Od czasu wypraw Marco Polo po późniejsze o niemal pół tysiąca lat wojny opiumowe, Chiny nieustannie zaprzątały wyobraźnię Europejczyków. Nawet jeśli "chyńskie gabinety" w królewskich i magnackich pałacach więcej mówiły o ich właścicielach niż o kulturze Państwa Środka.
Ogród Chiński w Łazienkach Królewskich w Warszawie, fot. Arkadiusz Ziółek/East News
Europejscy barbarzyńcy
Podobnie jak Persja czy Japonia, Chiny jawiły się początkowo Europejczykom jako kraina iście baśniowa. Nic dziwnego – ci bowiem zainteresowali się nimi m.in. za sprawą spisanych u schyłku XIII wieku relacji Marco Polo. Wenecki podróżnik nie szczędził zaś ubarwiających realne obserwacje fantastycznych szczegółów, opisując chociażby rzekomo zamieszkujące Sumatrę... jednorożce wielkości słoni. Bardziej wiarygodne informacje na temat chińskiej kultury, a także jej materialne świadectwa, zaczęły napływać do Europy szerokim strumieniem w XVI wieku, za sprawą holenderskich i portugalskich kupców.
O ile jednak Chiny jawiły się mieszkańcom Starego Kontynentu jako egzotyczna, arkadyjska kraina, o tyle Europa w oczach Chińczyków zdawała się lądem barbarzyńców. Bo choć w XVI stuleciu zaczęto skupować tamtejsze dobra na potęgę, wiedza na ich temat była znikoma – za "chińskie" uchodziło praktycznie wszystko, co przypłynęło na pokładach statków z któregokolwiek zakątka Azji Wschodniej. W sztuce dekoracyjnej pojawiły się barwne korowody Chińczyków, Japończyków, Hindusów i egzotycznych zwierząt, a posiadające symboliczne znaczenie smoki, feniksy, parasolki i perły przeistaczały się w czystą ornamentację.
Gabinety Chińskie, Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie, fot. Muzeum Pałacu w Wilanowie
Jako że zachodnich kupców interesowało wszystko, co obce, na eksport zaczęły trafiać nie najcenniejsze dzieła sztuki, a przedmioty poślednie, które na miejscu nie znalazłyby nabywców. Europejskie gusta początkowo kształtowały więc trzeciorzędne wyroby prowincjonalnych rzemieślników. Wielu importom przypisywano przy tym znaczenie dobroczynne, a czasami nieomal magiczne – Jan Kazimierz sprowadzoną z Chin herbatę pijał na bóle głowy, a zielona porcelana w powszechnym mniemaniu chronić miała przed trucizną.
Za barbarzyński mógł uchodzić nie tylko europejski gust, ale i narzędzia. Choć do Chin z Europy dotarło wiele nowożytnych odkryć naukowych – w Państwie Środka przed nawiązaniem kontaktów z Europejczykami nie zdawano sobie na przykład sprawy z kulistości Ziemi – tak pod względem technik artystycznych sprawa wyglądała zgoła inaczej. Szczególnie trudzono się w Europie nad opracowaniem techniki wyrobu porcelany. Od rozpoczęcia poszukiwań do momentu, gdy w miśnieńskim laboratorium alchemicznym Johann Friedrich Böttger mógł odtrąbić sukces minęło tyle czasu, ile dzieli wynalezienie maszyny parowej od lądowania na Księżycu.
Chińskie marzenia "lwa Lechistanu"
Znaczący wkład w europejską wiedzę na temat Chin wniósł polski jezuita Michał Boym, który nie tylko skrupulatnie opisywał tamtejszą przyrodę, ale i jako pierwszy tłumaczył na łacinę pisma Konfucjusza. Do zapalonych sinologów-amatorów należał też Adam Adamanty Kochański, przyjaciel Gottfrieda Wilhelma Leibniza, matematyk, fizyk, astronom i filozof, który na prośbę Jana III Sobieskiego został osobistym nauczycielem królewicza Jakuba, a przy okazji nadwornym kapelanem, zegarmistrzem i bibliotekarzem.
Kufel z pokrywą, ze złotymi motywami chinoiserie. Rzemiosło artystyczne Martin Schnell (dekoracja) Miśnia 1710-1715. Kamionka czerwona, szkliwienie, złocenie, "saska laka", 19,2 x 11,4 x 15,7 cm, fot. Muzeum Pałacu w Wilanowie
Sam władca także poniekąd podzielał jego zainteresowania. To dla Sobieskiego powstał pierwszy z całego szeregu Gabinetów Chińskich w Pałacu w Wilanowie, który dziś rekonstruować możemy na podstawie inwentarzy. Choć widnieje w nich cała masa przedmiotów określanych jako "chyńskie", większość z przedmiotów "malowanych w osóbki chińskie i smoki" najpewniej stanowiły europejskie wyroby inspirowane rzemiosłem azjatyckim – moda na nie docierała bowiem do Rzeczpospolitej drogą okrężną, wiodącą przede wszystkim przez Paryż. Nie bez powodu w odniesieniu do mody na "chińszczyznę" także nad Wisłą posługujemy się określeniami znad Sekwany – chinoiserie czy goût chinois, czyli "smak chiński". Królowa Marysieńka pozostawała zaś na bieżąco z francuskimi modami.
Przedmioty w "chyńskim gabinecie Króla Jego Mości" pochodziły jednak także z innych źródeł. Ważnym przystankiem w wędrówce wschodnioazjatyckich motywów były kraje Bliskiego Wschodu – tamtejsze manufaktury kopiowały chętnie wzory chińskie, zaś w Chinach epoki Wanli (1563-1620) produkowano przedmioty na rynek bliskowschodni, nadając im formy perskich naczyń i dekorując arabskimi inskrypcjami. W zbiorach króla znalazły się więc także tureckie wyroby w chińskim guście, przywiezione jako łupy po zwycięstwie pod Wiedniem.
Chińskie zainteresowania Sobieskiego miały również – a może przede wszystkim – charakter polityczny. Władcę kusiła wizja strategicznego sojuszu z Państwem Środka, który pozwoliłby złapać w kleszcze Rosję. Jej wschodnią ekspansją zaczął się również niepokoić cesarz Kangxi, po wiktorii wiedeńskiej z zaciekawieniem przyglądający się poczynaniom "lwa Lechistanu". Ostatecznie jednak zadowolił się podpisanym z Rosją w 1689 roku traktatem w Nerczyńsku, wizje potężnego sojuszu pozostały więc w strefie geopolitycznych marzeń.
Smoki w dworach i kościołach
Sceny rodzajowe w pejzażu i widok faktorii handlowych w Kantonie (tapety chińskie), Pokój Bawialny w Białym Domku, fot. Czesław Czapliński/Fotonova/East News
Prawdziwy boom na wszystko co chińskie nastąpił w Europie po dyplomatycznych wizytach syjamskich posłów na dworze Ludwika XIV w latach 80. XVII wieku. W niektórych krajach, przede wszystkim w Anglii, moda na kolekcjonowanie chinoiserie objęła szerokie kręgi społeczne, w Polsce jednak, w zgodzie z przykładem francuskim, pozostała rozrywką czysto elitarną, której oddawali się władcy i magnaci. Oczkiem w głowie Augusta II Mocnego podczas rozbudowy rezydencji wilanowskiej stał się właśnie kolejny Gabinet Chiński, urządzony tym razem na modłę holenderskich "gabinetów lakowych" pod kierunkiem Johanna Samuela Mocha z Drezna. Wierne naśladownictwo i swobodna fantazja szły tu ramię w ramię, a smoki, egzotyczne ptaki i imitacje wyrobów z laki sąsiadowały z późnobarokowymi stiukami i polichromiami.
Wykonane z myślą o gabinecie Augusta II panneau z imitacji laki autorstwa Martina Schnella należą przy tym do najbardziej udanych w sztuce nowożytnej Europy. Wyrafinowana była nie tylko stosowana przez Schnella technika, polegająca na wykorzystaniu lakieru pokrytego posrebrzonymi drobinkami miedzi, po stwardnieniu malowanego kolejnymi warstwami lakieru gotowanego na bazie bursztynu, ale i ikonografia, wiernie oddająca pozy, gesty i stroje podpatrzone w oryginalnych chińskich wyrobach. Podobną subtelnością techniczną charakteryzują się imitujące lakę wyroby aktywnego za panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego Dominika Estreichera. Mimo to jeszcze na początku XIX wieku Stanisław Kostka Potocki wyrokował, że nawet "najlepsze nasze w tym rodzaju prace [...] słabymi są chińskich naśladowaniem".
Chińskie gabinety spotkać można było także w rezydencjach niemal każdego szanującego się magnata – w pałacach hetmana Stanisława Rzewuskiego, Jana Klemansa Branickiego, a nawet tak twardogłowych sarmatów jak Karol Radziwiłł. Do Radziwiłłów należały również manufaktury fajansu i pracownie hafciarskie, w których powstawały przedmioty dekorowane wzorami chinoiserie, choć krajowa produkcja w stosunku do zachodnioeuropejskich importów stanowiła raczej margines. Najstarsze znane dziś polskie wyroby ceramiczne z dekoracją chinoiserie, proste w formach talerze z dość skromną ornamentyką, pochodzą z lat 20. XVIII wieku, z warsztatów na Pomorzu, gdzie do portu zawijali Holendrzy transportujący na pokładach oryginalne chińskie wyroby.
W XVIII stuleciu dekoracje w stylu chinoiserie spotkać można było nawet w kościołach. We wnętrzach świątyń chińskie detale architektoniczne oraz ornaty, kapy i baldachimy haftowane w smoki i feniksy zyskiwały konkretne znaczenie propagandowe – podkreślały zaangażowanie w misję chrystianizacji Azji Wschodniej.
"Oswobodzone z kunsztu przyrodzenie"
Jan Bogumił Plersch, "Sceny rodzajowe w pejzażu", Pokój Bawialny, Biały Domek, fot. © Łazienki Królewskie Muzeum
W kolejnych dekadach XVIII stulecia powoli zmienia się charakter chińskich motywów. W dobie klasycyzmu chinoiserie występują głównie jako ornamentalne detale, bliższe wzorcom angielskim niż francuskim i sąsiadujące z innymi motywami egzotycznymi bądź "starożytnymi", tworząc na przykład gabinety chińsko-pompejańskie. Ciężar przenosi się jednak z wnętrz na świeże powietrze, a miejsce porcelany i laki na liście najgorętszych chińskich osiągnięć cywilizacyjnych zajmuje sztuka kształtowania ogrodów.
Po dominujących w poprzednim wieku barokowych ogrodach francuskich, niezwykle spektakularnych, ale urządzanych od linijki, jak ogrody wersalskie, w których każde źdźbło trawy musiało naginać się do woli Króla Słońce, ogrody w typie "angielsko-chińskim" dawały łyk świeżego powietrza.
"Rzeki nie powinny mieć brzegów prostych, bo przypominałyby kanały, jezioro powinno być nieregularne, tworzyć wyspy i cyple, strumykowi należy stawiać przeszkody i urozmaicać jego bieg, rzeka rozdzielając się i łącząc powinna tworzyć wyspy i przebiegać przez rozmaite okolice",
pisał August Moszyński w dedykowanej Stanisławowi Augustowi Poniatowskiemu "Rozprawie o Ogrodnictwie Angielskim" z 1774 roku.
Widok faktorii handlowych w Kantonie i panorama Rzeki Perłowej (niezachowany), fot. Instytut Sztuki Polskiej Akademii Nauk w Warszawie
Choć i chińskie ogrody planowano z wielką precyzją, to pozbawione były one europejskiej barokowej ostentacji. Jednak nieprzycinane drzewa, nieregulowane linie brzegowe i wijące się serpentyny ścieżek oraz oszczędnie rozsiane w ogrodach pawilony rzadko Europejczykom wystarczały. W praktyce mający sprawiać naturalne wrażenie ogrodowy pejzaż nierzadko tonął w natłoku atrakcji, jak w przypadku mokotowskiego ogrodu księżnej Izabeli Lubomirskiej, upstrzonego sztucznymi grotami i ruinami, "Zofiówki" Zofii Wittowej Potockiej czy rezydencji Kazimierza Poniatowskiego na Solcu, gdzie pawilony chińskie sąsiadowały z budowlami w stylu bliskowschodnim i pseudowiejskimi domkami krytymi strzechą.
Moda na chińskie pawilony dotarła do Rzeczpospolitej szybko – już na początku lat 30. w ogrodzie białostockiego pałacu Jana Klemensa Branickiego, znanego kolekcjonera chinoiseries, stanął zaprojektowany przez Jana Zygmunta Deybla Pawilon Chiński. Z kolei kilka lat później w Głogowie Małopolskim powstał pełnoprawny ogród w typie angielsko-chińskim, tworzony z myślą o Urszuli z Branickich Lubomirskiej. W budowaniu pawilonów ogrodowych dla magnatów chińskich specjalizował się Szymon Bogumił Zug, zdobywający doświadczenie m.in. w Dreźnie i podczas podróży po Włoszech. W Warszawie zaprojektował on szereg angielsko-chińskich ogrodów, w tym pierwszy z nich, na Solcu, dla Kazimierza Poniatowskiego, brata króla. Jednym z bardziej reprezentatywnych przykładów nowej mody stały się też ogrody samego władcy w Łazienkach, nad których urządzaniem czuwał pracujący dla Stanisława Augusta Jan Chrystian Kamsetzer.
Nowe oblicza orientalizmu
J. Ch. Kamsetzer, projekt karuzeli w guście chińskim, ok. 1778 rok, rysunek Gabinet Rycin Biblioteki Uniwersyteckiej w Warszawie
Z początkiem XIX stulecia moda na chinoiserie zaczęła słabnąć. Jak w przypadku wszystkich "orientalnych" trendów w europejskiej sztuce, jej rozwój wiąże się bezpośrednio z politycznymi uwarunkowaniami. Rozkwit "smaku chińskiego" przyniosło nawiązanie regularnych kontaktów z Państwem Środka. Po egipskiej kampanii Napoleona zapanowała jednak moda na kulturę znad Nilu, po odkryciu ruin Pompejów i Herkulanum – kolejna fala popularności antyku grecko-rzymskiego, a po otwarciu granic Japonii w 1854 roku – mania "japonisme".
W rezydencji wilanowskiej jeszcze jeden Apartament Chiński powstał na początku XIX wieku z inicjatywy Stanisława Kostki Potockiego, już nie w zgodzie, co raczej na przekór panującym trendom. W przypadku Potockiego akcent przesunął się już z europejskich chinoiserie na gromadzenie autentycznych chińskich wyrobów. Historia zaś niejako zatoczyła koło, bo podobnie jak kilka wieków wcześniej kupcy z Niderlandów i Portugalii, tak i Potocki – wiedziony etnograficzną pasją – obok dzieł sztuki skupował mnóstwo zwykłych przedmiotów codziennego użytku, a w jego zbiorach cenne parawany, porcelana i drzeworyty sąsiadowały z fajkami i słomianymi kapeluszami.
Autor: Piotr Policht
Piotr Policht – krytyk sztuki, od czasu do czasu bywa też kuratorem. W Culture.pl pisze o sztukach wizualnych i okolicach. Redaktor magazynu „Szum”.