty trzeba było wykreować, aby przenieść słuchacza do początków XX w. "Złotego chłopaka" należy więc określić mianem reportażu artystycznego (w zachodnich radiofoniach utwory akustyczne dopuszcząjące elementy kreacji nazywane są feature). Po wysłuchaniu tej opowieści w myślach jeszcze długo rozbrzmiewa dźwięk uruchomionej przez matkę reporterki maszyny Singera, niemal identyczny z odgłosem terkotania starego projektora filmowego.
Aksamit wiolonczeli
Dominik Połoński, fot. Dariusz Kulesza/AG
Jesień 2014 r. i kolejny "radiowy Oscar" dla polskiego twórcy. "Chcę więcej" Bartosza Panka to reportaż z cyklu nieprzetłumaczalnych na język innego medium. Obraz pokazałby za dużo, w słowach czuć byłoby niedosyt. Tylko w dźwiękach nie słychać fałszu. "Mogę tworzyć sztukę na jednej strunie. Świat na jednej strunie" – przekonuje Dominik Połoński, bohater reportażu, jedyny na świecie wiolonczelista grający tylko prawą ręką.
Można było tę historię przedstawić banalnie, jako powrót na scenę po walce z nowotworem mózgu. Jednak ani autor, ani bohater tego nie chcieli. Panek stopniowo i z wyczuciem odkrywa przed słuchaczem świat, który Połoński widział dźwiękami: "Słyszę barwy, słyszę kolory, nawet słyszę strukturę". Aksamitne brzmienia wiolonczeli zlewają się ze zgrzytem i chrobotaniem podczas czyszczenia instrumentu z kalafonii. Odtworzona gdzieś w tle muzyka idealnie współgra ze szczerym śmiechem. Z tej opowieści wyłania się postać wybitnego artysty: pełnego pasji, mającego niezaspokojoną potrzebę tworzenia, nieidącego na kompromisy, rozumiejącego dźwięki. Połoński nie grał, ale przeżywał. "Życie to nie jest bicie serca" – powtarzał. Dla niego życiem była muzyka. W końcowym słowach reportażu przyznał, że jeszcze nie jest spełniony, chce więcej. Zmarł 20 czerwca 2018 r.
Śmieciowy mix
Jakie to uczucie: wziąć do ręki dźwięk? "No to był cud boski! To była rzecz niezwykła. Zjawisko ulotne, niedotykalne, abstrakcyjne" – zachwycał się Eugeniusz Rudnik w reportażu "Taśmociął" Eweliny Karpacz-Oboładze. Audycja ta pewnie nie wyglądałaby tak samo, gdyby nie osobista relacja autorki z bohaterem.
On był z wykształcenia inżynierem, do radia przyszedł "z ulicy". Zaczął zbierać ścinki taśm, które nazywał "śmieciami" i sklejał z nich utwory. Przekonywał, że to nie są tylko efekty (chrząkanie, zgrzyty, "yyy", "eee"), ale "całe dramaty, które kiedyś ktoś zanotował". Tak wyglądał prolog do Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia.
Ona – magister biologii molekularnej. Myśl, żeby robić reportaże radiowe dopadła ją w tramwaju. Karpacz-Oboładze w Radiu dla Ciebie mówiła, że Rudnik był jej mistrzem, a znajomość z nim przerodziła się w przyjaźń. W pewnym momencie zaczęła go nagrywać, ale jeszcze nie wiedziała w jakim celu. Po śmierci reżysera dźwięku zmontowała te rozmowy i archiwalne nagrania, podobnie jak Rudnik komponował swoje dzieła. Powstała nieoczywista opowieść o magii dźwięku i portret eksperymentatora. Rudnik wyznał w reportażu, że udręczony przez dziennikarzy pytaniami typu: "Mistrzu, nad czym pan teraz pracuje?", podczas jednego wywiadu odpowiedział, że nad sobą. I wyszedł.
Autorka: Agnieszka Warnke, lipiec 2018
Agnieszka Warnke
Absolwentka filologii polskiej, dziennikarstwa i Podyplomowych Studiów Menedżerów Kultury. Miłośniczka reportażu. Niepraktykująca wyznawczyni fotografii.