piątek, 22 listopada 2024

Gazeta 8 III 18 5Już 13 kwietnia br. do Brzegu zawita Jacek Bocheński – polski pisarz i publicysta, autor m.in. Trylogii rzymskiej. Jego twórczość charakteryzuje częste odwoływanie się do świata antycznego oraz transpozycja tego świata na świat współczesny (Wiki). W rozwinięciu publikujemy wybrane fragmenty twórczości.

 

 

Fragmenty Blogu Drugiego

[który ukaże się drukiem jako książka w Wydawnictwie Agora]

1.

16 maja 2015

ZBIEGI OKOLICZNOŚCI

Coś niesłychanego! Napisała do mnie Justyna Dąbrowska. Widzę! Jest wiadomość od niej w mejlowej skrzynce odbiorczej. Więc jednak. Ale dlaczego dopiero teraz? Dlaczego dopiero po wszystkim, kiedy Blog, w którym się do niej tak długo i beznadziejnie zalecałem, już nie żyje, został za bramą cmentarną, jest skończony i zrównany z ziemią? A przedtem na wszystkie moje tokowania, na wszystkie skomlenia miłosne Justyna była głucha. Ale, ale… Jako "temat" podała w nagłówku poczty "zbiegi okoliczności". Co to znaczy? Będzie się tłumaczyć? Że niby jakieś przypadki coś tam spowodowały, dlatego nie mogła wcześniej?

O, wcale nie!

"Szanowny Panie Jacku" pisze. Aż tak chłodno? Nagle takim oficjalnym tonem, żeby mnie jeszcze bardziej zmrozić? Obrażona? O co?

"Nazywam się Justyna Dąbrowska, zabawny zbieg okoliczności…". Ach, rozumiem, tego nie pisze tamta Justyna Dąbrowska, pisze jakaś inna, jakaś druga Justyna Dąbrowska. "Jestem psychologiem i polonistką (kolejna zbieżność), studiuję jeszcze na pierwszym roku literaturoznawstwa polonistycznego w Lublinie i moim obszarem zainteresowań są echa kultury antycznej we współczesnej literaturze polskiej. Moją pracę doktorską chciałam poświęcić Pana Trylogii"... Ach, tak? Pracę doktorską? Justyna Dąbrowska? Kto by się spodziewał, żeby Justyna... No ale przecież Justyna Dąbrowska to pisze. "Pochodzę z Chełma (tak, tego od "Kameny"), choć obecnie tułam się trochę między Lublinem a Lwowem i Stryjem".

Objaśnia, że w swoim chełmskim liceum miała dziesięć lat temu nauczycielkę łaciny, która "wrzuciła" ją "między Cezara a Cycerona". Tak to nazywa. "Moją łacinę pokrył już trochę kurz lenistwa. Staram się jednak nie zapomnieć o mojej wielkiej rzymskiej miłości. Zakochałam się w Pana Cezarze".

Czyli zakochała się w Juliuszu Cezarze. Najłatwiej! To był niezły podrywacz, wiadomo. Ale zakochać się w przykrym neurotyku Tyberiuszu Cezarze? Znacznie trudniej. A ona zamierza, jak rozumiem, poświęcić swoją pracę doktorat całej mojej złożonej z trzech książek Trylogii Rzymskiej. Jednak pisze o miłości! Tamta Justyna nie kocha mnie, oczywiście, dała już dostateczne dowody obojętności i była w tym konsekwentna, a tu w jej zastępstwie pojawia się druga z wielką miłością rzymską podaną mi jak na dłoni. Taki zbieg okoliczności. Cud raczej. Powiedziałbym, cud z jasnego, wiosennego nieba.

Ta druga Justyna przyznaje, że w istocie nie wie, dlaczego do mnie pisze. "Chciałam tylko, i to pragnienie mam od dawna, ale chyba dopiero niedawno we mnie dojrzało, dać znać - Proszę Pana, tu jestem, czytam i myślę o Panu".

I jeszcze dodaje:

"Wiem, że Blog jest już zamkniętym rozdziałem, lecz mimo to wciąż co jakiś czas zaglądam i mam cichą nadzieję, że jednak coś się pojawi. Tym bardziej, że wiosna, że przebudzenie, że narodziny czegoś nowego.

Życzę wszystkiego dobrego,

Justyna Dąbrowska".

 

2.

20 maja 2015

JAZDA PO PIJANEMU

Znana rzecz: Polakowi się śpieszy, pijanego to jeszcze bardziej nakręca, a więc nabuzowany mówi kurwa, siada za kierownicą i po pijanemu jedzie. Nie każdy, oczywiście, ale wielu. Można wskutek tego stracić życie, ostatnio też więcej pieniędzy albo prawo jazdy.

Polakowi śpieszy się do zmiany politycznej, nie każdemu natychmiast i do byle jakiej, ale wielu trochę tak jak pijanemu w samochodzie. Nabuzowany zwłaszcza kampanią wyborczą, którą media pokazują głównie jako zawody w sztuce oszustwa i miotania oszczerstw, mówi: kurwa, K. ma zostać? Nie, kurwa, zamiast K. wybieram, kurwa, D., niech będzie, kurwa, zmiana. Wszystko jedno, czym się skończy, może rąbniemy w drzewo albo utopimy się w rzece, może trzeba będzie tylko wybulić kasę albo stracić prawo jazdy. Politycznej. Razem z demokracją, która dostanie łupnia. Ale na razie fajnie, kurwa, zapieprzamy!

Zdaje mi się, że Polska jedzie nowoczesną, komfortową autostradą po pijanemu. Być może, nie jedna Polska. Być może, cała demokracja zachodnia jedzie już podobnie. Po idiotycznych kampaniach wyborczych ludzie mają absolutnie pomącone w głowach, niczego nie są pewni i wielu gotowych jest podejmować decyzje, jak pijany kierowca.

 

3.

22 czerwca 2015

KARTA INFORMACYJNA

Szpital Powiatowy w Zakopanem. Karta informacyjna szpitalnego oddziału ratunkowego. Wywiad. Cytuję: "Chory, lat 89, osunął się do potoku podczas spaceru Doliną Białego. Twierdzi, że w pełni pamięta przebieg zdarzeń. Widoczne rany mnogie w zakresie ok. ciemieniowo-potylicznej. Chory leżał w potoku. Wychłodzony, odzież przemoczona, nie usunięta… W SOR przytomny, w pełnym logicznym kontakcie. Zgłasza dol. bólowe głowy, bez nudności i wymiotów. Źrenice równe, systematycznie reaktywne… Sztywności karku nie stwierdza się… Skarży się na ból barku lewego oraz ok. łopatkowej lewej. Widoczne otarcia naskórka grzbietu dłoni lewej. Oraz krwiaki i otarcia kolana lewego - pow. boczna".

(…)

W Dolinie Białego śmierć miała dobrą okazję, żeby załatwić ze mną sprawę. Wystarczyło inaczej uderzyć głową o kamień. Z okazji jednak nie skorzystała. Może to znak? - powiedziałaby Druga Justyna, która ciągle przebywa w strefie magicznej. Mam już dla niej pierwszy pomysł. Od tego zaczniemy. Stworzę nowe życie Drugiej Justyny.

 

4.

2 sierpnia 2016

DEGO DEGO

Konstancin. Mój osobisty real. Poszedłem na targ po owoce, bo tam podobno w dzień targowy rolnicy przywożą świeże prosto ze swoich sadów. Minąłem eleganckie oczko wodne z pluszczącą fontanną pośrodku. Na ławce siedziały dwie starsze kobiety. Doleciał mi do ucha głos jednej:

- Młode to chcą mieć złote, nie takie dziadostwo.

O cokolwiek chodziło, zamyśliłem się. Minąłem te kobiety i od razu wszedłem na prymitywny plac, wykładany częściowo wielkimi płytami betonowymi z czasów budownictwa socjalistycznego w PRL, częściowo kawałkami ówczesnych płyt chodnikowych, doszczętnie pogruchotanych, głównie jednak wysypany żwirem, piaskiem lub niczym. To był targ.

Na straganach biustonosze i sztućce, pieczywo i koszule męskie, kapcie i akwarele. Obszedłem całe targowisko, spodobały mi się śliwki, ale kupiłem pół kilo czereśni, bo zobaczyłem, że jeszcze są.

Gdy opuszczałem targ innym wyjściem, z daleka już doleciał mnie znowu głos. Błagalny, męski:

- Dego dego dego deg!

Na wózku inwalidzkim siedział niepełnosprawny mężczyzna w średnim wieku, trzymał na kolanach plastikowy talerzyk z kilkoma drobnymi monetami i powtarzał to jedno tonem żałosnej prośby:

- Dego dego dego deg! Dego dego dego deg!

Miałem dwa złote reszty wydanej mi przy zakupie czereśni. Trafiłem na nie gmerając palcami w kieszeni, wyjąłem i umieściłem na plastikowym talerzyku niepełnosprawnego mężczyzny. Odpowiedział mi zmienionym głosem, wyraźnie szybszym, ucieszonym i dziękczynnym:

- Dego dego dego deg! Dego dego dego deg! Dego dego dego deg!

Uświadomiłem sobie, że nic innego powiedzieć nie może i że jego niepełnosprawność jest nie tylko ruchowa, ale polega też na ułomności mowy. A on ciągle jeszcze mi dziękował:

- Dego dego dego deg!! Dego dego dego deg!!

Chciałem dać znać, że wystarczy już tych podziękowań, że je przyjąłem i też mu dziękuję. Położyłem przyjaznym gestem rękę na jego barku. Wydał z siebie jeszcze inne, teraz absolutnie euforyczne "dego dego dego deg!!!". Zanim zorientowałem się, co robi, chwycił tę moją rękę i pocałował.

- Dego dego dego deg!!! Dego dego dego deg!!! Dego dego dego deg!!! - wołał. Wpadł jakby w ekstazę.

Zrozumiałem, że wcale nie pieniądze były tym, czego najbardziej potrzebował. Najbardziej potrzebował dotknięcia.

Czereśnie, gdy ich skosztowałem, okazały się niesmaczne.

 

5.

11 września 2016

ZAKOPANE

Czy świat ma przyszłość? - takie pytanie chcą mi zadać w Zakopanem. Trochę sobie żartują, ale trochę też pytają serio. A ja mam do Zakopanego jeszcze raz pojechać i odpowiedzieć.

W Zakopanem byłem poprzedniego lata, poszedłem do Doliny Białego i zleciałem ze ścieżki do potoku. Rzadka sztuka tak zlecieć. Doprawdy nie wiem, jak mi się udało to zrobić. Prawie tak samo trudno tam spaść, jak odpowiedzieć na pytanie, czy świat ma przyszłość. Może więc i ta druga karkołomna sztuka się uda?

Co to znaczy "świat"? Chyba nie kosmos i nie glob ziemski, bo nie pytaliby o taki świat akurat mnie. Raczej świat ludzki. Ale to też wiele możliwych różności. Nie wiadomo, o którą chodzi. Człowiek, twór obdarzony inteligencją? Ale twór żywy czy każdy, w przyszłości na przykład pochodzący od człowieka, lecz już nieorganiczny? Tylko gatunek Homo sapiens? Kultura? Cywilizacja techniczna? Gospodarcza? Ostatnio dość nagle tematem stał się koniec świata rozumiany jako upadek światowego porządku politycznego. Mam się zająć tymi wszystkimi rzeczami naraz? Sugerują, że nie. Mogę sobie wybrać, co mi się podoba. Tam panuje wolność. To jest festiwal artystyczny. W starym świecie, tym obecnym, artyści wciąż jeszcze brykają. Zapraszają do pobrykania. Będą grać i śpiewać.

Dobrze. Jadę do nich. Postanowiłem.

 

6.

22 lutego 2017

DZIADOSTWO

Uchodźcy! Ich się przecież boimy. Powiedziałbym więcej. Boimy się bardziej niż Niemców, ginących z wolna w mitycznej przeszłości. Taki jest doraźnie nasz-polski strach: uchodźcy. Oni w Polsce są też mityczni, jeszcze bardziej niż Niemcy, ponieważ nikt ich tu nigdy nie widział.

A, nieprawda - słyszę. - Przyjęliśmy Czeczenów, wpuściliśmy ich do siebie i wcaleśmy się nie bali.

Rzeczywiście. Ale to było dwadzieścia lat temu, może nawet dawniej. Wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze, że Czeczeni, jak to muzułmanie, najprawdopodobniej są terrorystami, Rosjanie tylko mówili tak o nich i myśmy tych uchodźców przyjęli przeciw Rosjanom, za wolność naszą i waszą, tak jakoś. Przeciw Rosjanom! To my-Polacy rozumiemy. Ale za wolność Syryjczyków? Przeciw komu? Innym Syryjczykom? Albo, co gorsza, za wolność takich trochę czarnych, jakichś Erytrejczyków, Somalijczyków, podejrzanych typów z Pakistanu czy Bóg wie skąd? Nie! Wara im od Polski!

My-Polacy nie tylko boimy się tych prawdopodobnych terrorystów i gwałcicieli kobiet. My ich już nienawidzimy i pogardzamy nimi. To jest bardzo ciekawa rzecz. My ich nienawidzimy naszą-polską ludowo-katolicko-klasową nienawiścią. I mamy ich w naszej-polskiej ludowo-katolicko-klasowej pogardzie.

Dlaczego? A no dlatego, że my-Polacy jesteśmy biedni, chociaż przy światowym stole i z kartą dań w ręku. Słabo wprawdzie zdajemy sobie sprawę, że w takim miejscu jesteśmy na świecie, ale zamówienia składamy, bo wiemy, że się nam należy. I zarazem wiemy, że jesteśmy biedni. Jednak z przybłędami, którzy nam się naprzykrzają i ośmielają pchać do stołu, nie chcemy mieć nic wspólnego. Jesteśmy lepsi. Polski my naród, polski lud. A lud nie lubi innych biednych, w szczególności jeszcze biedniejszych, upośledzonych, nieszczęśliwych i potrzebujących. Wymyślił nawet zbiorczą nazwę dla wszystkiego, co się z takim stanem i poziomem wiąże, co jest marne, słabowite, gorsze, co się nie udało, co wzbudza tylko niechęć i odrazę.

Dziadostwo.

Gdyby uchodźcy mieli pieniądze, byłoby co innego. Gdyby płacili, moglibyśmy ich nie lubić jako obcych i jako bogatych, bo lud bogatszych od siebie nie kocha, ale nie gardzilibyśmy nimi. Dziadami i dziadostwem gardzimy. Uchodźcy to jest śmierdzące dziadostwo.

Mamy do nich jeszcze dwie nasze-polskie pretensje. Pchają się, a podobno wcale nie chcą z nami być, tylko przez Polskę dostać się do Niemców. Z jednej strony to jest nasz wygodny pretekst, żeby ich nie wpuszczać, z drugiej to nas obraża. Polska nie podoba się bezczelnemu dziadostwu? W takim razie nie mamy o czym gadać i niech idą do diabła.

Polski my naród, polski lud, lecz w dodatku lud Boży. Katolicki lud kościelny. I co? Meczety będą nam uchodźcy zakładać? Wiadomo przecież, co zrobili we Francji albo Szwecji. No właśnie. Czy to my jedni ich nie chcemy? Już cała Europa ma ich dość.

Cała z tą różnicą, że Europa przyjęła ich miliony i teraz nie wie, gdzie trzymać nowych ani jak powstrzymać następnych, my-Polacy natomiast nie przyjęliśmy żadnego i nie chcemy o żadnym słyszeć.

Paskudnie wyglądamy z tym wobec innych przy stole. Już na nas patrzą i wymieniają znaczące spojrzenia między sobą.

Ja-Polak mam jeszcze swój osobisty kłopot. Tak jak lud wymyślił słowo dziadostwo, tak ja wymyśliłem nas-Polaków. Trzydzieści lat temu napisałem w podziemiu powieść "Stan po zapaści". O chorych, zbuntowanych, solidarnych Polakach, czyli trochę o niebieskich migdałach, o takiej naszej-polskiej mieszaninie. Ale z empatii to napisałem i z miłości, bo sam jestem Polakiem i co tu kryć, kocham nas-Polaków. Tak ich nazwałem w tamtej powieści. Wtedy, nie teraz. Do tej nazwy teraz wróciłem. Zjadam własny ogon. Ale nie znajduję prawdziwszej nazwy dla Polaków ani lepszej. Bo pewnie bym chciał, żeby coś z tamtego niebieskomigdalstwa zostało im na przyszłość, którą ciągle mam opisać, a do której oni będą musieli wejść razem z uchodźcami. Albo w ogóle nie wejdą.

 

7.

8 lutego 2018

KWILENIE

Jeszcze się spotkamy. Mam na myśli tego licealistę, który kilka lat temu w Serocku zapytał mnie o transhumanizm, a ja zapytałem, co to jest. Mam na myśli studentów doktora Mizery siedzących w Zakopanem z plecakami, notesami i pospolitym uzbrojeniem elektronicznym, niektórych w pozycji lotosu lub kucznej. Wszyscy się jeszcze spotkamy. Przepraszam, że to tak długo trwa i nasza najważniejsza rozmowa o przyszłości świata ciągle się odwleka. Powiem więcej. Znów się odwlecze, i to poważnie, tym razem co najmniej do przyszłego blogu, może Blogu Trzeciego, bo Drugi właśnie się kończy i w nim już spotykać się nie zdążymy. Ale młodzież nie ma na ogół pretensji o takie nieporządki, o dowolność, nieregularność, chaos czasów i sposobów bycia. Liczę na młodzież.

A może doktor Mizera zaprosi nas gdzieś po raz trzeci, jak do Serocka i Teatru Witkacego? Z rozmowy o Witkacym zrezygnujemy. Mam inną propozycję. Zanim przejdziemy do transhumanizmu, pomówmy o uczuciach. Co z nimi? Będą w przyszłości? Już ich nie ma?

Myślę, że przerwa między spotkaniami wcale nam tak bardzo nie zaszkodzi, bo młodzieży może się tymczasem udać odkrycie, o które we wczesnej fazie życia trudno. Świat otaczający człowieka nie jest mu dany na zawsze w takim stanie, w jakim się objawił po raz pierwszy. To, że w człowieku zmieniają się, jak w komputerze, jego wewnętrzne ustawienia i programy, to młodzież dobrze wie, bo to do głębi swej istoty ludzkiej przeżywa. Ale żeby świat?

On przecież jest, czym jest, i nie miał być nigdy czym innym. Zdawało się, że świat człowiekowi to obiecał z absolutną oczywistością, gdy człowiek był dzieckiem. Człowiek to z właściwym dzieciństwu zaufaniem i powagą przyjął. A nagle widzi coś sprzecznego z tym, co dotychczas widział. Wręcz nie sposób uwierzyć. Świat byłby zmienny, to znaczy chwilowy? Nie tamten objawiony na wieczność, który się zobaczyło w dzieciństwie?

Oto jest właśnie to fundamentalne odkrycie, pierwsza z całej serii takich, czekających człowieka w życiu. Świat będzie się wielokrotnie zmieniał. Chciałem zostawić młodzieży trochę czasu na to odkrycie.

Jednak młodzież nie jest głupia. Młodzież już się w tym zorientowała i wie swoje. Świat zawodzi. Nie można mu ufać. Ale żyć jakoś trzeba, choć są tacy, którzy twierdzą, że nie, lepiej odebrać sobie życie. Ono będzie wszystkim odebrane tak czy owak, a transhumanizmu, gdy może zostanie zastąpione jakimś transżyciem, nie ma jeszcze, dlatego tymczasem warto spróbować życia możliwego z istniejącym, zwodniczym światem Ja, humanista, nie transhumanista, też tak myślę.

A zatem żyć. Ale jak? Zignorować świat, bo to oszust i na nic więcej nie zasługuje? Dogadzać sobie, mieć ten jeden cel? A i tak zabijanie się o to zupełnie wystarczy, żeby człowiek ledwo żył i życie mu zbrzydło. Ale może jednak ono jest piękne? Może da się tworzyć i urządzać po swojemu własne, piękne, małe światy? Tylko z przyjaciółmi? Bez? Może jeszcze inaczej?

O tym wszystkim powinniśmy porozmawiać, gdy już ja uporam się jako tako ze swoimi nieustannymi dystrakcjami i wreszcie się spotkamy. I pogadamy sobie o uczuciach, co wydaje mi się najważniejszym tematem w związku z przyszłością świata. A w młodzieży pokładam wielkie nadzieje, bo mam wrażenie, że w niej uczucia wykluwają się raz po raz i kwilą jak pisklęta w klatce. Takie z chowu przemysłowego. Bardzo im źle.

 

IMG 7284

muzy na pasku male