piątek, 29 marca 2024

rumunia musi1Warto pojechać do Rumunii, bo szybko się zmieni i takiej już nie poznamy. Jeszcze przed schengeńską granicą, na popasie w Hajdúszoboszló, napotkany Węgier podnosi wątpliwości. - Jedziecie do Rumunii? - Tam się nie jeździ!

 

  

Lepiej już było

 

Węgrzy wypoczywają w rejonie Balatonu, czyli nad lokalnym ?morzem", oraz nad Adriatykiem, a jeśli decydują się na Morze Czarne, wybierają Bułgarię. Już na rumuńskiej ziemi zastajemy nieoczekiwaną rzeczywistość: lądujemy w turystycznym postindustrialu. Sporo pustostanów, rozbabranych i opuszczonych budowli, zamkniętych na cztery spusty apartamentowców, a w tym całym niedokończeniu: nieliczni turyści, w zdecydowanej masie lokalsi.

 

rumunia musi2

rumunia musi3


Lądujemy w legendarnym Venus (są jeszcze kosmiczne: Saturn, Neptun, Jupiter i na dokładkę Olimp), czyli zajechaliśmy do jakżesz pożądanego miejsca wypoczynku klasy robotniczej doby Ceau?escu.

 

Polacy na Venus

 

Jawimy się tutaj niczym przybysze z innej planety, zdaje się, że jesteśmy jedynymi obcokrajowcami w socturystycznym skansenie.
Ale zostawmy Venus. Na rumuńskim wybrzeżu są oczywiście wyjątki od reguły, kurortowe standardy trzyma głośna Mamaia, gdzie widać sporo nowych inwestycji. Cóż, ale i tam - dosłownie za każdym rogiem - napotkamy wycofanie, jakąś niewiarę w lepsze jutro. Przykładem rozbudowa delfinarium, które to przedsięwzięcie zabuksowało i z wolna staje się zabytkiem. Podobnie, jak otaczający park z mini ZOO. W tym miejscu panoszą się standardy zdecydowanie nieeuropejskie. Zwierzęta trzyma się w warunkach urągających ich godności. Treser robiący pokazy z dwoma delfinami jest zarazem... bramkarzem wpuszczającym widzów. Jego partnerka zaś przygotowuje przynętę dla morskich ssaków i zasuwa z mopem. Rzecz niepojęta w konkurencyjnym delfinarium w nieodległej Odessie, gdzie Ukraińcy potrafili wszystko dopiąć na ostatni guzik i robią show na światowym poziomie. Widowisko w Mamai to przaśny pokaz tresury biednych zwierząt, choć publika nie czuje się zawiedziona.
Rumuński przemysł turystyczny ma przed sobą mnóstwo roboty. Odnosi się wrażenie, że na tamtejszej riwierze lepiej już było. Jeszcze gorzej jest poza granicami kurortów. Niewykorzystane tereny, zapadłe kołchozy, opuszczone domy, dzikie wysypiska. Brak szlachetnych nasadzeń, samosiejki, głównie akacje, mało kwiatów, żywopłotów. Wszędobylskie śmieci i burzany. Niedookreślone przygnębienie i nie-wiadomo-na-co-czekanie.
Obrazy w sam raz do prozy Andrzeja Stasiuka, który w mistrzowski sposób sportretował ten ?gorszy" zakątek Europy.

 

Pieskie życie

 

Watahy psów, częstokroć agresywnych, w miejscu pojawienia się turystów wyłaniają się nie wiadomo skąd, jakby psim swędem wyczuwały w plecakach niedojedzone kanapki. By zadowolić przymilnych burków zwykła bułka niby wystarczy, ale nie zawsze. Zjedzą, owszem, ale tylko te najbardziej parchate i zabidzone. Psia arystokracja czeka na pełnowartościowe białko. Najagresywniejsze najchętniej wyrwałyby kromkę wraz z litościwą dłonią. Watah bać się nie trzeba, choć czujność wielce wskazana. By sprawdzić psią bojowość wystarczy schylić się niby po kamień i zgraja piechrza z podkulonymi ogonami. Patent naprawdę działa, został przetestowany w innych rejonach świata. Spacerujący wieczorami turyści wyposażają się w solidne kije, tak na wszelki wypadek.
Szacuje się że w całej Rumunii żyje 600 000 bezpańskich psów, zaś w samym Bukareszcie pałęta się ich 64 tys. Zdziczałe czworonogi to prawdziwy dramat narodowy. Po zagryzieniu w 2013 r. czteroletniego chłopca, bukaresztańczycy zaprotestowali na ulicach i władze wprowadziły restrykcyjne prawo, mające nabrzmiały problem ostatecznie rozwiązać. Spotyka się to, rzecz jasna, z protestami miłośników zwierząt, lokalnych ekologów oraz urzędników Unii Europejskiej.
Groźne watahy to swoista zemsta Nicolae Ceau?escu, którego Rumuni serdecznie znienawidzili i w końcu unicestwili w drastycznych okolicznościach. Dyktator wprowadził przymusowe przesiedlenia całych wsi z równoczesnym zakazem trzymania czworonogów w blokach z wielkiej płyty. Opuszczone zwierzęta musiały same zadbać o swój los i zdziczały. Widok kundli na rozległym ściernisku, które polują na kuropatwy i nornice, nie jest czymś niezwykłym.

 

Owidiusz i Constan?a

 

Konstanca, czyli starożytne Tomis, miejsce zesłania Owidiusza. Autor ?Sztuki kochania" nigdy nie pogodził się z wygnaniem na peryferia imperium i za Rzymem nie przestawał tęsknić. Zmarł w Tomis, gdzie został pochowany z najwyższymi honorami.

 

rumunia musi5

 

Współcześni mieszkańcy nie zapominają o wielkim poecie i wystawili mu pomnik na centralnym placu Konstancy, nazywając to piękne miejsce jego imieniem. Owidiusz zwrócony ku morzu stoi zasępiony na tle wspaniałego obiektu, jakby rozmyślał nad upadkiem miasta w którym dokonał żywota.
Perła Morza Czarnego powoli odzyskuje utracony blask. Trwa wielka odbudowa trotuarów, ale pracy jest huk. Oby Rumunom wystarczyło zapału, sił i pieniędzy. Wielu obiektom przywrócono już dawną świetność, co nie obyło się bez unijnego wsparcia.
Zastanawia tylko brak aktywności tysięcy żurawi portowych i praktycznie zamarły ruch morski, jakby nikt do największego portu Rumunii nie chciał przypływać.

 

No i ten Stasiuk...

 

Bez ustanku rozmyślam nad Stasiukowym ?Jadąc do Babadag". Babadag było docelowym punktem w kolejnej wędrówce Andrzeja Stasiuka po bezdrożach zapomnianej Europy, która to podróż zaowocowała świetną relacją. Czy warto do Babadag pojechać? W sensie geograficznym przecież leży całkiem niedaleko. Tylko po co? Babadagowych klimatów na miejscu znajdujemy wystarczająco wiele.

 

rumunia musi4


Nie żałuję, że książki nie zabrałem ze sobą, może to nawet lepiej? Do lektury wrócę po powrocie i z domowej perspektywy raz jeszcze wszystko skonfrontuję.

 

Rumunia jest bez wyjścia. Ma miejsce w europejskiej rodzinie i takie dążenia na każdym kroku wyraża, a więc pieski los w końcu się odmieni. Rumuni chcą, a więc Rumunia musi.

 

 

reportaze na pasku